Strony

niedziela, 20 października 2013

MAN OF STEEL




Nowy Jork znowu dostał cięgi... Superman nabrał wyjątkowo ludzkich cech... A kino o superbohaterach zmierza w kierunku kreowania herosów jako twardych fizycznie neurotyków... Cóż, mnie się taki obrót spraw podoba. Począwszy od Batman'a poprzez Watchmen'ów na Superman'ie kończąc. I choć Snyder nie robi rewolucji, dla mnie, jest to najlepsza wersja przygód superczłowieka, jaką do tej chwili widziałam.



Ktoś, gdzieś tam stwierdził, że CZŁOWIEK ZE STALI czerpie masę wzrorców z BATMANA POCZĄTEK... i o ile owe czerpanie wzorców kończy się na inspiracji, a nie kopiowaniu, to mnie w to graj. Snyder na szczęście to człowiek z wizją i talentem. To nie wyciągnięty ze szkółki dla miałkich reżyserów człowieczek, któremu udało się stworzyć, przypadkiem, jedno dobre filmidło, a potem jedzie po bandzie odcinając kupony. Można zarzucić Snyder'owi kicz, ale nawet on jest pewną formą sztuki.



Superman wraca więc do genezy. Widz dowiaduje się skąd tak właściwie się przybłąkał, kim byli jego prawdziwi rodzice i czemu Zod nie chodzi w lateksowych rajtuzach jak kiedyś... ok.to jest żart. Zod w każdym bądź razie to prawdziwy szwarz charakter, który poraża swoją grozą i sieje rozpacz i zgrzytanie zębów. Czyli, niewiele Snyder w temacie zmienił ... i dobrze. Dodał od siebie masę fajnych efektów. Choć prywatnie to matriksowe fruwanie i walka w przestworzach mnie wymęczyła. Jednak pod kątem technicznym nie ma się do czego przyczepić.


Nie byłabym jednak sobą, gdybym, jak zwykle nie doszukała się igły w stogu siana. I takim to sposobem ujął mnie Superman swoim zagubionym, pięknie umięśnionym cielskiem ;-) A poważnie... Snyder nadał swojemu superbohaterowi coś, co odróżnia go od dotychczas kreowanych w kinie wersji. Nadał mu dużą dawkę tęsknoty. Tęsknoty za światem, którego nie zna. Za biologicznymi rodzicami, których stracił. Za ludem, z którym łączą go korzenie. To rozdarty człowiek, który toczy wewnętrzną walkę pomiędzy dwoma światami, które są dla niego równie bliskie i ważne. Świadomość wyborów i decyzji, które trzeba podjąć jest przytłaczająca. I takim sposobem Zod nie jest wyłącznie despotą szukającym zniszczenia. To człowiek, który dla Kenta reprezentuje wszystko to, co stracił. Czego nigdy nie poznał, a teraz miałby ku temu okazję. Zod to zalążek cywilizacji, którą można by odbudować. Wiemy dobrze, że z Zodem zagrywki to nie przelewki. To człowiek zaprogramowany na obronę poprzez unicestwienie i niestety jedynym słusznym wyborem jest jego anihilacja. A nasz superbohater i jego marzenia o powrocie do korzeni stają się równie samotne, co on sam wśród ludzi, gdy na owe unicestwienie przychodzi czas.



Jak tak pomyślę, to niewiele mam do zarzucenia temu filmowi. Z pewnością największą moją bolączką to czas trwania. Czy oni w końcu przestaną !!??? Plizzzzz - dwie i pół godziny !!!???
Drugi mankament to zbyt duże czerpanie wzorców z Matriksa - pod kątem efekciarstwa. Zarówno scenariusz, dialogi, są na wysokim poziomie. Piękne, cudownie plastyczne zdjęcia i ta gra światłem, mniam. No i obsada. Shannon mnie rozwala za każdym razem, kocham tego brzydala, bez kitu. Powiem szczerze, że miałam wątpliwości, co do roli 'a, ale takiego Kenta mogłabym oglądać często ;-) 




W każdym bądź razie polecam. To mało zobowiązująca historia z fajnymi efektami i pięknymi zdjęciami. Robi wrażenie. Może przydługi, ale od czego mamy pauzowanie :-)
Moja ocena: 7/10

2 komentarze:

  1. Generalnie się zgadzam z recenzją. Ja oceniłem na 6/10. Jedna rzecz do poprawki. To nie Nowy Jork, tylko Metropolis :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że masz rację !!!! Problem w tym, że ja zawsze szukam teorii spisku i dla mnie to taka podszyte terroryzmem odniesienie do dwóch wież, ale oczywiście w 100% masz rację ... to Metropolis, a Superman wychował się w Smallville, a nie w Austin ;-)

      Usuń

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))