Strony

sobota, 19 października 2013

CARRIE




Jak to pięknie się składa... wczoraj pisałam o filmach traktujących o przemocy w szkole, by potem wybrać się na horror o tej samej tematyce. I jakaż to ironia ! Dlaczegóż ? A poniewóż ... wszystkie te wczorajsze filmy wymienione przy okazji opisu BANG BANG, YOU'RE DEAD mają w sobie o wiele więcej głębi, niż to cudo zwane rimejkiem De Palmy CARRIE. A podobno jest to horror....<i tu głośny przeszywający rechot>.



Moi drodzy, będzie subiektywnie, jak tylko może być, ponieważ trudno by nie było, jeśli wyrasta się na filmie, który stał się kultowym. Remake CARRIE zaliczam, zaraz po OLDBOY, do największych absurdów kina. Czekam jeszcze na TAKSÓWKARZA, całą serię OJCA CHRZESTNEGO w postaci serialu dla młodzieży, no i może, a co mi tam... MECHANICZNEJ POMARAŃCZY z Tatumem w roli głównej. Początkowo nie potrafiłam zrozumieć tego pomysłu z remakem. Może jestem za stara, a może mój szacunek do nie brukania ideałów jest silniejszy, niż początkowo myślałam. Cóż... ideał razem z wierszem Norwida sięgnął bruku. A moje zrozumienie zadziwiająco nabrało sensu.

 
To film dla gimbusów... i możecie się na mnie obrazić... cóż, życie! To miałka historia, jaką znamy z seriali, czy filmików dla młodzieży, w których silniejsza grupa wyśmiewa słabszych. Przy czym nikt się tutaj nie zagłębia w psychologię. W sumie niby czemu ? toż to horror, nie dramat. A jednak... włączcie sobie, proszę, wersję De Palmy, to może wtedy zrozumiecie, o jakiej głębi mówię. Klimat, duszny, parny, wręcz klaustrofobiczny. Spacek i Laurie nie z tego świata. Trochę oniryczne. Spacek wręcz przezroczysta, niewinna, snująca się po ekranie niczym zjawa. Laurie jej przeciwieństwo... diaboliczna matka z krzyżykiem na piersiach. Spacek poddana jej woli absolutnie. Nie ma w niej początkowo agresji, buntu, jest czysta miłość wobec rodzica.
Wersja Peirce została wyzuta z atmosfery strachu. Nawet obraz prześladowań dziewczyn nad Carrie wydawał się komiczny. Jedno trzeba przyznać, że w tej mierze remake ciągnie równo z pierwowzoru. Problem w tym, że ogląda się to beznamiętnie. Nie ma w tym emocji ... żadnych. A przecież można ... można zagłębić się w psychologie postaci, nie ukazując jej wewnętrznego dialogu, a wyłącznie przeżycia, emocje, coś co widać, a niekoniecznie wyrażone jest słowami. Pisałam o tym wczoraj... niestety remake bazuje na efekciarstwie i tandetnym moralizatorstwie. I właśnie to moralizatorstwo to gwóźdź do trumny tej wersji. Sceny końcowe, toż to policzek w twarz.


Nie będę opisywać o czym jest ten film, bo liczę na to, że ktokolwiek teraz czyta, to albo przeczytał wersję Kinga, albo obejrzał adaptację De Palmy. I tak już reasumując. To wersja dla współczesnych nastolatków. Nastolatków, którym obce jest zagłębianie się w psychikę bohaterów i przeżywanie dogłębnie ich rozterek. Ma być, jak we współczesnym świecie, szybko, łatwo, kolorowo. Zatrudniono więc scenarzystę od młodzieżowych seriali, min.GLEE i cóż... Czasy zmieniono na współczesne (co akurat mi nie przeszkadza), dodano współczesne gadżety, ale już zagrożenia z tego tytułu płynące zostały ślizgnięte, jak biczem po plecach leniwej kobyły. Wprowadzono odrobinę humoru, która ma nadawać obrazowi lekkości (a to mi akurat przeszkadza). No i sama postać Carrie, która zgodnie z obecnymi czasami, jest już bardziej stanowcza, bardziej butna, i ... bardziej agresywna. Niestety tutaj Moretz poległa w porównaniu ze Spacek. I to na całej linii. Spacek nie potrzebowała spojrzeń spod byka, by nadać swojej postaci grozy. Ona po prostu grała ciałem. Strzelanie gałami jest dobre dla marnych aktorek, które najwyraźniej zapomniały, że ciało nie składa się wyłącznie z gałek ocznych. I to garbienie Moretz, gdy czuła się wyalienowana ze społeczności, lub ktoś ją właśnie upokorzył... no proszę, tak można i owszem, ale od aktorek predysponujących do roli kinowych tuzów, wymaga się więcej... dużo więcej.
Jedyną osobą, która jeszcze pasowała mi w obsadzie to Moore. Ona po prostu ma to w sobie, że role psychotycznych mamusiek, kobiet wychodzą jej nieziemsko. Zagrała dobrze, chociaż w tej wersji była parodią samej siebie, gdy tymczasem w wersji De Palmy miało się ochotę wziąć siekierę i rozpłatać ekran z kadrem, w którym była Piper Laurie.


I tak po nitce do kłębka. Nowa CARRIE nie wywołała we mnie żadnych emocji. "Paczałam" na to jak szpak w gnat i tak liczyłam na reakcję widzów na sali kinowej. Jedyną reakcją jaką zauważyłam i jaka była, to podśmiewanie się z matki Carrie. Myślę, że młodzi ludzie nie zrozumieją przekazu. Będą się jarać zajebistością mocy telekinetycznych, czy jak to fatalnie, że wykorzystujemy tylko 10% swego mózgu... czy ale fajnie, jakbyśmy przenosili przedmioty wzrokiem :-D No cóż, jakie czasy, taka widownia !
Mnie pozostaje wam tego filmu nie polecać i serce mi się krajało na widok tego cudaka. I będę was przekonywać do wersji De Palmy, że trzeba, że powinno się, że nie nastawiać się na lata 70-te, że to stare i nie jare i nuda i wogóle WTF ? To świetny film, masa emocji, i genialne kreacje aktorskie, czyli wszystko to, czego współczesnej wersji CARRIE brakuje !!!
Moja ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))