Strony

niedziela, 13 października 2013

PRISONERS

 


LABIRYNT to dobrze skrojony thriller, pretendujący do grona najlepszych. Zwroty akcji, rosnące napięcie i mroczna strona ludzkiej natury, która powoli, z każdym kadrem jest nam odsłaniana. Villeneuve jest przy tym tak uniwersalnym reżyserem, że w każdym gatunku filmowym, stworzy taką atmosferę, że widz jak ćma leci do światła.


To historia dwóch rodzin, którym porwano córki. Śledztwo toczy się dość chaotycznie, więc jeden z rodziców postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i przyspieszyć lub też sprowokować bieg wydarzeń.
Film jest przy tym pełen kontrastów. Religijność bohaterów, przepełniające film modlitewne monologi, pieśni, krzyżyki i przeczucie nadchodzącej apokalipsy przedkładane jest nad brutalność i spaczoną naturę ludzką.
To obraz miasteczka, w którym trup ściele się w każdej piwnicy. A pod pozorem religijnego ułożenia tkwi pierwotne zło, które cierpliwie czeka na wybudzenie. Nie ma tutaj nadziei. Każdy bowiem ciągnie w swoją stronę, nawet jeśli racjonalnych nie ma ku temu przesłanek. Główny bohater decydując się na samotne poszukiwania córki kieruje się bowiem instynktem, nosem, przeczuciem przemieszanym ze złością i bezradnością. Nagle całe to miłosierdzie, które wyniósł z kościoła, z kaset magnetofonowych, które niczym mantra nawracały go ku światłości biorą w łeb. Jeśli dodamy do tego trupa w parafialnych podziemiach i historię jaka się za nim kryje, to ja już nie mam wiary w religijność. Pozoranctwo jedna z gorszych ludzkich cech. Wolę wyjść na kretynkę, niż udawać kogoś kim nie jestem. Nawet jeśli mam na tym stracić. Trudno...


Film swoją atmosferą przypominał mi momentami SIEDEM. Oczywiście do poziomu Fincher'owego dzieła, daleko. Wszyscy wiemy i pamiętamy ten genialny thriller. Villeneuve jest jednak jak kameleon. Czerpie z kina to co najlepsze i potrafi przełożyć to na swoją modłę. Jak nie klimaty Noe i Jeunet'a w MAELSTROM to Gus Van Sant w POLITECHNICE. Villeneuve potrafi te wzorce przełożyć na opowiadane przez siebie historie. Duszność LABIRYNTU, jego mrok wprowadzany przez tajemniczość bohaterów, czy lejące się z nieba strugi deszczu, jest gęsto, niczym zsiadłe mleko.
Jednym z minusów z pewnością jest czas trwania obrazu. Te 2,5 godziny oraz postać detektywa, którego gra Gyllenhaal. Na marginesie zagrał go naprawdę dobrze, ta podpięta pod szyję koszula i tik nerwowy w oczach, rewelacyjnie wpasowały się w jego poczucie bezradności i presję, która ciąży. Brakuje mi jednak rozszerzenia jego postaci. Jakby błąkał się po ekranie bez celu, by w pewnym momencie mieć swoje 5 minut. Tak skonstruowana postać wprowadza przewidywalność akcji. A trzeba przyznać, że ta budowana jest wręcz wzorcowo. Skutecznie odwraca uwagę widza od konkretów, budując co rusz nowe, ważne z punktu widzenia sprawy, zdarzenia. Często zdarza mi się odgadnąć przestępcę w filmie już po 30 minutach, tutaj pełne zaskoczenie.


Mając już praktycznie pełen przekrój filmów Denisa Villeneuve muszę stwierdzić, że z każdym kolejnym nie odstaje od poziomu sobie obranego. Jest naprawdę dobry. Filmy są konstrukcyjnie fajnie budowane, a i historie opowiadane są ciekawie i intrygująco. Na uwagę zasługują, ścieżka dźwiękowa i jak zwykle bardzo dobre zdjęcia. Aktorzy też dopisali. Oczywiście, tu bez zaskoczenia prym wiódł Jackman. Choć mój prywatny ulubieniec Paul Dano, w małej co prawda rólce, zagrał, łał, no palce lizać. Tak dobrą rolę psychola widziałam w kreacji Edzia Nortona w PRIMAL FEAR. I mimo tego, że wieczorny seans z tym filmem naprawdę mnie wymęczył psychicznie, na tyle, że nie miałam ochoty już na absolutnie żaden film, nie świadczy to jednak o tym, jak kiepski jest LABIRYNT, ale o tym jak wielki ładunek emocjonalny w sobie niesie.
Moja ocena: 8/10

3 komentarze:

  1. muszę to zobaczyć :) Wczoraj oglądałem poprzedni film tego reżysera - Incendies. Wgniata i zostawia duuuży ślad w fotelu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam również POLITECHNIKĘ, MEALSTROM, o którym ostatnio pisałam ... trzymają poziom

      Usuń
  2. Jestem dzień po seansie i film bardzo mi się podobał, ale z trochę innych powodów. Przede wszystkim większą genialność w kreacji bohatera zobaczyłam u Gyllenhaala niż u Jackmana. W dodatku udało mi się wyłapać elementy łamigłówki, choć jednak kto był nr1 do tego nie potrafiłam dojść. W dodatku to jeden z nielicznych filmów w którym dwu i półgodzinne siedzenie mnie nie wymęczyło. Też dałam 8 - świetny thriller:)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))