Miałam nadzieję, że Laurie Collyer nie obniży poprzeczki po Sherrybaby (2006). I choć do zdolnych aktorów ma rękę, o tyle historie, których jest autorką, nie są już tak mocnym atutem. Choć Watts i Dillon robili co mogli, film wydał się straconym potencjałem.
Collyer opowiada historię związku Melissy, sprzedawczyni w sklepie całodobowym oraz Richie bezrobotnego inwalidy. Trochę półgębkiem dowiadujemy się, że Richie najprawdopodobniej uległ wypadkowi pracując w firmie budowlanej. Nie znamy jednak zaplecza i zarysu historii początku związku tej pary. Wiemy jedynie, że Melissa była w związku z facetem, który handlował prochami i bez ustanku ją nawiedza i szantażuje. To ona jest podstawą związku z Richie. Ona tworzy siłę napędową w ich relacjach. Jest jego sensem życia, a jednocześnie motywacją do walki. Melissa jest mocno zaangażowana w związek i mimo nieprzychylności rodziny nie poddaje się i nie traci nadziei. Na tyle jest nią przepełniona, że za wszelką cenę próbuje nadać związkowi z Richie znamion normalności. Podświadomie widząc, że nie podoła. Nie z tym mężczyzną, nie w takim miejscu i nie w tych okolicznościach.
Historię okala środowisko raczej z lekka patologiczne. Melissa opuszczona przez ojca oraz jej matka, która generalnie ma klepki zdrowo poprzekładane. Mieszkają z Richie'm w obskurnym mieszkaniu wśród "intrygujących" sąsiadów. W pracy traktują dziewczynę jak popychadło. Bez szacunku i wyrozumiałości. Gdy tymczasem jej partner boryka się z nadmiarem wolnego czasu. To nie jest jednak jego wybór i nie takiego życia od siebie oczekuje. Choć ich staraniom nie ma końca, życie tej dwójki zdecydowanie nie oszczędza. I ponownie pojawia się znany z życia schemat: gdy myślisz, że gorzej być nie może, to się grubo mylisz !
Nie jestem zachwycona tym obrazem. Choć wspaniale zostały zarysowane relacje między odtwórcami głównych ról Watts i Dillon'em. Miłość, akceptacja, szacunek i oddanie tak pięknie i naturalnie oddane.
Bardzo lubię takie historie, w których romanse i ludzkie dramaty to nie wenezuelskie seriale, w których generalnie wszystko jest różowe. Nikt tu nie rzyga kolorem tęczy. Collyer wprawdzie nie wprowadza nic odkrywczego do tematu trudności życia ludzi niepełnosprawnych. Jednak gdy nieszczęście przytrafia się niezamożnym, to na przykładzie jej filmu, wydaje się, że obniżone krawężniki sięgają nieba. I jak to mówią: biednemu wiatr w oczy i kubeł pomyj na łeb.
Brakowało mi jednak dramatyzmu. W pewnym momencie film nabiera tak czarnych barw, że aż prosi się, by pociągnąć ten temat dalej. Zabrakło również rozszerzenia wątku między głównym bohaterem a byłym facetem bohaterki oraz dość skomplikowanych relacji z jej matką. Collyer wielkim łukiem ominęła istotę relacji Melissy z Richie'm, jej ex i matką. Co moim zdaniem, byłoby o wiele ciekawsze.
Może nie jestem jakoś szczególnie oburzona jakością przekazu. Film oglądało się bardzo dobrze i lekko. Straciłam jednak po drodze sens tego filmu. Jakbym przyglądała się przechodzącej obok parze z totalną pustką w głowie. Są jakoby ich nie było.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))