Z filmami Ron Howard 'a mam tak.... obojętnie jak banalne i miałkie, są tak dobrze nakręcone, że nie sposób oddać autorowi należnego szacunku. Od lat kino Howard'a reprezentuje wysoką półkę i od lat cieszy oko, choć poziom jego filmów potrafi być manieryczny.
Podobnie mam z RUSH. To solidne, rzetelne, klasowe kino. Świetnie wykonane. A jednak... lubię filmy o sportowcach, o rywalizacji, o duchu walki i przełamywaniu bariery fizycznych możliwości, tym razem coś nie zagrało. Pod przykrywką świetnie skrojonego obrazka, kryje się mało wciągająca historia, nierówna i co najważniejsze nie poczułam w niej ducha walki, który jest tak charakterystyczny dla filmów o sportowcach, fajterach. Jednak jak to już u Howard'a bywa mimo luk i dziur to nadal rzetelnie, dobrze skręcona historia o dwóch kogutach. Z tymże jeden miał więcej jaj, a drugi rozsądku.
Za kanwę historii posłużył konflikt między kierowcami F1 z lat 70-tych, Nikim Lauda oraz James'em Hunt. Obaj Panowie reprezentowali sportowe zacięcie, ducha walki i serce do tego co robią. A przede wszystkim, jak każdy wielki sportowiec, obaj mieli parcie na zwycięstwo. Nie ma miejsca dla dwóch kogutów w kurniku, więc i Panowie znani byli z niechęci wobec siebie, wzajemnego dogryzania i obrażania siebie nawzajem. Łączył ich jednak duch sportu, a dzieliły mile całe. Lauda reprezentuje typ spokojnego, opanowanego profesjonalisty, który zanim podejmie decyzje włączy kalkulator w głowie analizując wszelkie zmienne. Natomiast Hunt to zupełne jego przeciwieństwo. Jest spontaniczny, idzie na żywioł, a życie traktuje jak wielką dyskotekę. Mimo przeciwieństw Panowie potrafią napluć sobie w twarz, by po chwili podać sobie dłoń. Czują i rozumieją rywalizację, co równe jest pozbycia się własnego egocentryzmu. A bez tego nie byłoby mowy o szacunku, którym siebie darzą.
Howard iskrzenie między bohaterami przeplata urywkami z ich własnego, prywatnego życia. Ze wzlotów, upadków w karierze, w życiu prywatnym. Co sprawia, że film nie jest wyłącznie sportową relacją, a bardziej psychologicznym studium przypadku obu kierowców. Pokazuje jak charakterologicznie różnią się nie tylko na torze, ale i w życiu. Czuć też pewien wątek moralizatorski. Nie sposób wyzbyć się uczucia potępienia żywiołowości Hunta i jego zabawowego trybu życia. Cóż finale jego życia przedstawiono tak, jakby właśnie taki styl był dla Hunt'a zgubny.
Dużym mankamentem była nierówność w fabule. Film trwa, standardowe już, dwie godziny. Pierwsza nuży, jest monotonna i nie wnosi zbyt wiele emocji. Akcja zaczyna rozgrywać się dopiero po wypadku Laudy. Ten moment wtłoczył trochę paliwa w ten rzężący silnik Howard'a.
Najmocniejszym jednak atutem filmu są świetne zdjęcia wyścigów. Uchwycenie energii, szybkości, tempa, czy sposobu prowadzenia bolidu. Nie znam się na F1, wolę amerykańskie muscle car'y, ale oglądając zdjęcia z wyścigów, autentycznie czułam to niebezpieczeństwo, tę szybkość i presję, jaka ciąży na kierowcy. Bardzo emocjonujące były sceny hospitalizowania Laudy. Momentami autentycznie bolały.
Cóż... finalnie nie jestem zachwycona tym filmem. Widziałam lepsze od Howard'a. To z pewnością rzetelny film, z dość niemrawą fabułą, ale za to genialnymi scenami wyścigu i fajną grą aktorską Daniel Brühl'a. Wprawdzie Chris Hemsworth nie dał ciała, ale i tak lepiej wygląda, niż gra.
Moja ocena: 7/10 (powinno być 6,5)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))