KAMERDYNER to popisówa aktorskiej śmietanki i chwytliwy emocjonalnie temat, który powoli zaczyna szturmować kino. Jednak czy na tle niezapomnianych jeszcze SŁUŻĄCYCH jest w stanie powtórzyć ich sukces i przyćmić nadchodzące 12 YEARS A SLAVE ? O ile ostatniego filmu Steve McQueen jeszcze nie widziałam, o tyle mając w pamięci SŁUŻĄCE nie bałabym się o zepchnięcie z zasłużonego podium przez KAMERDYNERA.
Reżyser dwóch bardzo dobrych filmów: Hej, skarbie (2009) i Pokusa (2012), Lee Daniels zebrał śmietankę aktorską, nakręcił rzetelny film na bazie nieskomplikowanej historii. Fabuła bowiem opowiada losy czarnoskórego kamerdynera, który przez lata usługiwał amerykańskim prezydentom w Białym Domu. I to byłoby na tyle.
Daniels obrazuje jego dzieciństwo bardzo pobieżnie. Urodzony w czasach niewolnictwa, wychowany na plantacji bawełny, wykształcony przez białych na służącego, przechodzi w swoim życiu przez kolejne zmiany, zawieruchy i rewolucje polityczne. Nie jest jednak typem rewolucjonisty. Naznaczony traumą z dzieciństwa jego priorytetem jest zapewnienie swoim dzieciom przyszłości takiej, jakiej on sam nigdy nie zaznał. Na tym właśnie polu zrodzi się konflikt między bohaterem a jego starszym synem.
Poprzez losy bohatera i jego pracę w Białym Domu Daniels kreśli nam czasy zawieruch na tle rasowym. Drugie tło fabuły to przede wszystkim problem rasizmu i segregacji w Stanach. Ku Klux Klan, Czarne Pantery, Martin Luther King, Malcolm X, Krwawa Niedziela, zamach na Kennedy'go, podejście do południowoafrykańskiego apartheidu, by ostatecznie prezydentura Obamy stała się symbolem zwycięskiej walki z uprzedzeniami na tle rasowym.
Nie jestem wielbicielką tak płytkiego obrazowania problemów ważnych i istotnych. Takie przelatywanie z klatki po klatce po wydarzeniach mających wpływ na życie społeczeństwa i losy państwa to sprint, po którym nie ma czasu na głębszą refleksję. Film niczym kalejdoskop, videoklip, chronologicznie przechodzi z jednego punktu w historii do drugiego. Brak w tym większej emocji. Nie zidentyfikowałam się z losami bohaterów. Nie miałam na to czasu. Dzieci tytułowego kamerdynera dorastały w tempie zatrważającym, a ledwo co dorosły już się zestarzały. Ich przeżycia i troski związane z czasami głębokich przemian były praktycznie niemożliwe do uchwycenia. Brakowało mi emocji, które świetnie przekazano w SŁUŻĄCYCH, czy niedoścignionym KOLORZE PURPURY Spielberg'a.
Powiem szczerze, że mam problem z tym filmem. Z jednej strony kwestia walki z rasizmem została potraktowana mocno po łebkach. Z drugiej losy bohatera są bardzo lekko przedstawione. Bez nadęcia. Daniels potrafi obserwować ludzi, a jego kamera potrafi snuć o nich ciekawe historie. Brakuje mi jednak tu takiej dawki emocji, jak chociażby w HEJ, SKARBIE. Gdyby nie plejada gwiazd, która się przez ten film przewinęła, film kompletnie straciłby swój urok. Nie ukrywam, że właśnie obsada to ogromny walor, a duet Whitaker - Winfrey był cudowny. Mimo wszystko, to ciekawa propozycja na kino obyczajowe. O ludziach, ich losach, o czasach, o transformacjach, nie tylko tych politycznych. W jakimś małym stopniu Daniels chciał nam przekazać, że gdzieś tam w tej wielkiej polityce, na szczycie gigantycznej góry, kryje się jednostka, samotna i zagubiona. I że to ona czasami jest głosem społeczeństwa, a nie wyobrażeniem jakie się z nią wiąże.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))