Pamiętam mój zachwyt pierwszym filmem Steve McQueen 'a, jaki widziałam GŁÓD. Podskórnie czułam, że będzie z tego reżysera niesamowita radość filmowa w przyszłości. Zdążył moje zapały i optymizm mocno ostudzić przy okazji WSTYDU. Jednak oglądając ZNIEWOLONEGO nie opuszcza mnie przekonanie, że McQueen stworzył dzieło swojego życia. To dzięki niemu będzie zapamiętany i to ono, nie WSTYD jak się szumnie kiedyś mówiło, będzie wizytówką jego twórczości. I dobrze. Należy mu się. Film pod każdym kątem jest rewelacyjny. Dopracowany do najmniejszego szczegółu, prawie doskonały. A tematyka to fala wznosząca ku Oscarom. Choć nie tylko. Trzeba oddać, że nagroda należy się zarówno reżyserowi, jak i odtwórcy głównej roli Chiwetel Ejiofor, czy autorowi ścieżki dźwiękowej - Hans Zimmer , no i oczywiście za zdjęcia nadwornemu operatorowi McQueen'a - Sean Bobbitt.
Można powiedzieć, że końcówka 2013 roku w kinematografii to tematyka walki z rasizmem. W tak krótkim okresie wypuszczono trzy ważne tytuły poruszające wyżej wymieniony temat - KAMERDYNER, MANDELA, czy właśnie ZNIEWOLONY. Każdy z tych filmów reprezentuje inny sposób widzenia walki z segregacją. Każdy z nich reperezentuje inny sposób przekazania emocji i wrażliwości. Po obejrzeniu wszystkich tych filmów stwierdzam, że McQueen ujął w ZNIEWOLONYM wszystkie braki swoich poprzedników. Jego przekaz jest silniejszy (nie tylko ze względu na przedstawione niewolnictwo). Jego bohaterowie przekazują więcej emocji. Jego obraz jest pełniejszy i bardziej wyrazisty. Mówiąc kolokwialnie, razi oczy swoją ostrością. I mając pełen szacunek do odtwórców głównych ról w KAMERDYNERZE i MANDELI (Forest Whitaker i Idris Elba) muszę przyznać wyższość wykonania Ejiofor'owi. Jego rola jest o wiele bardziej dramatyczna (nie dotyczy to budowy postaci). Aktor przekazuje o wiele więcej emocji na ekranie. Jego kreacja jest po prostu lepsza, wstrząsająca, poruszająca. Jego przeistaczanie się z radosnego, szczęśliwego człowieka w złamanego psychicznie niewolnika jest szokujące. Widzimy to i obserwujemy z każdym kadrem, jak radykalnie zmienia się twarz bohatera i jego zachowanie. Nie byłoby to możliwe bez ogromnych umiejętności Ejiofor'a.
McQueen w przeciwieństwie do KAMERDYNERA i MANDELI nie pokazuje nam zbrojnego przeciwstawienia się okrucieństwu, jaki za sobą niesie rasizm. Skupia się na bólu i cierpieniu jednostki opisując nam autentyczne losy Solomon'a Northup'a. To wolny murzyn, zamieszkały północną Amerykę, który pewnego dnia zostaje porwany i pod zmienionym nazwiskiem przewieziony na południe Stanów, gdzie będzie pracował niewolniczo przez 12 lat, zmieniając swoich Panów. Jego los to przekrój wszelkiego zła i zgnilizny moralnej jakie opanowały południowe Stany wzdłuż linii Maisona-Dixon'a, stanowiącej kompromis pomiędzy południowymi i północnymi stanami w zakresie zakazu niewolnictwa. McQueen nie szczędzi więc nam widoku linczowania, wieszania, gwałtów i psychicznego znęcania się nad niewolnikami. Obraz ten jest przejmujący, a ból przeszywa kości. Nie sposób przejść obojętnie wobec takiego traktowania i gdyby nie fakt, że historia ta jest autentyczna, można by posądzić McQueen'a o przesadyzm. Niestety całe to okrucieństwo tym bardziej boli, bo miało miejsce.
Ciężko jest pisać o filmie, którego składowa to ból i ludzkie cierpienie. Można by powiedzieć, że czegoś się uczymy patrząc na takie poniżenie, ale spoglądając na karty historii z bólem serca stwierdzam, że w dłuższym okresie czasu ludzkość cierpi na postępującą sklerozę. Chyba najbardziej dotkliwy w tym filmie nie jest upadek moralny człowieka, zadawane przez niego innym cierpienie, ale świadome uprzedmiotowienie jednostki. Traktowanie go na równi z meblem, krzesłem, parą sztućców, czy zepsutą szafą. Przedmiotem, który jest łatwo zbywalny. Bardzo łatwo można go zniszczyć i jeszcze łatwiej zastąpić. To już nie jest zniżenie do poziomu psa, czy świni. Nie tak nam niewolnika przedstawia McQueen. ZNIEWOLONY to własność na równi z ziemią, domem, płotem i powozem. Własność niepodważalna, z którą właściciel może zrobić co mu się żywnie podoba i nikomu nic do tego. Taki przekaz boli bardziej niż 50, 100, 150 batów na plecy, bowiem żyjąc z tą świadomością, jedyną nadzieją na lepsze życie jest paradoksalnie śmierć.
Życzę McQueen'owi Oscar'a. Za ten właśnie film, nie całokształt. Życzę Oscara Ejiofor'owi, nie Hanksowi za KAPITANA PHILIPS'a. Zagrał bowiem wyśmienicie i nie wyobrażam sobie ile ta rola wewnętrznego bólu mu przysporzyła. Na słowa uznania zasługuje również cała, nieziemska obsada. Jednak największym objawieniem była dla mnie kreacja Lupita Nyong'o w roli Patsey.
Wiem, że film jest już kultowym i tego twórcom nikt nie odbierze. Pamiętam też, będąc płochym dziewczęciem, jak bardzo przeżywałam losy Celie Johnson w Kolor purpury i jak od tamtego czasu nie powstał już tak intensywny w emocjach obraz o cierpieniu czarnych w Stanach. Do teraz. McQueen stworzył film równie przekonywujący i wstrząsający, co Spielberg. To jest pozycja obowiązkowa w dzienniku kinomana na 2014 rok !
Moja ocena: 9/10 (jeśli zmienię zdanie to wyłącznie na 10 :-) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))