Strony

niedziela, 12 stycznia 2014

HER



 
to jeden z niewielu reżyserów, którzy mają swój charakterystyczny styl filmowania. Podobnie jak chociażby Wes Anderson, tworzy swój własny, wyimaginowany świat, który jest rozpoznawalny poprzez kolory, dźwięki, obrazy, czy sposób postrzegania rzeczywistości. I za to go szczególnie cenię. Nie sposób być w tłumie. Jest nas wielu. To co trzeba docenić, to umiejętność wybicia się ponad ów tłum. Nawet jeśli jest to większości nie na rękę. Nie twierdzę, że Spike Jonze stworzył film kontrowersyjny. Z pewnością jednak porusza dość niewygodne prawdy, które może nie dotykają nas jeszcze bezpośrednio, ale które są pewnego rodzaju wizją niedalekiej przyszłości.



Na podstawie losów Teodora, Jonze buduje relacje między ludzkie w świecie wydawałoby się nie tak odległym. Teodora poznajemy w momencie bolesnego procesu rozwodowego. Bardzo przeżywa rozstanie ze swoją żoną. Czuje się samotny. Jednak nie tworzy zbyt wielu okazji, by tę samotność przerwać. Okazją staje się sprzedaż nowego systemu operacyjnego. Sztucznej inteligencji, która potrafi rozpoznawać ludzkie emocje, uczyć się ich, doświadczać i przetwarzać w nieskończoność. Ten proces pozwoli na wyklucie się sztucznej osobowości. Sztucznej indywidualności, którą w filmie reprezentuje Samanta. 


Samanta staje się dla Teodora kobietą idealną. Jest na wyciągnięcie ręki. Dostępna wszędzie i zawsze. Z początku niezbyt wymagająca. Nie roszczeniowa. Teodor szybko przyzwyczaja się do swej nowej partnerki. Rodzi się między nimi niezwykła zażyłość, która powoli przeradza się w miłość. Samanta jednak przechodzi ciągły proces modyfikacji. Wydawałoby się, że Teodor nie do końca rozumie ten proces. Idealizuje go, gdy tymczasem Samanta nabiera cech ludzkich, kobiecych. Jest ciekawa świata, emocji, innych ludzi. I podobnie, jak w filmie RUBY SPARKS, ta ciekawość, ewaluacja Samanty to powolny proces jej oddalania się od Teodora.


Film porusza dwa problemy. Pierwszy, to nasze uzależnienie od technologii. Może jeszcze nie tak wyszukane jak w filmie Jonze, ale z pewnością nie jedna osoba przeżyła rozterki sercowe związane z internetowymi znajomościami. Niewiele bowiem różni się relacja filmowego duetu od rozmów dwójki odległych od siebie osób, które nie mają ze sobą kontaktu zarówno wzrokowego, czy dotykowego. Ten proces poznawania, budowania relacji, emocjonalnego zaangażowania bohatera, niczym nie różni się od znanego nam "czatowania". Z małą różnicą... w obecnej chwili za drugą stroną lustra istnieje żywy organizm. Jonze buduje przyszłość na sztucznym tworze. Indywidualności zbudowanej na systemie zero jedynkowym. Nie ma w nim mowy o bliskości fizycznej, bo takowa nie istnieje. Jonze próbuje rozwiązań za pomocą substytutów, co filmie pokazuje, ale są one z punktu widzenia racjonalnego człowieka bardziej niż absurdalne. 



Drugim problemem jest nasza zdolność do interakcji z drugim człowiekiem. Jonze stworzył w filmie cudowne uniwersum. Jednak ludzie go zamieszkujący to jednostki nie potrafiące nawiązać zdrowej relacji z drugą osobą. Większość z nich ma problemy z komunikowaniem się, nawiązywaniem przyjaźni, utrzymaniem związków. Ta nieumiejętność to pochodna zarówno strachu przed rozczarowaniem, jak i ogromnego pragnienia bliskości, której nie odczuwają nawiązując kontakt z systemem operacyjnym. Czy taka czeka nas przyszłość ? Czy na takie związki, dzisiaj wydawałoby się absurdalne, jesteśmy skazani ? Czy umiejętność oddzielenia technologii od świata realnego ma tendencję zanikową ? Jonze zadaje wiele pytań, które sumarycznie budują smutne życie przyszłych generacji. Życie, w którym technologia nie pomaga nam w życiu, a je zastępuje.


Obraz jest pięknie skonstruowany. Gdybym miała oceniać go wyłącznie pod kątem wizualnym byłaby pełna dziesiątka. Cudowne, plastyczne, eteryczne, malownicze zdjęcia, które budują klimat wokół tego niezwykłego romansu. Budowa bardzo oryginalnego świata przyszłości. Skupiono uwagę na wielu detalach od otaczającej nowoczesnej techniki, czy architektury poprzez sposób ubierania. ONA to przede wszystkim scenariusz i dialogi, które kładą nacisk na emocje. Czysty przekaz, bez mowy ciała, spojrzeń, dotyków. Jedynie słowa. Z jednej strony jest to atut, niestety w moim przypadku to mocny mankament. Podobnie, jak w życiu, za słowami kryje się cała masa emocji, których one same nie oddadzą. I nawet cudowny soundtrack, wyśmienici aktorzy, rewelacyjne obrazy nie były w stanie oddać tej całej palety uczuć, sentymentalizmu zakochania, ukradkowych spojrzeń i nieśmiałych dotyków, które tworzą magię. Tego mi brakowało najbardziej. Całość wydała się za długa i często nużyła. Miałam spore oczekiwania wobec tego filmu, niestety finalnie bez pokrycia. Poczułam się nawet lekko zawiedziona. Jest to jednak bardzo oryginalny, klimatyczny film w stylu, który Jonze wypracował przez lata i którym z pewnością zachęcił do siebie widownię.
Moja ocena: 7/10 ( w tym +1 za pomysł, stronę wizualną i soundtrack)


2 komentarze:

  1. Zgadzam się z Tobą, że pod względem wizualnym i muzycznym film ten jest naprawdę wart uwagi, problem tkwi w braku odpowiedniego zakończenia. Wygląda na to, że Jonze miał świetny pomysł na film, ale nie wiedział jak z niego wybrnąć i co dokładnie chciałby przekazać swoim widzom w przesłaniu. Mimo to za poruszenie ważnego tematu, dobór aktorów i całą otoczkę oceniam ten film na mocną 8.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio rozmawiałam ze znajomym w kwestii tego filmu i to prawda porusza on ważny problem. Oboje stwierdziliśmy bowiem, że nie chcielibyśmy dożyć czasów, w których jedyną bliską interakcją z drugą osobą jest głos komputerowy lub system operacyjny. Człowiek nie lubi dzielić się miłością z innymi, bo i ona jest zaborcza, nie wiem jak w takim wypadku dzielenie się systemem operacyjnym z innymi, który wywołuje w nas silne stany emocjonalne wpłynie na psychikę jednostki. I to jest kolejny ciekawy temat na film. Może ktoś się nad tym kiedyś głębiej zastanowi :-)

      Usuń

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))