Od pewnego czasu nie opuszcza mnie wrażenie, że im bardziej oddalamy się od faktów okrucieństwa II Wojny Światowej, tym bardziej zostają one pokolorowane i nabierają ludzkich rumieńców. A w tle słychać złowieszczy chichot historii. Nagle bowiem okazuje się, że obozy koncentracyjne są polskie, a biedny naród niemiecki bardziej ucierpiał przez schizę Hitlera, niż naród żydowski i polski razem wzięte. A te obrazy i biżuteria należąca przed wojną do żydów, znaleziona na strychu u dziadka, który służył w SS, to nie jest wojenny łup i efekt plądrowania, a nagroda od żydów za przechowywanie ich w niemieckich piwnicach. Nie wiem już, czy to ja mam coś z głową, czy twórcy chcą ze mnie zrobić idiotę. Takie właśnie wrażenie nie opuszczało mnie przez większość trwania filmu ZŁODZIEJKA KSIĄŻEK.
Film opowiada w bardzo przystępny sposób historyjkę pewnej pięknej aryjki, która opuszczona przez matkę zostaje adoptowana przez starsze małżeństwo Państwa Hubermann. Państwo Hubermann to standardowy układ zły i dobry policjant. Od macochy wieje chłodem niczym z frontu polarno - morskiego, gdy tymczasem ojczym to uosobienie słodyczy i dobroci. Uczy dziewcze czytać. Przytuli do memłona i obsypie deszczem komplementów. Niestety ten schemat burzy wybuch II Wojny Światowej. Rodzina Hubermann musi w swej piwnicy przechować Żyda, syna mężczyzny, który podczas I Wojny Światowej uratował Herr Hubermannowi życie. Przysługa musi być zatem spełniona, a dane słowo dotrzymane.
Cała fabuła skupia się wokół dwóch wątków. Dziewczynki, którą przedwojenny kryzys w Niemczech mocno naznaczył, by następnie Hitler zabrał to co najcenniejsze - rodzinę oraz ciężkiego życia rodziny niemieckiej w czasie okupacji. Brak pożywienia i notoryczny głód. Strach przed ujawnieniem tajemnicy i przed przeszukiwaniami SS oraz nieodparte przeczucie zbliżającej się śmierci. I to właśnie ona jest narratorem całej historii. Śmierć, która czyha w rogu, gdy bohaterowie ryzykują życie ratując Żyda. Kiedy mała bohaterka podkrada się do domu głównego miasteczkowego nazisty po książki, by ich historie uratowały życie choremu Żydkowi.
Razi ckliwość tego filmu. Razi przekoloryzowanie. Bohaterowie cierpią męki państwie i są nieprzeciętnie nobliwi. Nie przystępują do partii. Ciężko pracują. Są uczciwi. I ratują życie innym. Mało jest w filmie faktów historycznych i okrucieństwa wojny. Nikt nie pokazuje przedwojennej nagonki na Żydów, a Noc Kryształowa zostaje liźnięta i zekranizowana po łebkach. To film dla ludzi młodych, a nie sądzę by wszyscy pamiętali z historii, skąd te wydarzenia i dlaczego palono dziedzictwo kulturowe ludzkości. Nikt tu niczego nie tłumaczy, nikt nie uzasadnia, a kolejność historycznych wydarzeń jest wyłącznie kołem napędowym do przedstawienia upływającego czasu i uzasadnienia niebezpieczeństwa w jakim przyszło żyć bohaterom.
Obraz zakrzywia wizję przeciętnego Niemca, członka partii, ulegle służącemu Hitlerowi i wierzącemu w czystość rasy. Żaden z bohaterów filmu nie jest przeprogramowanym nazistą, oprócz jednego małego chłopca, który jest również zabiegiem wyłącznie budującym napięcie w fabule. Film nie posiada żadnej wartości historycznej, a polerowanie faktów jest rażące. Strach pomyśleć, jaka wersja wydarzeń wojennych będzie krążyła po świecie, gdy trzecia powojenna generacja wymrze.
Nie ujęły mnie również kreacje aktorskie. Mała dziewczynka, która tak samo wygląda przed wojną, jak i 6 lat później. Absolutnie zaniechano charakteryzacji, która skupiła się na przedłużaniu włosów, by uzmysłowić widzowi upływający czas. Rozczarowała kreacja Watson. Jej mina zbitego psa drażni. Tak samo krzywi usta, gdy jest wściekła, gdy ją majty w tyłku uwierają i gdy ma niespodziewany odruch życzliwości. Jedynie Rush ratuje sytuację, ale jego postać jest głównie skupiona na byciu podnóżkiem swojej żony. Uciskany, poniżany, ale o gołębim sercu wielkości dzwonu Zygmunta. A totalną głupotą jest wymawianie kwestii po angielsku ze złamanym niemieckim akcentem - co za absurd.
O ile pierwszą połowę filmu ogląda się z ciekawością, o tyle im dalej w las tym więcej nudy i irytacji. Na szczęście nie musiałam wydawać na bilet do kina, bo nie sądzę bym w nim te bite dwie godziny usiedziała i z pewnością po książkę nie sięgnę.
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))