Strony

niedziela, 2 marca 2014

I, FRANKENSTEIN




Czasami sama się sobie dziwię, jak bardzo filmy potwornie beznadziejne potrafią zapaść w pamięć, a obrazy rzetelne, dobre, które w porównaniu z gniotami wypadają jak biały kruk, potrafią ulecieć z pamięci po tygodniu. Lata minęły całe odkąd oglądałam sławetny film LEGION z Paulem Bettany. Świetny aktor i biblijna post-apokalipsa, co równało się beznadziejnemu gniotowi, tak potwornemu, aż kłykcie deformowały się jak u reumatyka. I tak sobie wtedy pomyślałam, że może to będzie dobra lekcja nie tylko dla nas, widzów, ale również aktorów, producentów i twórców filmowych, co zrobić by uniknąć takiego błędu. Niestety pamięć ulotną jest, a dla kasy człowiek potrafi z siebie zrobić kompletnego debila, najwyżej usunie wszystkie lustra z domu. Bywa! JA, FRANKENSTEIN jest potwornie miałkim cudakiem, który da się jedynie przełknąć za sprawą a .I choć nie powinnam mu wybaczać, wybaczam.... oby to był ostatni raz, drugiej szansy nie będzie.



Oglądając ten film trudno znaleźć jakikolwiek pozytyw. Scenariusz to dziwaczna chimera pierwowzoru, który zbudowała Shelley. Literackiego Frankensteina odarto ze wszystkiego. Pozostawiono szkielet, na który nałożono współczesne bajkopisarstwo w postaci walki demonów z ... uwaga.... gargulcami. Nie aniołami, nie prorokami, nie ludźmi, ale gargulcami.... konia z wozem dla pomysłodawcy/ów !!! Frankenstein niczym Commando, Rambo i Strażnik Texasu w jednym gania nocami po mieście wymierzając sprawiedliwość i ratując ludzkość przed wizją zagłady, którą szykują diabelskie pomioty. Gdyby chociaż efekty karmiły oko, gdyby blask akcji i cudowność CGI przysłoniły wszelkie niedociągnięcia scenariusza i absurdalność fabuły. Nie łudźmy się, jest fatalnie. Charakteryzacja przypomina wolną twórczość domorosłych speców od efektów z kina klasy B. Demony w gumowych maskach, Franskenstein w szaroburym makijażu i ogniste efekty rodem z drugiej części GHOST RIDERa. Jest słabo, jest naprawdę słabo i nikomu nie polecam tego filmu. Nie liczyłam się na zryw geniuszu, ale miałam nadzieję, że obiadowa ryba nie stanie mi ością w gardle. Cóż, o włos, ale obyło się bez reanimacji.
Moja ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))