Zastanawiam się, czy warto tracić czas na opis tego filmu. Jeszcze nie tak dawno chwaliłam Cage'a za JOE. Liczyłam na to, że w końcu przestał wybierać filmowe szmiry, a tu taki cudak... koszmarek w każdym calu. Gdyby nie ilość obitych ryjów na ekranie i kilka solidnych scen aktorskich Cage'a byłoby mniej, niż zero.
TOKAREV posiada fabułę tak miałką, oklepaną i żałosną, że gdyby nie nazwisko reżysera stwierdziłabym, że za produkcją stoi Uwe Boll. Choć i tak TOKAREV w moim odczuciu byłby dla niego obrazą. Cóż bowiem oryginalnego w postaci byłego przestępcy, któremu po latach wyjścia na prostą, zostaje porwana córka. Chłop zaczyna więc szperać w meandrach pamięci, zwołuje starą ekipę obwiesi i rozpoczyna polowanie na byłych mafijnych konkurentów. Końcówka ma być oczywiście zaskoczeniem i poniekąd jest. Jednak po takiej dawce koszmarnych dialogów, jeszcze gorszych kreacji aktorskich jedynie lobotomia pomogłaby w zmianie mojego zdania.
Szkoda mi słów na temat reżysera, bo ani to talent, ani rutyna, ani rzemiosło. Scenariusz woła o pomstę do nieba, a dialogi przypominają rozważania zapijaczonych obwiesi na przystanku autobusowym. Prostactwo i słoma z butów. Cage stanowi jedyny powiew poziomu aktorskiego w tym obrazie. Nawet wskrzeszenie Petera Stormare, czy Danny Glovera niewiele pomogło. A aktorce Rachel Nichols powinni wlepić dożywotniego bana na występy przed kamerą. Mogłaby zagrać słup telegraficzny i wypadłaby równie mało autentycznie.
Generalnie przestrzegam przed tym gniotem, nawet fanów Cage'a. Tego na trzeźwo się nie obrobi, a pewnie i po pijaku wywoła odruch zwrotny.
Moja ocena: 2/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))