Strony

piątek, 2 maja 2014

CAMILLE CLAUDEL,1915 [2013]




Z tym seansem to niezła wtopa. Zaintrygował mnie scenariusz oparty na krótkim etapie dramatycznego życia francuskiej rzeźbiarki Camille Claudel. Bardzo utalentowana artystka, porzucona przez kochanka, borykająca się z chroniczną depresją pogłębioną utratą nienarodzonego dziecka, zostaje przymusowo zamknięta w zakładzie psychiatrycznym. Kobieta wbrew własnej woli spędza tam 30 najlepszych lat swojego życia, pozbawiana dostępu do zajęć, które kocha najbardziej i odseparowana od świata rzeczywistego. Przez te 30 lat odwiedza ją, raz w roku lub rzadziej, wyłącznie brat, również wielki artysta, który mimo wielkiej empatii i ogromnej wyobraźni nie chce pozwolić siostrze na wyjście ze szpitala. Porzucona więc przez matkę i siostrę, które jej nigdy nie odwiedziły i brata, który nie przybył nawet na jej pogrzeb wegetuje w miejscu, które diabeł nakrył ogonem. A miejsce to okropne jest. Pozbawione człowieczeństwa, ludzkich odruchów, emanujące zwierzęcym zachowaniem, dzikie i drapieżne. Ten przybytek dla psychicznie chorych złamałby każdą zdrową jednostkę. Wyzuty z emocji, pozbawiony intymności, chory.




Jak widać fabuła na film wydaje się być rewelacyjnym podkładem pod wspaniały dramat. I tak też myślałam. Obejrzałam więc pierwsze 40 minut filmu i stwierdziłam, że coś jest z nim nie tak. Ten minimalizm formy, porażająco-usypiającą monotonię, ziew nudy znad Loary, gdzieś już widziałam. No i ocknęłam się w połowie filmu, gdy sprawdziłam autora tego zacnego dzieła. Pan Bruno Dumont. O ile jego HADEWIJCH była jeszcze znośna, tak po HORS SATAN dostałam wysypki na miesiąc. Facet snuje te swe rozwlekłe wynurzenia w żółwim tempie, dzięki czemu skutecznie zniechęca widza nawet do tak poruszającego, dramatycznego i tragicznego losu bohaterki. 




Autor wprawdzie zastosował klasyczny trik, czyli osadzenie bohaterki wśród autentycznie, psychicznie chorych pacjentów. Trik, który ma wzmocnić nasze odczucia przygnębienia pacjentki, który ma pobudzić nasze odczucie empatii i zrozumieć jej jeszcze bardziej pogłębiającą się depresję. To bardzo dobry pomysł. Nie da się ukryć, że niezwykle przejmujące są sceny bohaterki zamkniętej w filmowym wariatkowie. Ogromnie ciężko się na to patrzy i z wielkim trudem przechodzi przez film. Nie odpowiada mi jednak forma, którą notorycznie próbuje sprzedaż w swych filmach Bruno Dumont. Ta jego kontemplacja poprzez wizualizację, czyli pięciominutowe ujęcia muchy na stole, dumającej postaci, tudzież trawy w porywach wiatru. Oczywiście to tylko przykłady, ale tego należy się spodziewać po tym filmie. I niestety nie pomógł scenariusz i rewelacyjna kreacja Juliette Binoche. Trzeba być mega mistrzem, żeby spieprzyć tak podatną historię na mega mocny dramat i Dumontowi się to w pełni udało.
Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))