Z tym seansem to niezła wtopa.
Zaintrygował mnie scenariusz oparty na krótkim etapie dramatycznego życia
francuskiej rzeźbiarki Camille Claudel. Bardzo utalentowana artystka, porzucona
przez kochanka, borykająca się z chroniczną depresją pogłębioną utratą nienarodzonego
dziecka, zostaje przymusowo zamknięta w zakładzie psychiatrycznym. Kobieta
wbrew własnej woli spędza tam 30 najlepszych lat swojego życia, pozbawiana
dostępu do zajęć, które kocha najbardziej i odseparowana od świata
rzeczywistego. Przez te 30 lat odwiedza ją, raz w roku lub rzadziej, wyłącznie
brat, również wielki artysta, który mimo wielkiej empatii i ogromnej wyobraźni
nie chce pozwolić siostrze na wyjście ze szpitala. Porzucona więc przez matkę i
siostrę, które jej nigdy nie odwiedziły i brata, który nie przybył nawet na jej
pogrzeb wegetuje w miejscu, które diabeł nakrył ogonem. A miejsce to okropne
jest. Pozbawione człowieczeństwa, ludzkich odruchów, emanujące zwierzęcym
zachowaniem, dzikie i drapieżne. Ten przybytek dla psychicznie chorych złamałby
każdą zdrową jednostkę. Wyzuty z emocji, pozbawiony intymności, chory.
Jak widać fabuła na film wydaje się być
rewelacyjnym podkładem pod wspaniały dramat. I tak też myślałam. Obejrzałam
więc pierwsze 40 minut filmu i stwierdziłam, że coś jest z nim nie tak. Ten
minimalizm formy, porażająco-usypiającą monotonię, ziew nudy znad Loary, gdzieś
już widziałam. No i ocknęłam się w połowie filmu, gdy sprawdziłam autora tego
zacnego dzieła. Pan Bruno Dumont. O ile jego HADEWIJCH była jeszcze znośna, tak
po HORS SATAN dostałam wysypki na miesiąc. Facet snuje te swe rozwlekłe
wynurzenia w żółwim tempie, dzięki czemu skutecznie zniechęca widza nawet do
tak poruszającego, dramatycznego i tragicznego losu bohaterki.
Autor wprawdzie zastosował klasyczny trik,
czyli osadzenie bohaterki wśród autentycznie, psychicznie chorych pacjentów.
Trik, który ma wzmocnić nasze odczucia przygnębienia pacjentki, który ma pobudzić
nasze odczucie empatii i zrozumieć jej jeszcze bardziej pogłębiającą się
depresję. To bardzo dobry pomysł. Nie da się ukryć, że niezwykle przejmujące są
sceny bohaterki zamkniętej w filmowym wariatkowie. Ogromnie ciężko się na to
patrzy i z wielkim trudem przechodzi przez film. Nie odpowiada mi jednak forma,
którą notorycznie próbuje sprzedaż w swych filmach Bruno Dumont. Ta jego
kontemplacja poprzez wizualizację, czyli pięciominutowe ujęcia muchy na stole,
dumającej postaci, tudzież trawy w porywach wiatru. Oczywiście to tylko
przykłady, ale tego należy się spodziewać po tym filmie. I niestety nie pomógł
scenariusz i rewelacyjna kreacja Juliette Binoche. Trzeba być mega mistrzem,
żeby spieprzyć tak podatną historię na mega mocny dramat i Dumontowi się to w
pełni udało.
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))