Strony

niedziela, 1 czerwca 2014

CHILD OF GOD [2013]




... czyli filmowa adaptacja jednej z moich ulubionych powieści Cormaca McCarthy'ego DZIECIĘ BOŻE.
Próby podźwignięcia tego kolosa i przełożenia go na język filmu podjął się znany wszystkim aktor James Franco. Franco nie po raz pierwszy chwyta się za solidny kawał amerykańskiej prozy. Jeszcze czuję powiew mojej rozpiski na temat Faulknera AS I LAY DYING, gdy tymczasem mogę rozpisywać się o DZIECIĘ BOŻE. Niestety nie jest to dobra adaptacja. I szkoda, że tak marny reżyser podjął się takiego ryzyka, nie mając w ręku ani warsztatu, ani talentu. Gdybym nie znała tej powieści wcześniej film Franco zamiast mnie zachęcić do jej przeczytania skutecznie by mnie zniechęcił. Kilkakrotnie dawałam reżyserowi kredyt zaufania. Liczyłam na to, że z filmu na film nauczy się rzemiosła i nabierze reżyserskiej ogłady. W końcu trochę tych filmów nastukał. I choć aktorem jest świetnym, reżyserka mu kompletnie nie leży. A to filmowe barachło powinno zasilać liczne szeregi całej armii filmów z kategorii B.



Kto nie czytał McCarthy'ego to króciutko wspomnę, że jest to mroczna opowieść o chorobie ludzkiej duszy. O człowieku imieniem Lester Ballard, który naznaczony tragedią dzieciństwa kontynuuje swoją podróż w mroki będąc już dorosłym człowiekiem. Cormac ujął bohatera jednym zdaniem. Jedno zdanie wystarczyło, by oddać całe wnętrze bohatera, czego Franco nie udało się osiągnąć ponad półtora godzinnym obrazem - "Ballard, w cienkiej białej koszuli w wąskiej białej sali, fałszywy akolita lub antyseptyczny zbrodniarz, profesjonalny producent koszmarów, dorywczo demon". 
Cormac w swojej powieści tego ułomnego człowieka, połamanego zwierza, jaskiniowca i praczłowieka stawia na równi z każdym z nas. Jak my jest dzieckiem boga, trochę zapomniany, na bocznym torze, porzucony. Jest samotny, dziki, porywczy i surowy, jak nieokrzesany kamień. Każdy kant jego ciemnej, jak smoła duszy rani, rozdrapuje i przeszywa na wskroś. Nikt się nie upomina o to dziecko lasu, błotnistych pól i ziemi przesiąkniętej krwią, bólem i płaczem. Lester jest sam, jak sam może być demon, którego ziemia wypluwa na powierzchnię za każdym razem, gdy chce by go wchłonęła i przygarnęła ciepłem swego wnętrza.



Jaki jest zatem Ballard według Franco ? To rozkrzyczany żałośnik. Szumowina, wyrzutek, debil, wałęsająca się przybłęda szukająca guza. Bełkoczący, zapluty, usmarkany galernik, widok którego małomiasteczkową społeczność przyprawia bardziej o współczucie i litość, niż o strach i przerażenie. Franco zbyt dosłownie dobrał kadry. Nie wszedł wgłąb postaci. Rys Ballarda w jego filmie jest niedopracowany, prostolinijny. Trudno doszukiwać się głębi w postaci zepsutej do szpiku kości, a jednak w powieści McCarthy'ego Lester wydaje się być osobą mocno zagubioną, nieszczęśliwą, a jego mizantropia wynika z nieszczęścia jakiemu poddany był w młodym wieku i którego psychicznie, w pojedynkę, nie potrafił udźwignąć.



Od strony technicznej film jest naprawdę słaby. Rozedrgana kamera. Urywane sceny. Brak linii łączącej, choć Franco próbuje sedno zła Ballarda ukryć za niesprawiedliwością wywłaszczenia. Ballard pała nienawiścią do nowego właściciela jego ojcowskiej posiadłości i ta nienawiść dla Franco jest genezą zła. Trudno się z tym zgodzić, choć każdy ma prawo do własnej interpretacji. Franco pominął również kilka kluczowych wydarzeń z książki. Myślę jednak, że nie miałyby one większego znaczenia dla odbioru tego filmu. Brak pomysłu na zobrazowanie ekspresji bohatera, jego emocji i wewnętrznych rozterek skończył się rozwszeszczaną, krzykliwą naturą człowieka miotającego się, któremu bliżej do leśnego zwierza, niż cywilizowanej osoby. Choć porównanie Ballarda do zwierzęcia jest mocno na wyrost. Zwierze zabija, gdy jest głodne lub czuje zagrożenie, w przypadku bohatera jest to niczym nieuzasadniona agresja, czyste zło.



Szczerze, szkoda tej powieści na "taki" film. Szkoda ogromu potencjału, który w niej tkwił, a który został zaprzepaszczony. W przypadku adaptacji prozy Faulknera dawałam Franco kredyt zaufania na kolejne jego filmy. Teraz, aż boję się pomyśleć, co takiego uczyni z postacią Bukowskiego, którą przekłada na obraz filmowy. Boję się tego stwierdzenia, ale przez większość seansu nie opuszczało mnie porównanie Franco do Uwe Bolla. Oby nie szedł jego drogą, a zbliża się do niej niebezpiecznie.
Moja ocena: 3/10
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))