Już na wstępie uprzedzę wszystkich tych, którzy na widok Polańskiego WENUS W FUTRZE, czy RZEŹ dostają drgawek. SOME VELVET MORNING to typowa sztuka rozpisana na dwóch aktorów przełożona na ekran kinowy.
Formuła filmu jest bardzo prosta. Tak jak scenerio, czyli dom pięknej i młodej Velvet, którą odwiedza Fred, dawny kochanek. Jego najście spowodowane jest opuszczeniem żony i napływem nagłej miłości do swej dawnej kochanki. Fred pewnego ranka zjawia się u progu domu Velvet. Dziewczyna zszokowana zaprasza go do środka i tak zaczyna się niezwykle żywiołowy dialog tych dwojga.
Na pierwszy rzut oka obraz ten wydaje się być rozliczeniem bohaterów z przeszłością i próbą wskrzeszenia miłości, która dawno wygasła. Wsłuchując się raz w ciepły dialog, raz w kłótnie bohaterów nie opuszczało mnie uczucie pewnej irracjonalności zachowań postaci. Fred opuszcza żonę dla kochanki, której nie widział przez cztery lata i której wcześniej nie informując nachodzi w jej własnym domu. Velvet w pewnym sensie zostaje jego zakładniczką. Jednak role tych dwojga bardzo szybko się odwracają. Emocje wiodą prym i gdy już akcja zaczyna nabierać rozsądnego zakończenia cały światopogląd legnie w gruzach, gdy naszym oczom ukazuje się niezwykły zwrot akcji.
Powiem szczerze, że końcówka niesamowicie mnie zaskoczyła. Szczęka opadła mi z wielkim hukiem na podłogę i do tej chwili próbuję ją posklejać z drobnych kawałków. Neil LaBute, autor scenariusza, w końcowych scenach filmu dokonał niezłego trzęsienia ziemi. Z tej nieco mdłej i monotonnej kłótni kochanków uczynił bardzo błyskotliwą zabawę. Gdy relacje bohaterów powoli nabierają przejżystości i wydają się klarowne LaBute odwraca fabułę o 120 stopni pozostawiając nas zmieszanymi, zszokowanymi i kompletnie zagubionymi. Te emocje uważam za niezwykły atut tego filmu. Tak jak ową zmianę akcji, a dodatkowej atrakcji dodają dwie genialne role Stanleya Tucci (którego nota bene uwielbiam) oraz zaskakującej Alice Eve.
Moja ocena: 6/10 (za scenę końcową pełna pula 10/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))