Jeśli ktoś lubi angielskie komedie o przedmieściach, chłopakach, których nieodzownym atrybutem jest dres, złota kieta i wypite hektolitry piwska to z pewnością THE HOOLIGAN FACTORY spełni te wymogi.
Reżyser i odtwórca jednej z głównych ról luźno nawiązuje do filmu z 2004 roku THE FOOTBALL FACTORY, można nawet powiedzieć, że jest jego parodią. Świadczyć może o tym zarówno kibolska tematyka, jak i cameo Danny Dyer'a. Fabuła również nie grzeszy oryginalnością. Jej trzon skupia się wokół dwóch bohaterów. Młodego adepta bezrobocia i podpierania ścian Danny'iego oraz powracającego po latach z więziennej banicji, bossa kibolskiej drużyny Dextera. Obaj panowie przypadają sobie do gustu, zbierają ekipę i postanawiają wyrównać nierozliczone rachunki z szefem konkurencyjnego gangu Baronem.
Nie tylko fabuła jest miałka. Również humor skupia się wokół mało wybrednych żartów, głównie zbudowanych na absurdach i głupocie ich bohaterów. A głupoty tu co niemiara. Bohaterowie mądrością nie grzeszą, a durnowatość to domena tego filmu - paradoksalnie wypada ona wyjątkowo zabawnie. Nie znajdziemy tu subtelności i wyrafinowania. Film bazuje na środowisku blokowych ziomali, ich języku, ich współżyciu w grupie i zależnościach. Generalnie jest chlanie, obijanie pysków i cała masa mało wyszukanych życiowych problemów.
Powiem szczerze, że mimo ilości zawartych w filmie idiotyzmów naprawdę przyzwoicie się ubawiłam. Generalnie głupota mnie razi, ale w wykonaniu osobników, którzy wobec niej są bezsilni jak oseski rozkładam się na łopatki. Z drugiej strony, czy nie jest to domeną parodii, że debilizm wylewa się w niej z ekranu.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))