Bardzo lubię filmy John'a Carney'a choć, oprócz ZONAD'a, gatunkowo to kompletnie nie moja bajka. Naprawdę daleko mi do melodramatów, czy romansideł, a musicale wywołują zimne poty. Nie mogę jednak powiedzieć ani jednego złego słowa o ONCE z 2006 roku. I tu znów kompletny paradoks. Choć to absolutnie nie moja muzyczna szuflada romans dwójki bohaterów i ich wyśpiewane miłosne kwestie raziły mnie w serce i zatrzymały na dłużej.
Carney, jak nikt inny potrafi przekazać dość typowe historie w niebanalny, lekki sposób, szarpiąc przy tym najcieńsze emocjonalne struny. Co bowiem wzruszającego może być w historii młodej piosenkarki, którą rzucił chłopak - muzyczne bożyszcze nastolatek oraz jej przyjaźń z producentem muzycznym po załamaniu nerwowym. Na samą myśl, człowiek chwyta się za głowę z okrzykiem na ustach "boszzz !!! co za banał!". Jednak im bardziej zatapiamy się w relacje, dialogi i emocje tej filmowej dwójki bohaterów, tym bardziej nas one unoszą.
ZACZNIJMY OD NOWA to przede wszystkim cudownie lekki seans. Z naprawdę genialną ścieżką dźwiękową. I po raz kolejny sama się sobie dziwię, jak łatwo te rzewne law songi wchodzą w głowę i wiercą dziurki. Choć wokalnie Keira kompletnie nie dotrzymuje kroku Levinowi, napisane przez Gregga Alexandra utwory to murowane hiciory.
Niestety aktorsko jest już dużo słabiej. Keira momentami irytuje usposobieniem Meluzyny, choć obok Mark'a Ruffalo to trzon aktorski tego filmu. Natomiast Adam Levine dziury w umiejętnościach aktorskich nadrabia bajecznym wokalem. Ciężko się go ogląda, absolutne aktorskie drewno. Szkoda też roli Catherine Keener, która otrzymała mało wymagającą i rozbudowaną rolę.
Jestem jednak w stanie przeboleć wszelkie luki, niedoróbki i banały tego obrazu. Carney jak nikt inny w absolutnie mało życiowych bohaterów wszczepia niezwykle ludzkie, wręcz przeciętne emocje i przeżycia. Stają się przez to bardziej autentyczni, szczerzy i przekonywający.
ZACZNIJMY OD NOWA staje się więc przykładem obrazu, którego niesie niezwykła aura, poetyka i sentymentalizm. Trzonem tej historii nie jest fabuła lecz współodczuwanie. Carney poprzez swoich bohaterów w magiczny sposób przelewa ich emocje na nas pozwalając nam wespół przeżywać ich życiowe zagubienie.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))