Nie zapiszę się do fanklubu Franka. Nie tym razem. Choć fabuła wydała się intrygująca i w dość unikalny sposób skrystalizowała prawa rządzące współczesnym rynkiem muzycznym nie do końca mnie ona uniosła. Nie znajduję w tym obrazie nic fascynującego, ale oryginalności FRANKOWI odmówić nie mogę. Jak to mówią - sympatyczne, ale bez szału.
Tytułowy Franek z kartonem na głowie odśpiewuje swoje kolejne protest songi z charyzmą Iggy Popa i tembrem głosu Jima Morrisona. Wszystko byłoby na miejscu, gdyby ów karton był wyłącznie atrybutem scenicznym. Franek, jak i reszta jego ekipy to zbiór niezwykłych indywiduów, którzy żółte papiery z psychiatryka noszą zaraz obok swego dowodu osobistego. Gdy klawiszowcowi odbija palma do zespołu trafia jedyny "normalny", domorosły muzyk z ogromną ambicją, lecz o znikomym talencie.
O czym jest FRANK ? To że jest o chorym psychicznie muzyku już wiemy. FRANK w pigułce ukazuje nam prawa rządzące rynkiem muzycznym. Rola mediów społecznościowych, które w ówczesnych czasach odgrywają większe znaczenie, niż ciężka praca niejednego marketingowca. Drugą kwestią jest udziwnianie. Mało kogo interesuje przeciętność. Poszukiwanie oryginalności graniczy już z absurdem. Im bardziej odstajesz od normy, tym większym zainteresowaniem się cieszysz i nie ważne, czy masz coś ciekawego do przekazania, czy tylko robisz z siebie orientalnego kretyna. Zgodnie z zasadą "im więcej mówią tym lepiej", filmowy Franek zdobywa upragnione zainteresowanie, jednak niekoniecznie potrafi sobie z nim psychicznie poradzić.
Kolejną kwestią, którą porusza FRANK to problem akceptacji w grupie, zrozumienia, czy wyalienowania. Jak bardzo próbujemy narzucić swoje własne pragnienia, czy partykularne interesy nie zważając na zdanie drugiej osoby. Im bardziej nowy klawiszowiec angażuje się w zespół, tym bardziej chce go zmienić. Oryginalność pozostałych członków zespołu nie idzie w parze z pojęciem "normalności" istniejącym w jego słowniku terminów bliskoznacznych. Problem w tym, że nie da się ułożyć człowieka na swój własny obraz. A każda próba kończy się, prędzej czy później, buntem.
Tak jak już wspomniałam wcześniej, obraz wypadł niezwykle oryginalnie jednak niekoniecznie chwycił mnie za serce. Fajne kreacje aktorskie, a wokalna popisówa Fassbendera robi spore wrażenie. Ciekawe wtręty humorystyczne, choć jak dla mnie, aż prosi się o więcej. Niestety sam film momentami był zbyt monotonny, by nie powiedzieć, że nużył. Zaliczam więc FRANKA do ciekawostek i stawiam tuż obok produkcji Mr.Oizo, to dobre dla niego miejsce.
Moja ocena: 5/10 [choć to mocne 5,5]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))