Bardzo sobie cenię kino australijskie i bardzo rzadko mnie ono zawodzi. Julius Avery debiutuje w roli pełnometrażowego reżysera i całkiem fajnie mu to wyszło. Wprawdzie jego scenariusz nie odstaje zbytnio od gatunku heist movies, czuć jednak powiew świeżej krwi. Film jest niezwykle lekki, mimo ciężkiej tematyki, głównie ze względu na wprowadzony wątek miłosny. Ale po kolei.
SON OF A GUN opowiada o relacji dwóch mężczyzn. Młody JR zjawia się w więzieniu, a przed poważnymi kłopotami z brutalnymi współwięźniami ratuje go stary wyjadacz Brendan. Ta pomoc będzie dla JR dość kosztowna. Musi wejść w relacje z Brendanem i pomóc mu w jego szemranych interesach na zewnątrz. Ta pomoc zaowocuje serią dość kłopotliwych zdarzeń, która dla jednego stanie się szybkim wejściem w dorosłość, a dla drugiego lekcją pokory.
Julius Avery zastosował podobny schemat, co w filmie PROROK. Budująca się relacja dwóch mężczyzn, w której starszy staje się mentorem dla niedoświadczonego i nieokrzesanego chłopaka. Brendan wprowadza JR w świat ciemnych interesów, jednak nie jest to pomoc bezinteresowna. W trakcie filmu dostrzegamy przemianę JR. Jego wkroczenie w świat brutalny, surowy, ze sztywno nakreślonymi zasadami sprawia, że młodzian dość szybko będzie musiał zgubić swe piórka. Chłopak w końcu pojmie, że życie jak w szachach, czasami trzeba przewidzieć trzy kroki do przodu.
Avery, by rozluźnić atmosferę i nadać temu mocno męskiemu kinu lekkości wprowadził wątek romantyczny, który jeśli o mnie chodzi był najsłabszym punktem obrazu. Klasyczny rozłam między dwulicowością i interesownością kobiety, a męską przyjaźnią oraz ckliwym zakończeniem w moich oczach nabrał niepotrzebnego nadęcia. Brakowało mi surowości PROROKA i dystansu, który Avery powinien dotrzymać, aż do napisów końcowych. Wątek miłości JR z młodą podopieczną bossa mafii wydał się zbyt jednostronny na tle wielowarstwowej historii. Zagmatwane losy JR, jego wewnętrzne dylematy, nagle zostają lekką ręką odjęte przez miłość, która wydaje się być jedynym, słusznym rozwiązaniem wszelkich życiowych problemów. Ten banał mnie mocno zmęczył i zaważył na końcowej ocenie filmu.
SON OF A GUN mimo swego dość sporego mankamentu jest jednak filmem absolutnie godnym uwagi. Rewelacyjna ścieżka dźwiękowa Jeda Kurzela, który raczył nas już dźwiękami w genialnym SNOWTOWN, czy ostatnio THE BABADOOK, a za chwilę usłyszymy go w MAKBECIE. Myślę, że to solidny materiał na kompozytora muzyki filmowej na miarę Newmana, Zimmera, czy Desplata. Muzyka stanowi nie tylko tło, ale i nadaje wyraz fabule, którą budują bardzo fajne zdjęcia. Jednak najmocniejszym punktem tego obrazu jest z pewnością obsada. Duet Ewan McGregor i młodziutki Brenton Thwaites, który zaskoczył mnie pozytywnie w THE SIGNAL to zgrabnie utkana relacja dwóch mężczyzn i ich samczych instynktów. Niestety Alicia Vikander, która powoli wkrada się na salony holyłudzkie zaskakuje wyłącznie wizualnie. Jej rosyjski akcent irytował za każdym razem, gdy wymawiała "r". A o reżyserze Juliusie Avery z pewnością jeszcze wielokrotnie usłyszymy.
Polecam ten obraz. Myślę, że jest to jedna z lepszych propozycji na wypełnienie ponurych, zimowych wieczorów.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))