Strony

piątek, 6 marca 2015

EXODUS: GODS AND KINGS [2014]





Od ładnych kilku lat, a właściwie od 2010r. i wątpliwego ROBIN HOODA, nie rozumiem twórczości Ridleya Scotta, choć nie należy ona do wymagających intelektualnie. Nie wiem, jaką drogę dalszej kariery sobie obrał, ale ta droga prowadzi na manowce. Kolejny po ADWOKACIE cudak, który robi wizualną robotę, gdy cała reszta, poczynając od fabuły, na grze aktorskiej kończąc, mówiąc kolokwialnie ssie.


Zastanawiam się również nad koniecznością powstania tego filmu. O ile film Aronofskiego o NOE jest opowieścią alternatywną i opartą na komiksie, o tyle EXODUS stricte zahacza o staro testamentową przypowieść o Mojżeszu. Wydaje mi się, że filmowych opowieści o życiu Mojżesza mieliśmy w kinie dość sporo. Być może Scott dostrzegł w tej historii potencjał, który do tej pory nie został przez nikogo sfilmowany. Być może? A może miał kaprys, pieniądze i ludzi, po prostu.
Jakby nie patrzeć EXODUS nie jest rzetelnym odwzorowaniem czasów starożytnego Egiptu, pod tym kątem Scott, nie odrobił lekcji [tu polecam polskiego FARAONA]. Jeśli mam więc oceniać ten film to z pewnością nie za walory faktograficzne i prawdę historyczną, a wyłącznie za ujęcie tego obrazu jako fabularyzowanej, luźnej opowieści przetworzonej na potrzeby kina i rynku.


Z pewnością na film Scotta patrzy się z przyjemnością. Wielbiciele CGI będą mogli zawiesić oko na efektownych ujęciach Memfis, bogatej i uginającej się pod naporem bogactwa scenografii, ciekawych scenerii, czy scen biblijnych [rozstąpienie morza, plagi egipskie]. Gdyby film samą warstwą wizualną stał to Ridley wygrałby internety, niestety poza nią pozostaje cała niedopracowana reszta. Co się kryje zatem pod słowem reszta? Scenariusz o ile głowy nie urywa, o tyle pastwić się nad nim nie będę. Dość zgrabnie ułożona historia, w której znajdziemy zdradę, zemstę i ckliwą miłość. Ciekawie ukazano motyw boga, jako dziecka, złośliwego, krnąbrnego i upartego. Uważam jednak, że Scott mógłby dopracować tą postać o cechy bardziej wyraziste. Na tle Bale'a dzieciaczek ginął [tu dla porównania odsyłam do postaci Szatana w PASJI Mela Gibsona].

 

Kolejnym mankamentem jest fatalna charakterystyka postaci, a co za tym idzie zaprzepaszczenie potencjału aktorskiego, zwłaszcza w drugim planie. Postaci grane przez Sigourney Weaver, Bena Kingsleya, czy Johna Turturro są karykaturalne. Genialni aktorzy, których udział został zredukowany do kilku, pożal się boże, scen i marnych kwestii. Nie pasował mi również dobór aktorów do ról pierwszoplanowych. O ile Bale zawsze błyszczy na ekranie, obojętnie czy będzie perskim szachem, czy szachem na szachownicy, o tyle Edgerton jako Ramzes, czy Mendelsohn, jako Hegep, wypadli kompletnie nieautentycznie, głównie za sprawą swojej fizjonomii. Są to jednak detale. Film jest po prostu mocno nierówny. Jest za długi o jakieś 60 minut. Jest zrobiony po łebkach, na potrzeby holyłudu. Jeśli ma być to wyłącznie toporna i tandetna rozrywka, której walorem mają być wyłącznie efekty i świetna obsada, to Ridley zrobił dobrą robotę. Biorąc jednak pod uwagę całą historię biblijnych opowieści w światowym kinie oraz tzw. mojżeszowych, filmowych poprzedników, to obraz Scotta jest dziełem naprawdę marnym i gdyby nie podstępne CGI posnęlibyśmy, jak susły przed ekranem.
Moja ocena: 5/10 [w tym +1 za CGI]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))