Ang Lee totalnie mnie zaskoczył. To chyba najbardziej nieAngowski film w jego dorobku. Przyzwyczajona do łzawych historii typu BROKEBACK MOUNTAIN, LIFE OF PI, SENS AND SENSIBILITY, czy melodramat OSTROŻNIE, POŻĄDANIE nagle zostałam porażona cierpkim, przytłaczającym dramatem, który doskonale wpasowuje się w styl filmów Todda Solondza, czy choćby wczesnych filmów Sama Mendesa.
Akcja BURZY LODOWEJ ma miejsce w podmiejskiej sypialni, w oczekiwaniu na zbliżające się załamanie pogody. Na przykładzie dwóch rodzin Lee rysuje nam obraz zamożnej społeczności. Małżonki, które przez lata pochłonięte były wychowywaniem dzieci i ich pociechy, które już dawno spod matczynego fartucha uciekły. Panowie domu, zapracowani, z lekka sfrustrowani, w wieku średnim, a raczej w trakcie jego kryzysu. Lee idzie dalej. Pokazuje nam rozpad małżeństw. Ciche przyzwolenia na zdrady i drobne oszustwa. Poszukiwanie tanich podniet, po to tylko by wybudzić się z marazmu, życiowego impasu oraz rutyny, w której ugrzęźli. Gdzieś pomiędzy małżeńskimi schizami, wynudzonymi matronami i seksualnymi fantazjami wyposzczonych mężów snują się dzieci. Pozostawione sobie, zbyt szybko wkraczające w dorosłość, zbuntowane, z własnymi fobiami i skrzywioną psychiką. I one, podobnie jak ich rodzice, tkwią w zawieszeniu pomiędzy własnymi pragnieniami i potrzebą bycia akceptowanym przez rodzinę i społeczeństwo. Ten trzon filmu, który stanowią bohaterowie jest jak mgła unosząca się nad zbliżającą się tragedią. Zaabsorbowani leczeniem własnych ułomności, zamknięci w egocentryzmie tkwią poza realnym światem. Hiobowe wieści o zbliżającym się marznącym deszczu, nie są w stanie zatrzymać bohaterów przed spełnieniem własnych zachcianek.
Cudowny film. Piękne zdjęcia. Niezwykle inteligentny z bardzo błyskotliwymi dialogami. Rewelacyjny scenariusz i bardzo dobrze rozpisana charakterystyka postaci. Niektórzy mogą powiedzieć, "przecież filmy w tej tematyce już były". I owszem, jednak sposób ukazania problemu, domowego zgiełku, brudu unoszącego się nad głowami domowników sprawiły, że obraz ten został pozbawiony znamion banału. Życia dialogom i postaciom nadały piekielnie dobre kreacje aktorskie od samej śmietanki holyłudu. Zarówno pierwszy, jak i drugi plan to bajecznie rozpisana uwertura. Rozpływałam się z zachwytu. I nie mam pojęcia, dlaczego nie odkryłam tego filmu wcześniej. Może dlatego, że ckliwość obrazów Anga Lee z lekka mnie demotywuje. Jak się okazało zupełnie niepotrzebnie. Ze wszystkich filmów Lee, jakie do tej pory obejrzałam, ten należy do najmroczniejszych i dlatego też tak bardzo mi się spodobał. Ta dekonstrukcja, której poddał Lee małomiasteczkową społeczność, obnażył jej słabość i zgniliznę ukazuje chorobę, która dotyka lub dotknie większość z nas... samotność.
Moja ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))