Jak się widzi nazwiska reżyserów, które sygnują SAMBĘ to ciężko przejść wokół tego filmu obojętnie. Autorzy odpowiedzialni za sukces NIETYKALNYCH podnieśli sobie niebotycznie wysoką poprzeczkę. Ciekawa byłam, jak im wyszedł ten film. Unieść taki ciężar sukcesu, by nie stracić nic na uzyskanym wcześniej poziomie nie jest łatwo. I jak się okazało, faktycznie nie jest. Ba! Może być nawet dużo gorzej.
Francja imigrantami z byłych kolonii stoi. O tym wiemy wszyscy. Wiemy również, że Francja dba o swoją integralność, a przynajmniej, stara się. I tak po nitce do kłębka, film niesie dwójka imigrantów z Afryki, tytułowy Samba i Walid. Panowie próbują wszelkich sztuczek, by wymknąć się z rąk bezdusznego systemu imigracyjnego i ewentualnej deportacji. Podejmują wszystkich możliwych rozwiązań, od tych legalnych do tych nielegalnych, ale Francja jest brutalną suką, której oddech Panowie czują z każdym krokiem na własnych plecach.
SAMBA nie jest filmem, dramatem opowiadającym o mękach życia bezrobotnego imigranta. Reżyserzy Nakache i Toledano sprzedają nam ten niewygodny temat w łatwej do przełknięcia, miałkiej i banalnej, romantycznej historii. Filmowi bohaterowie poznają bowiem dwie ładne wolontariuszki pomagające nielegalnych imigrantom i, tu uwaga niespodzianka, zakochują się. Czy można prosić o większy banał? Chyba nie! Wszystko byłoby jednak w porządku, gdyby film był tym, czym na początku nas zachęca... komedią. Niestety wątki komediowe przemykają niezauważenie między palcami, choć aktorzy dwoją się i troją, by nas rozbawić. A romans, który tak zacnie ma unieść nasze płoche serca w rozedrgany emocjami szał jest tak drętwy i klocowaty, że aż tonę waży.
Nie kupuję tego nowego filmu autorów NIETYKALNYCH. Brakuje mu dosłownie wszystkiego, co mnie tak bardzo ujęło w historii o niepełnosprawnym i jego pielęgniarzu. Brakuje, przede wszystkim, solidnej fabuły. Historia, którą próbują przemycić autorzy, trąci myszką. Ot brutalny świat imigranta, trud i znój, a na końcu bogata, sfrustrowana i znudzona życiem francuska, która czeka na swego wybawiciela z opresji. Niekoniecznie przekonują mnie takie komunały i frazesy. Płytkie to, miałkie i kompletnie bez wyrazu sfilmowane. Aktorstwo... ciężko się przyczepić do wybitnych aktorów, ale i tu pola do popisu wielkiego nie mieli. No i wątek komediowy, w końcu to komedia, który zdechłym psem tchnie i niestety zbyt już wiele dni minęło, by móc go reanimować.
Nie polecam.
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))