Pierwsze spotkanie z filmem Takashi Ishii i raczej ostatnie. Wprawdzie jego film AMAI MUCHI nie należy do kina tak beznadziejnego, że kijem nie tykać, jednak nie są to moje klimaty. Póki co, nie zamierzam wchodzić głębiej w filmografię reżysera i niech tak pozostanie.
Film AMAI MUCHI zahacza o gatunek kina sexploitation. Opowiada historię Naoko, która została porwana w wieku 17-stu lat. Przetrzymywana, gwałcona i torturowana znajduje drogę ucieczki. Retrospekcyjnie prowadzona fabuła pozwala nam poznać Naoko kilkanaście lat po tragicznym zdarzeniu oraz obserwować wpływ jaki to zdarzenie na nią wywarło.
Obraz porusza skrajne emocje. Obserwowany gwałt i tortury oraz późniejsze sado-masochistyczne zabawy bohaterki nie należą do najprzyjemniejszych. Zaserwowana w filmie nagość nie tylko może odstręczać, ale z pewnością nie jest nasycona erotyką. Poziom brutalności nie należy do najlżejszych, a pokręcona psychika bohaterki skłania do refleksji. Czy jej zachowanie to typowy syndrom sztokholmski, czy przeżyty szok i dramat ukształtował w niej specyficzne odczuwanie przyjemności podczas seksu? Jakby nie patrzeć tego typu filmy mogą powstać wyłącznie w Japonii. Chore klimaty zahaczające o porno połączone ze zgrabnie uszytą fabułą wypadło niezwykle oryginalnie i przyzwoicie ciekawie. Z pewnością jest to jedna z bardziej oryginalnych produkcji, jakie ostatnio oglądałam.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))