PELO MALO nie należy do przyjemnych filmów. Opowieść o trudnych relacjach matka - syn, w które wpleciona jest bieda i samotność. PELO MALO jednych może znudzić, drugich zirytować. Ja należę do tej drugiej grupy. Grupy, która miałaby ochotę wytargać bohaterkę za włosy, by się ocknęła.
Wenezuelska reżyserka opowiada nam historię małego chłopca, który wychowywany przez matkę, musi codziennie walczyć o jej miłość i zainteresowanie. Kobieta wydaje się być wyzuta z matczynych uczuć. Nie potrafi przytulić chłopca, wykrzesać z siebie ciepłych emocji, a całą swoją matczyną troskę przelewa na maleńką córkę. Ubzdurała sobie, że chłopiec ma skłonności homoseksualne i jedynym sposobem, by temu zaradzić jest jej oschła natura, szorstkość i wykazywana niechęć. Swoje zachowanie tłumaczy sobie brakiem męskiego pierwiastka, który ona ma w rodzinie zastąpić.
Reżyserka buduje relacje rodzinne dość szczegółowo. Pokazuje biedę rodziny, ciągłe kłopoty ze znalezieniem pracy, chroniczny brak pieniędzy. Próbuje jednocześnie uzasadnić źródło tych kłopotów, jednak zdecydowanie nie usprawiedliwiają one postawy prezentowanej przez matkę. Życie chłopca jest okrutne i zadziwiająca jest siła jego oddania oraz miłości do kobiety, która z dnia na dzień coraz bardziej go odtrąca.
PELO MALO to bolesny seans. Każda minuta tego filmu jest przepełniona goryczą, smutkiem i beznadzieją. Kiedy można znaleźć już nadzieję na lepszy los, reżyserka szybko studzi nasz optymizm. W brutalnym świecie nic nie przychodzi łatwo i nie zawsze maksyma, że na owoce trzeba sobie ciężko zapracować, się sprawdza.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))