Jak pomyślę, ile widziałam klasyków z gatunku thriller, to z pewnością dużo za mało. Bardzo mnie zaintrygował DOM PRZY RILLINGTON PLACE głównie za sprawą swojej kryminalnej otoczki. Drugą sprawą jest fakt, że za "sterem" stanął Richard Fleicher. Reżyser filmów, które z thrillerem mają tyle wspólnego, co koń z taboretem. Każdy kino-maniak z pewnością oglądał CONANA i CZERWONĄ SONIĘ i z pewnością nie mają nic wspólnego z DOMEM PRZY RILLINGTON PLACE.
Już pierwsze kadry filmu pokazują nam z czym i z kim będziemy mieli do czynienia. Nie jest to mankament, jedynie wprowadzenie do dalszej gry, film bowiem oparty jest na faktach. Opowiada o seryjnym mordercy Reginaldzie Christie, który w latach 40tych dusił młode kobiety. Fabuła skupia się na młodym małżeństwie, które wynajmuje pokój w domu Reginalda.
Główne skrzypce wiedzie para aktorów, psychopatyczny Richard Attenborough i zacietrzewiony małżonek, John Hurt. Świetne aktorstwo i bardzo dobrze opowiedziana historia przykuwa uwagę. Z drugiej strony, sam fakt, że thrillerów o seryjnych mordercach z lat 70tych nie ma za wiele, sprawia że każdy kadr pochłania się z ciekawością. To czego mi jednak brakuje to naturalizmu. Obecnie kino nie pozostawia zbyt wiele pola do popisu wyobraźni, stawiając nacisk na szokujące sceny. I powiem szczerze, że o ile jestem fanką łamigłówek, o tyle w thrillerach wolałabym by oprócz treści wstrząsnął mną obraz. Cóż, lata 70te rządziły się swoimi prawami, więc mając to na uwadze, nie można mieć do reżysera pretensji, dlatego śmiało Wam mogę ten film polecić.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))