Strony

wtorek, 29 grudnia 2015

CRIMSON PEAK [2015]




Od czasu LABIRYNTU FAUNA minęło prawie 10 lat. Guillermo del Toro przez te lata raczej skąpił nam swego talentu. Marna druga część HELLBOYA i kompletnie nie w jego stylistyce PACIFIC RIM. Guillermo del Toro przez lata kultywował specyficzny gatunek kina grozy. Ten swoisty mix horroru z fantasy mogliśmy oglądać w jego wcześniejszych filmach, ale i w najnowszym CRIMSON PEAK. 



Historia młodziutkiej amerykanki zakochanej w angielskim baronecie ma miejsce w XiX wieku. Edith po tragicznej śmierci ojca, decyduje się poślubić Thomasa Sharpa. Dziewczyna wyjeżdża do rodziny męża w Anglii. Wraz z jego siostrą zamieszkują w starym, zniszczonym zamczysku. Edith ma jednak wyjątkową zdolność, widzi duchy. I to one przestrzegą Edith przed niecnymi zamiarami rodzeństwa.



Film Guillermo del Toro niesie niezwykła, mroczna i tajemnicza atmosfera. Stare, gotyckie zamczysko ze swymi ostrymi kształtami dodatkowo podbija atmosferę grozy. Wietrzne, angielskie wrzosowiska i steam punkowa maszyneria przenosi nas w zupełnie inny, magiczny, a zarazem ponury świat.
Podczas seansu CRIMSON PEAK odniosłam wrażenie, że Guillermo del Toro składa hołd filmom grozy z lat 60-tych i 70-tych, w których królował Peter Cushing, Vincent Price, czy Christopher Lee. To właśnie w takich chłodnych, gotyckich zamczyskach miała miejsce większość z tamtych filmów.



CRIMSON PEAK to dość oryginalne połączenie kina grozy z fantasy osadzonego w romantycznej epoce Mary Shalley, Jane Austen czy Emily Bronte. Epoka wiktoriańska z całym swym pięknem została przez del Toro uchwycona. Widać to w scenografii, ale i w charakteryzacji, kostiumach, czy suspensie inspirowanym opowiadaniami Edgara Allana Poe, czy detektywistycznymi zagadkami Arthura Conan Doyle'a.
Nowy film Guillermo del Toro spotkał się z różnorodnymi opiniami. Z pewnością ten film nie jest oczywisty. Należę jednak do grupy osób zauroczonych tą historią. Świetny klimat, ciekawa historia, genialna scenografia i cały entourage. No i aktorstwo, muszę przyznać, że intrygująco dobrane. Zwłaszcza Jessica Chastain w roli mrocznej, złej i zepsutej siostry wypadła nadzwyczaj ciekawie.
Polecam!
Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 28 grudnia 2015

DURAK [2014]




Bykow, zaraz po Zwiagincewie, to mój ulubiony rosyjski reżyser. Ich filmy są tematycznie podobne - ciężki, przygnębiający obraz Rosji. Różni ich natomiast stylistyka. O ile filmy Zwiagincewa są bardziej subtelne i bazują na symbolice, o tyle Bykow nie owija w bawełnę. Kontrastuje cały brud ludzki splatając go z idealizmem, a wszystko na tle skorumpowanej, zapijaczonej i syfiastej matuszki Rosiji. Polecam jego poprzednie filmy, zarówno ŻYĆ, jak i MAJOR, to kawał mocnego kina.



Jurij Bykow przenosi nas na rosyjskie prowincje. Małe miasteczko, w którym młody, ambitny hydraulik Dima, w zastępstwie za swego szefa odkrywa, że jeden z miejskich wieżowców lada moment może się zawalić. Dima pędzi do Pani Burmistrz, by przekonać ją o konieczności ewakuacji ponad ośmiuset mieszkańców. Czy Pani Burmistrz posłucha Dimy?! Polecam przekonać się samemu.


DUREŃ to przekorne określenie głównego bohatera. Po obejrzeniu filmu można zatem ironicznie, ale też cynicznie zadać sobie pytanie: czy idealizm to głupota?! Naiwny, młody Dima przeciwstawiony zostaje starej, skorumpowanej, przeżartej egotyzmem gwardii urzędniczej. Gwardii, w której każdy jest od każdego zależny. W której pieniądz przewija się z rąk do rąk, a cel społeczny to ostatni wydatek, na który pójdą miejskie pieniądze. Pani Burmistrz stoi na straży układu, w którym kierownicy jednostek miejskich oraz przedsiębiorcy żyją w symbiozie. Dima swym idealizmem, chęcią pomocy słabszym, nawet patologicznym rodzinom, burzy zastany porządek. Porządek, który nie tylko buduje filmowe miasteczko, ale i całą Rosję. 



Jurij Bykow nie odchodzi od swej utartej, wypracowanej w poprzednich filmach, wizji Rosji. Rosji, w której patologia rodzi patologię. To kraj, w którym wódka leje się strumieniami niezależnie od statusu społecznego. By ostatecznie Rosja ukazała nam się krajem bez norm społecznych, bez idei wyższych, pogrążony we własnej beznadziei, matactwie i patologii.
Polecam ten film, tak jak i wszystkie filmy Bykowa. Nie sposób wyjść z seansu nieporuszonym. Bykow nakręcił solidny dramat, w którym ideał sięgnął bruku [genialna scena końcowa]. Myślę, że tematy jest na tyle uniwersalny, by móc go odnieść do każdego "podwórka".
Moja ocena: 8/10

niedziela, 27 grudnia 2015

IRRATIONAL MAN [2015]




Dziadzieje nam Woody Allen. NIERACJONALNY MĘŻCZYZNA to film, w którym jak w szkiełku powiększającym widać powtarzalność Allena. Motyw zbrodni i kary w jego filmach pojawiał się wielokrotnie. A dodatek romantyczny wzmacnia jedynie miałkość i tandetność tego filmu.
Allen sięga po konwencję romansową po raz nie wiem już który, ale nudny i do obrzydzenia. Wystarczy sięgnąć po jego filmy z paru lat wstecz, by przekonać się samemu. Jest to jego kolejny film z Emmą Stone i najwyraźniej panna nie ma szczęścia, ponieważ jest to kolejny film Woody Allena z Emmą Stone bez ikry i pełen wstecznictwa.



Historia błaha, jak tylko mogą być błahe ostatnie scenariusze Allena. Porzucony przez żonę, przepełniony niechęcią do życia profesor filozofii Abe na swej drodze spotyka studentkę Jil. Jil nie tylko zakocha się w swoim profesorze, ale stanie się jego muzą w zbrodniczym procederze. Abe zainspirowany zbrodnią doskonałą odzyska swe siły witalne. Kłamstwo ma jednak krótkie nogi, a na przykładzie NIERACJONALNEGO MĘŻCZYZNY przekonamy się, że coś takiego, jak zbrodnia doskonała, nie istnieje. Jakże pouczający seans [sic!].



Woody Allen od lat fascynuje się moralnością, etyką i ich związkami ze zbrodnią, w każdym wymiarze. Tym razem ubiera ją w filozoficzno-etyczne rozważania, które staną się usprawiedliwieniem dla niecnych czynów bohatera. Jak większość filmów Allena, tak i ten ma lekko moralistyczny wydźwięk. Okazuje się bowiem, że każdy czyn rozpoczyna lawinę przyczynowo-skutkową, której przewidzieć nie można, a która może zniszczyć życie wielu osób. Natomiast myśl o ocaleniu świata unicestwiając jedną parszywą, wredną jednostkę bez serca, jest nie tylko naiwne, ale i głupie.



NIERACJONALNY MĘŻCZYZNA jest filmem wtórnym, któremu brakuje oryginalności i znanego z filmów Allena cynizmu. Gdyby nie udział Joaquina Phoenixa z pewnością nie dotrwałabym do końca. Nawet sympatyczna Emma Stone potrafiła mnie mocno zirytować. Niestety Allen utkwił w sukcesie BLUE JASMINE i nie bardzo może się z niego wydostać, ponieważ każdy kolejny jego film jest marny. Wierzę jednak, że jeszcze nas zaskoczy. Słaba forma w przypadku Allena nie jest niczym zaskakującym.
Moja ocena: 4/10 

SPECTRE [2015]




Ostatni Bond Sama Mendesa, najbardziej ze wszystkich części, nawiązuje do swych poprzedników. Nie ukrywam, że od CASINO ROYALE, każdy kolejny Bond kroczył po równi pochyłej. Swe dno osiągnął w SKYFALL. SKYFALL to dla mnie ogromna porażka i decydując się na seans SPECTRE obawiałam się, że kolejna odsłona Bonda może już tylko zakopać się na dnie. O dziwo, tak się nie stało. O dziwo, bowiem wiele recenzji mówiło, że SPECTRE to najgorszy Bond, jaki powstał z udziałem Craiga. Na szczęście nie najgorszy dla mnie.



Mendes w SPECTRE rozwiązuje zagadkę, która przewijała się we wcześniejszych Bondach. Zostanie zatem odkryta tajemnica, kto był mocodawcą La Shiffre, Silvy, Pana White'a. Bond jak zwykle stanie na wysokości zadania, przebije wszelkie granice fizycznych wytrzymałości i przeleci kilka panien, zgodnie z zasadą łączenia obowiązków z przyjemnościami.



SPECTRE o dziwo podobało mi się bardziej, niż SKYFALL, choć nadal nie przebija CASINO ROYALE. Bond w SPECTRE został pozbawiony starczej demencji ze SKYFALL, nie irytuje swoim psychicznym rozwarstwieniem, stał się za to Bondem, jakiego znaliśmy dotychczas. Problemem Mendesa, moim zdaniem, było zbyt mocne upodobnienie super bohatera, jakim jest agent 007, to zwyczajnego Kowalskiego. Bond jakiego lubię, musi mieć domieszkę nadzwyczajności, musi łamać bariery, a przede wszystkim ma być obiektem pożądanie, a nie pożałowania. I na szczęście Mendes wrócił po rozum do głowy, bowiem Bond w SPECTRE to facet pozbawiony tendencji depresyjnych.



SPECTRE to po raz kolejny majstersztyk kina akcji. Wiele scen robi wrażenie, choć scena wprowadzająca nie jest tak widowiskowa, jak ta ze SKYFALL. Mimo wszystko Bond ugina się, nagina i rozciąga, jak tylko się da, by sprostać zadaniu. I jak zwykle będzie musiał złamać wiele zasad, by finalnie osiągnąć swój cel.
Muszę przyznać, że szczerze cieszę się, że to już ostatni Bond z Craigem. Kolejne odsłony Bonda z jego udziałem, były coraz bardziej męczące, a aktor, nie ukrywajmy tego, jest już na ekwilibrystykę za stary. Mimo to, spędziłam całkiem przyzwoite kilka godzin ze SPECTRE i na szczęście obyło się bez potwornego bólu tyłka, tak jak miało to miejsce w przypadku SKYFALL.
Moja ocena: 6/10

sobota, 26 grudnia 2015

A PERFECT DAY [2015]




Hiszpański reżyser Fernando Leon de Aranoa jest mi kompletnie nie znany. Nie ukrywam też, że sięgnęłam po ten film ze względu na udział mojego ulubionego aktora Benicio Del Toro. Nie jest to film wybitny, ale ma w sobie sporo uroku.



Akcja filmu toczy się gdzieś na Bałkanach, w latach 90-tych. Grupa specjalistów od wodociągów i kanalizacji pracujących przy ONZ zajmuje się oczyszczaniem wiejskich studni. Strony wojennego konfliktu oraz grupy szukające łatwego zarobku, zanieczyszczają wodę, z której nie mogą korzystać tubylcy. Film A PERFECT DAY poprzez proces pomocy mieszkańcom pozwala nam dostrzec nonsens i absurd wojny. 



A PERFECT DAY buduje dobry scenariusz, świetne dialogi oraz bezbłędny duet aktorski Tim Robbins i Benicio Del Toro.  Dialogi tej dwójki przepełnione są humorem. To dzięki niemu film nie jest ciężką opowieścią o wojnie. Historia wprawdzie ukazuje nam wiele absurdów, ale również zwyczajną ludzką życzliwość. Reżyserowi poprzez dobór ciekawej grupy bohaterów udało się również obnażyć idiotyczne procedury i biurokrację, które przeszkadzają w niesieniu pomocy. I choć obsada tego filmu jest naprawdę przyzwoita, to nad wszystkim i tak błyszczy Benicio Del Toro.
Moja ocena: 6/10

THE REVENANT [2015]




Obserwuję twórczość Alejandro Gonzaleza Inarritu od filmu AMORES PERROS, czyli jakieś kilkanaście lat. To reżyser, który z filmu na film jest coraz dojrzalszy. Jego filmy są przemyślane i genialnie zrealizowane. To dzięki współpracy z operatorem Emmanuelem Lubezkim tworzy wizualne perełki. ZJAWA na tle poprzedników to nic innego, jak ukoronowanie dotychczasowej kariery Inarritu. Film ten nie tylko wizualnie zapiera dech w piersi. Podkoloryzowując fakty, Inarritu stworzył emocjonalną bombę, którą dodatkowo wzmacnia obraz i dźwięk.


O historii Hugh Glassa, czyli głównego bohatera ZJAWY pisałam po seansie z filmem MAN IN THE WILDERNESS. Historia amerykańskiego pioniera, trapera, który po starciu z niedźwiedziem, ciężko ranny, zmuszony jest przejść setki kilometrów do najbliższej osady. Historia Hugh Glassa w obu tych filmach wydaje się być bardziej inspiracją, niż odtworzeniem rzeczywistości z 1822 roku. Inarritu w przeciwieństwie do swojego filmowego poprzednika z 1971 roku obudował postać Hugh Glassa w gargantuiczny dramatyzm. W ZJAWIE Glass nie kieruje się wyłącznie chęcią przetrwania. Jego walka z fizycznym wyczerpaniem i rysującą się na horyzoncie śmiercią motywowana jest z zupełnie innych powodów. Nic tak nie trzyma człowieka w ryzach jak zemsta, a pragnieniem Glassa jest pomszczenie syna zamordowanego przez kompanów.



ZJAWA to film z ogromnym bagażem emocjonalnym. Inarritu w najdrobniejszych detalach ukazuje nam dramat i tragedię bohatera. Jesteśmy świadkami niezwykłej siły wewnętrznej, połączenia adrenaliny, pragnienia zemsty oraz determinacji. Pomiędzy przeszywającymi kadrami zmagań bohatera z bólem, strachem i głodem, Inarritu buduje nam postać Glassa, jako człowieka samotnego. Hugh Glass w obrazie Inarritu w pewnym stopniu przypomina tragizm Maximusa z filmu Ridleya Scotta GLADIATOR. Obaj bohaterowie mają bowiem wspólny mianownik. Jest nim utracona rodzina, niesprawiedliwość i chęć zemsty, jako czynnika determinującego poczynania bohaterów.



Film Inarritu to nie tylko przejmująca, dramatyczna i niezwykła opowieść o człowieku, jego sile i niezwykłej woli przetrwania. ZJAWA to przepiękny, złożony z niezwykle plastycznych ujęć, obraz, za który odpowiedzialny był operator Emmanuel Lubezki. Każdy kadr z tego filmu to wizualna perełka.
Dramat, który rozgrywa się na ekranie uzupełnia przepiękna ścieżka dźwiękowa Ryuchi Sakamoto, który współpracował min. z Takashi Mike. Jednak to niezwykłe filmowe przeżycie nie byłoby w pełni spełnione, gdyby nie kreacja Leonardo DiCaprio. Znając jego poprzednie role oraz jego potencjał mogę śmiało powiedzieć, że jest to jego życiowa, najlepsza rola dotąd. Rzadko się bowiem zdarza, że aktor nie używając zbyt wielu słów potrafi przenieść na widza tak potężną dawkę emocji. DiCaprio tą rolą pokazuje nam nowy poziom swojego aktorstwa. Poziom, którego nie osiągnął dotąd. I mimo genialnego drugiego planu, DiCaprio przyćmił wszystkich. Myślę, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie magia i talent Inarritu. ZJAWA, to film kompletny w każdym calu. Tego filmu nie trzeba polecać, ten film po prostu trzeba obejrzeć.
Moja ocena: 10/10

wtorek, 22 grudnia 2015

MAN IN THE WILDERNESS [1971]

 

Dużo się mówi o najnowszym film Alejandro Gonzaleza Inarritu ZJAWA. Mało kto jednak wie, że ta historia miała swojego filmowego poprzednika - CZŁOWIEKA Z DZICZY. Film Inarritu nie jest jednak remakem. To dwa różne od siebie filmy, które opowiadają niezwykłą historię amerykańskiego trapera i pioniera Hugh Glassa, choć w filmie Richarda C. Sarafiana z 1971r. bohater nosi inne nazwisko.



Akcja ma miejsce w roku 1822. Generał William Ashley wraz ze swymi kompanami próbuje przedostać się do rzeki Missouri, by przepłynąć nią na południe Stanów. Celem tej podróży jest spieniężenie skór, którymi załadowany jest ich statek. W trakcie tej wyprawy jeden z kompanów gen.Ashleya, Zachary Bass [oryg.Hugh Glass] staje się ofiarą starcia z niedźwiedziem. Generał przekonany o rychłej śmierci Bassa, pozostawia go wraz z dwójką mężczyzn, by ci po jego śmierci go pochowali. Mężczyźni jednak nie czekając na śmierć Bassa, okradają go i pozostawiają samego i bardzo mocno okaleczonego. Bass przeżyje i dzięki swej ogromnej sile woli i chęci życia samotnie przejdzie ponad 300 km kompletnej dziczy do najbliższej osady, żywiąc się wyłącznie roślinami i padliną.



CZŁOWIEK Z DZICZY nie jest faktycznym zapisem zdarzeń, które miały miejsce w tamtym okresie, ale też sedno tej historii pozostało nietknięte. Richard C.Sarafian skupia się na relacjach Bassa z generałem Ashleyem oraz na emocjach bohatera, który wyruszając w podróż zostawił osieroconego synka. Tych dwóch Panów łączy bliska więź. Generał traktuje Bassa, jak syna, a mimo to decyduje się na porzucenie konającego mężczyzny. Obserwujemy zatem zmagania Bassa z samotnością, z bólem, głodem i strachem. Dramaturgia nie jest tu jednak tak wyeksponowana, jak filmie Inarritu. Musimy wziąć jednak pod uwagę, że naturalizm w kinie lat 70. nie był tak drapieżny, jak w dzisiejszych czasach.



Film CZŁOWIEK Z DZICZY obejrzałam po ZJAWIE Inarritu i niestety dało się to odczuć podczas seansu. O ile dzieło Inarritu jest niezwykle emocjonujące, tak w filmie Sarafiana trąci myszką. Brakuje dramatyzmu. Film jest monotonny i niestety na tle ZJAWY wypada nad wyraz blado. Sarafian w ogóle nie porusza eskalacji fizycznej eksterminacji Indian i przejmowania siłą ich terenów, na co Inarritu zwraca naszą uwagę. Sarafian, jak i Inarritu spojrzeli na tę historię w zupełnie inny sposób, budując dramaturgię na  przeciwległych biegunach. I choć zakończenia w tych filmach są inne, cel został sprowadzony do wspólnego mianownika, jakim jest pojednanie. Polecam ten film, ponieważ jest on genialnym przykładem, jak na podstawie jednej historii można stworzyć liczne wariacje. Widzimy też proces tworzenia legend. Jeden i ten sam bohater został ukazany w różnym świetle. W CZŁOWIEKU Z DZICZY postać Hugh Glassa, to fajter, którego motywuje niezwykle silna wola życia. Gdy tymczasem w ZJAWIE Inarritu, ten sam człowiek to mściciel, dla którego zemsta to jedyny cel, dla którego warto żyć.
Moja ocena: 6/10

niedziela, 20 grudnia 2015

SICARIO [2015]




Oj, bardzo czekałam na ten film. Moją największą pomyłką roku był fakt, że nie poszłam na SICARIO do kina. Biję się w pierś.
Denisa Velleneuve, kanadyjskiego reżysera, przedstawiać się nie powinno. Widziałam wszystkie jego filmy i każdy z osobna to niezwykłe przeżycie. Polecam jego całą filmografię, bez wyjątku. SICARIO w tym przypadku to wyłącznie dopieszczenie jego dorobku. Niezwykły, niesamowicie intensywny film, który z ogranego tematu zrobił cacuszko. Można?! Można! Wystarczy talent i wyobraźnia, a tych cech Villeneuve ma w nadmiarze.



Przenosimy się na granicę Stanów Zjednoczonych i Meksyku, gdzie będziemy świadkami zemsty podpartej walką z przemytnikami narkotykowymi. Młoda policjantka zostaje zwerbowana przez rządową grupę specjalną, której zadaniem jest walka z narkotykowymi kartelami. Celem jej dołączenia do grypy będzie zebranie doświadczenia. Jak się wkrótce okaże, jej obecność to wyłącznie przykrywka i manipulacja służb specjalnych.



Villeneuve nakręcił niesamowicie emocjonujące widowisko. Ile było filmów o ściganiu bossów narkotykowych, ciężko zliczyć. Za przykład może posłużyć film z Benicio Del Toro, Oscarowy TRAFFIC. Wydawało mi się, że z tego tematu Soderbergh wycisnął wszystkie soki. A jednak. Skromny Kanadyjczyk zebrał mega zajebistych aktorów, speca od soundtracków, utalentowanego operatora i stworzył niemalże arcydzieło. Ten film spina dosłownie wszystko. Genialny scenariusz z mocno zarysowaną intrygą. Zajebista obsada... Benicio, Brolin i nawet Blunt, to tercet, który ciągnie dramaturgię i suspens. Niesamowita muza Johanna Johannssona, która z pewnością trafi na półkę moich ulubionych soundtracków obok Thomasa Newmana i Alexandra Desplata. SICARIO to film kompletny, o którym nie mogę powiedzieć złego słowa, a i mankamentów nie odnotowałam.



Nie sądziłam, że pod koniec roku znajdę jeszcze swoją filmową perełkę. Lubię filmy, które są emocjonalną bombą. Po których wychodzę spocona i roztrzęsiona. Słyszałam, że w planach jest druga część SICARIO i jeśli chociaż w połowie będzie tak dobra, jak ta, to i tak warto czekać.
Polecam. Ten film to niezwykłe widowisko, które czerpie pełnymi garściami z wielu gatunków filmowych. Od miesięcy nie byłam świadkiem tak intensywnego przeżycia, a Villeneuve po raz kolejny udowodnił, że na jego filmy warto i trzeba czekać.
Moja ocena: 9/10

STAR WARS: THE FORCE AWAKENS [2015]




Po obejrzeniu PRZEBUDZENIA MOCY mogę już śmiało wybrać blockbuster roku i będzie to MAD MAX: FURY ROAD. Jak widać zatem, STAR WARS nie zrobiło na mnie oczekiwanego wrażenia i to jest niestety prawda. Nie jest to jednak film zły. Myślę, że nikt tak, jak J.J.Abrams nie oddałby ducha pierwszych filmów Lucasa. Reżyser nawiązywał do nich w każdym elemencie, od bohaterów zaczynając na montażu kończąc. Jednak brakowało mi ducha, dramaturgii oraz mocno zarysowanych, charakterystycznych postaci. Nie spisuje tego filmu na straty, ale liczyłam na więcej.



PRZEBUDZENIE MOCY rozgrywa się w 30 lat po POWROCIE JEDI. Lord Vader nie żyje, a jego miejsce próbuje zając początkujący uczeń Snoke'a, Kylo Ren. Rebelianci po raz kolejny podejmą próbę obalenia Nowego Porządku, który rozprzestrzenił się i zantagonizował galaktykę.



Mimo, że George Lucas sprzedał prawa Disneyowi, J.J. Abrams nie odcina się od jego dorobku. Wielokrotnie nawiązuje do pierwszych części Gwiezdnych Wojen. PRZEBUDZENIE MOCY mogłoby przecież odciąć pępowinę, a jednak powraca do tamtych aktorów, bohaterów, czy scenerii. Nie ukrywam, że na widok Sokoła zakręciła mi się łezka w oku. 
Abrams jest genialnym reżyserem kina akcji, co dostrzec możemy na ostatnich Star Trekach. Bardzo dobrze poprowadzono akcję oraz montaż, który podobnie, jak za czasów Lucasa, bezbłędnie rozprowadza fabułę. Abrams czerpie pełnymi garściami z kina akcji. Jedna ze scen była wręcz zapożyczeniem z CZASU APOKALIPSY Coppoli. Brakowało jedynie tła muzycznego z Wagnera.



PRZEBUDZENIE MOCY to film rzetelny pod każdym względem. Aktorzy nie zawiedli, nawet postać Harrisona Forda została bardzo dobrze wbudowana w fabułę. Świetne efekty specjalne, ścieżka dźwiękowa, cóż można chcieć więcej. A jednak czegoś mi brakowało. Brakowało mi wyrazistych charakterów, które podbudowałyby dramaturgię. Moim zdaniem postać Kylo Rena była mdła i jak na czarny charakter bez ikry. Mam nadzieję, że scenarzyści na tyle rozwiną tą postać w kolejnych częściach, by choć trochę, charakterologicznie oddawała duchem Lorda Vadera. 
Pamiętem, że wychodząc z kina po MAD MAXIE szczęka ocierała się o podłogę. Akcja toczyła się niemalże non stop, spowolnienia były praktycznie niewidoczne, a efekty rozsadzały ekran. Na tym tle, PRZEBUDZENIE MOCY to wyłącznie dobry, rzetelny film przygodowy, który może dupy nie urywa, ale poprzez nawiązania do poprzedników, humor i sympatyczne gadżety pozostawia z bananem na twarzy. I jak to powiedział jeden słynny nauczyciel jazzu z filmu WHIPLASH, STAR WARS: PRZEBUDZENIE MOCY, to "not quite my tempo".
Moja ocena: 7/10

sobota, 19 grudnia 2015

THE LOBSTER [2015]




Są filmy, których nigdy nie zapomnę, które zawsze będą robiły na mnie wrażenie i które wymagają od widza intelektu i spostrzegawczości. Do takich filmów należy między innymi KIEŁ greckiego reżysera Giorgosa Lanthimosa. Lanthimos ma niezwykły dar postrzegania świata. Ubiera go w abstrakcję, irracjonalność, którą wielu nazwie dziwactwem. Widziałam wszystkie jego filmy i odnoszę wrażenie, że przedstawia nam obraz świata z całym jego wynaturzeniem. HOMAR i KIEŁ to z pewnością filmy, które obnażają ułomności współczesnej cywilizacji.



Bałam się, że po jego ostatnim filmie, bardzo przeciętnym ALPY, Lanthimos zanurzy się po uszy w miałkiej i nudnej opowieści. HOMAR broni się niezwykle oryginalnym, nieprzeciętnym i błyskotliwym scenariuszem, który na swój sposób rozlicza się z fanatyzmem. Ten dystopiczny obraz przyszłości opowiada o wynaturzonym świecie, w którym małżeństwa, związki międzyludzkie są obowiązkiem. Ludzie samotni, zdeklarowani single lub osoby porzucone zamykane są w dość oryginalnym sanatorium, w którym pod okiem specjalistów muszą znaleźć swoją drugą połówkę. Mają na to 60 dni. Jeśli nie uda im się znaleźć swojej miłości, po tym okresie zostaną przeistoczeni w zwierzę. Główny bohater, którego zostawiła żona, wybiera tytułowego homara. Czy uda mu się znaleźć swoją miłość? Polecam przekonać się samemu.



Lanthimos, tak jak w swoich poprzednich filmach, rysuje nam obraz świata wynaturzonegom pozbawionego racjonalizmu, skierowanego ku absolutnie radykalnym poglądom. Ten dystopiczny świat uzurpuje sobie prawo do narzucania ludziom szczęścia. Pokłada w związkach międzyludzkich nadzieję na przetrwanie. Dzieci nie są tutaj celem nadrzędnym, ale środkiem do ratowania związku. Irracjonalność, którą dostrzegamy nie jest niczym szokującym. Gdy porównamy to co ma miejsce na ekranie wyjdziemy z założenia, że utrzymanie związków na siłę nie jest niczym oryginalnym, ale jest częścią składową wielu związków.



HOMAR jest filmem specyficznym i trzeba mieć to na uwadze. Lanthimos nie kręci filmów i nie pisze scenariuszy oczywistych. Utrzymuje w nim sporą dawkę abstrakcji, a jego bohaterowie są nieprzeciętni. Każdy jego film skierowany jest do widzów, którzy doszukują się drugiego dna i potrafią odkodować symbolikę. Lanthimos napakował film alegoriami. Jednak nie tylko treść buduje HOMARA. Film przepełniony jest pięknymi zdjęciami. Ścieżka dźwiękowa ma za zadanie nie tylko wypełnianie tła, ale zbudowana z kontrapunktów, buduje w scenach napięcie. Ciężko jest skrytykować ten film, choć momentami może wydać się zbyt statyczny. Nie sądziłam również, że do roli misiowatego, trochę safandułowatego głównego bohatera tak bardzo będzie pasował Colin Farrell. Genialna rola i szacunek za wyhodowanie extra dodatkowego, kompletnie aseksualnego, mięśnia piwnego. Lanthimos zrehabilitował się za ALPY i bardzo chętnie obejrzę jego kolejny film.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]

piątek, 18 grudnia 2015

PAWN SACRIFICE [2014]




Kolejny film biograficzny. Przez cały ten kwartał mam wrażenie, że oglądam wyłącznie filmy biograficzne. Ich wysyp w 2015 roku jest niemożliwy. Jak nie adaptacje komiksów lub remake'i, to biografie. Jakby scenarzyści cofnęli się w rozwoju o jakieś pół wieku. Ale abstrahując. Tak jak już wspomniałam PAWN SACRIFICE to nic innego jak biografia słynnego szachisty Bobby Fishera.



Bobby Fisher żył w latach zimnej wojny. Syn polskiej emigrantki, żydówki i komunistki w dzieciństwie wykazał błysk do szachów. Jego fascynacja grą sprawiła, że dość szybko osiągnął mistrzowską rangę. Chłopak mieszkając z aktywną matką komunistką, jej komunistycznymi kolegami nie tylko przesiąkł tą ideologią, ale nabrał na nią swoistej alergii. Całe jego życie podporządkowane będzie szukaniem spisków, podsłuchów i agentów obcego wywiadu. Nie jest to trudne w czasach, w których zimna wojna osiągała swoje apogeum. Jednak zachowanie Bobby'ego nie tylko było przesadne, ale wykazywało tendencje psychotyczne.



Edward Zwick nie jest mega utalentowanym reżyserem, choć udawało mu się w życiu nakręcić dobre filmy. Zwick jednak skupił swoją uwagę na pewnym etapie z życia Bobby'ego, a resztę potraktował zdawkowo. Film przedstawia nam rywalizację między USA i Rosją oraz Bobby'ego, jako pionka w tej imperialnej grze. Przedstawiono nam rywalizację między bohaterem, a jego rosyjskim oponentem. I trochę szkoda, ponieważ to co najbardziej interesujące znajdowało się w samym Bobbym. Reżyser nie skupił się na tym problemie, a choroba była jedynie tłem i usprawiedliwieniem bardzo ekscentrycznego zachowania szachisty.



PAWN SACRIFICE to standardowa biografia, nie wyróżniająca się niczym specjalnym. Zwick stworzył solidny dramat, którego perełką jest osobowość Bobby Fishera. Nie przypuszczałam, że film o szachistach może być tak interesujący. Jednak postać Fishera jest na tyle wyrazista i plastyczna, że można by o nim napisać wiele scenariuszy. I właśnie kreacja Tobey Maguire'a, który wcielił się w postać amerykańskiego szachisty, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Tym bardziej, bo nie przepadam za tym aktorem.
Moja ocena: 7/10

środa, 16 grudnia 2015

THE MARTIAN [2015]




Filmy Ridleya Scotta od kilku lat to równia pochyła. Wiele lat minęło od jego obrazu AMERICAN GANGSTER, ostatniego filmu, który zrobił na mnie wrażenie. Ani PROMETEUSZ, ani ADWOKAT, ani tym bardziej EXODUS nie spełniły oczekiwań, jakie pokłada się w tak wielkim reżyserze. I już zaczęłam posądzać Scotta o wstecznictwo, odcinanie kuponów i na myśl o kolejnym PROMETEUSZU dostawałam odruchu wstecznego, a tu pełne zaskoczenie. MARSJANIN okazał się filmem dobrym i jak na Scotta ostatnich lat, zaskakująco dobrym.



Reżyser postanowił zekranizować powieść Andy Weira pod tym samym tytułem. Główny bohater, astronauta Mark Watney w wyniku wypadku pozostaje sam na Marsie. Pozostali uczestnicy tej ekspedycji, przekonani o śmierci swego kompana opuszczają tę planetę. 
Scott w bardzo przejrzysty sposób opowiada nam historię Marka. Jesteśmy świadkami niesamowitej woli życia oraz asymilacji w bardzo nieprzyjaznych warunkach. To chęć przetrwania oraz płynąca z ludzi życzliwość zostaną przeciwstawione zimnej, korporacyjnej rachubie.



Obawiałam się tego filmu. Trailery raczej mnie nie przekonywały. Obawiałam się ziejącej z ekranu nudy. W końcu nie jest to film akcji, a opowiadanie o samotnym człowieku w kosmosie, co może wydać się nużące. A jednak Scott połechtał moją ciekawość. Bardzo lekki sposób opowiadania i sporo humoru sprawiły, że te prawie dwie i pół godziny minęły szybko.
Gdyby można było porównać fabułę MARSJANINA do znanych nam filmów, to z pewnością byłby to CAST AWAY. Historia Marka jest bardzo podobna do tej, której doświadczył Chuck Noland. To co różni te filmy to z pewnością scenerie. Odniosłam również wrażenie, że Scott pozazdrościł ścieżki dźwiękowej STRAŻNIKOM GALAKTYKI. Soundtrack wniósł do tego nowoczesnego filmu sporą dawkę retro.



W moim odczuciu MARSJANIN nie oddaje realizmu tak, jak go odebrałam w GRAWITACJI, natomiast jest przesączony optymizmem. Film mi się podobał. Zarówno efekty specjalne, aktorstwo, zdjęcia i ścieżka dźwiękowa były na odpowiednim poziomie. Możemy również odnotować pewien sukces. Tym razem postać grana przez Seana Beana nie ginie, a dyskusja o Władcy Pierścieni w jego obecności wypadła nad wyraz komicznie.
Ridley Scott długo kazał czekać na swój powrót. MARSJANIN bowiem, to od dłuższego czasu jeden z jego najlepszych filmów. I liczę na więcej, zwłaszcza że zabiera się za moją ulubioną postać filmów sci-fi, Aliena.
Moja ocena: 7/10

wtorek, 15 grudnia 2015

MR. HOLMES [2015]




Jeśli ktoś, nie widział jeszcze filmu PAN HOLMES i wychodzi z założenia, że będzie to kolejny obraz o przygodach Sherlocka to jest w błędzie. Prawdą jest, że w kinematografii filmów o tej postaci powstało bardzo dużo. Jego wizerunek jest dość schematyczny. Głównie jest to dojrzały Pan pogrywający na skrzypkach, z fajką w ustach, w pelerynie w kratę i zmyślnym kaszkietem. Od takiego wizerunku odszedł Guy Ritchie w dość marnej serii odmłodzonego Holmesa i jego kompana z nota bene idiotycznymi adwersarzami. Zupełnie inną postać kreuje nam jednak Bill Condon, reżyser znany z filmu KINSEY i sagi ZMIERZCH. Proszę się jednak tym nie zrażać. PAN HOLMES to na tyle interesująca pozycja, by warto było po nią sięgnąć.



Jaki jest więc Holmes w oczach Camdena? To bardzo wiekowy Pan, z demencją, który opuścił swoje mieszkanie na Baker Street na rzecz domu w urokliwej prowincji. 
Camden zdecydowanie odrzucił wizerunek Sherlocka znany szerokiej publiczności. Holmes nabiera cech ludzkich, choć wciąż posiada swoją przenikliwą umiejętność odkrywania ludzkich tajemnic. Nadal jest to postać sympatyczna, choć tym razem bardziej jej współczujemy. Wewnętrzne rozterki, samotność i pogłębiająca się choroba przepełniają bohatera, który pragnie przed śmiercią pogodzić się z samym sobą.



PAN HOLMES nie jest filmem wybitnym. Camden nie jest reżyserem wybitnym. Ta oryginalna fabuła została przedstawiona nam w rzetelny sposób, pozbawiony jednak błysku. Na pierwszy plan rzuca się kreacja Sir Iana McKellena. Aktor już bardzo wiekowy, jednak dramatyzm, który wykrzesał z postaci Holmesa, ujmuje. 
Z pewnością nie jest to film przygodowy, choć Sherlock nadal rozwiązuje swoje zagadki. MR. HOLMES to film o walce zarówno z własną ułomnością, jak i z samotnością. Intrygujący i oryginalny obraz, w którym na tę kultową postać spojrzano w zupełnie inny sposób.
Moja ocena: 6/10