Boże, dam się pociąć i wychłostać za soundtrack do tego filmu !!!
Słodkie i kolorowe lata 80-te made my fuckin' day !!! Jakżeż się rozmarzyłam ..........................
Od nadmiaru różu na ekranie całkowicie mnie zemdliło. Ależ jakie to przyjemne...i tu powracam myślą, do genialnej esencji mojej ulubionej epoki, czyli do filmu THE WEDDING SINGER.
Glam, pop, rock, tapir, koronki plus cała masa jablonexu i pełen wzrusz na resztę dnia :-)))
Za tego czerwonego Mustanga mogę nawet zbierać szparagi do emerytury :-)
A film... początek całkiem niezły. Główna bohaterka, totalna szkolna szmata, co to ze wszystkimi i wszędzie, była nawet zabawna. Szczerze uśmiałam się z niektórych tekstów, aczkolwiek tematycznie film raczej nie jest adresowany do ludzi w moim wieku ;-))) Wszystkie dylematy wieku dorastania, szkolne miłości i odrzucenia są mi tak samo obce, jak galaktyka UDFy-38135539 w gwiazdozbiorze Pieca :-))))) Mimo to przyjemne to było, absolutnie niezobowiązujące. Taki miły zabijacz czasu.
Z pewnością, jak na debiut reżyserski nie jest źle. Zaskakuje tak świetna obsada. H.Macy grający mormona, jest w prawdzie mało przekonywujący, ale jego synek wymiata :-))
Także, bez zupełnego nadęcia i filozofowania na tematy przemijania, jest to lekka i przyjemna komedyjka.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))