Już po pierwszych kadrach tego filmu nasuwa się wniosek, że ten film stworzony jest na potrzeby Armii Amerykańskiej. Ilość propagandy wojennej, braterstwa i bohaterstwa jest przytłaczająca. Szczerze...pełen rzyg. Niczym się to nie różni od chińskich wysokobudżetówek. Tylko tam chinole dają łomot japońcom, a tu amerykanie walczą z terroryzmem na świecie. Jedyne czym się różni ten film od całej reszty propagandowego śmiecia o amerykańskim wojsku i żołnierzach to temat. Tym razem dzielni panowie z Navy Seals nie walczą z Irakijczykami, czy Afgańczykami, a ze złym terrorystą, który chce wpisać się w karty amerykańskiej historii, jako następca Bin Ladena.
Jeśli chcemy przejść przez ten film bez bólu, musimy włączyć sobie filtr i przestać traktować to dzieło, jako instruktarz dla przyszłych adeptów US Army. Trzeba wyrzucić cały ten chłam i patrzeć na obraz, jak na widowisko. I powiem szczerze wychodzi z tego niezły film akcji. Taki MISSION IMPOSSIBLE, tylko o wiele bardziej realny i bez karłowatych głównych bohaterów :-)) Akcja jest non-stop. High-tech equipment, first person shooter i prawie jak w MODERN WARFARE mamy małą wojenkę na ekranie. Napieprzanie z M16A4, wybuchy granatów, pościgi, a całość obsługują niezawodne maszyny z NAVY SEALs.
Fajnie się patrzy na te fajerwerki i jak odstawię na bok ten pełen naciągniętego heroizmu wymiot, to wychodzi zajebisty action. A jak dodamy, że gro aktorskie filmu to naturszczyki z NAVY SEALs to drogie panie...testosteron sam wylewa się z ram ekranu ;-)))
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))