Czy można wyssać cokolwiek przykuwającego uwagę z filmu o mężczyźnie, który na skutek choroby nowotworowej traci swoją żonę ?
Najwyraźniej tak. To co zrobił Teplitzky z, na pierwszy rzut oka, typowym dramatem jest niemalże bajkowe. Główny bohater zostaje, już na samym początku filmu, rozebrany na drobne kawałki. I jak puzzle, reżyser składa go nam w jeden cały obraz. Poznajemy bohatera, jego historię i życie powoli z każdym kadrem. Wszystko jest spójne i "szyte na miarę". Szczerze mówiąc, nie ma się do czego przyczepić.
Jeśli dodamy do tego muzykę i przecudowne obrazy, mamy film który po prostu nas niesie przez 2 godziny swego trwania. Montaż jest świeży i nietuzinkowy, a operator ma oko artysty. To w jaki sposób chwyta błahe i pospolite ujęcia, nie zdarza się często.
Australijskie kino nadal trzyma poziom i to najwyższej jakości.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))