Gdybym miała przydzielać ocenę za ilość akcji, mordobicia, kopania i generalnie napierdalania to dałabym 10/10. Jeszcze takiej ilości scen walki w 120 minutowym filmie nie widziałam. Można uznać, że średnio 80% akcji to jatka. I dla tych, którzy lubują się scenami, w których członki to nie tylko narząd wspomagający poruszanie, to jest to zdecydowanie uczta wizualna.
Jeśli mam oceniać fabułę, to już zdecydowanie gorzej. Oddział policji do zadań specjalnych szturmuje budynek, w którym mają przejąć super bossa narkotykowej mafii. Oczywiście każdy jest skorumpowany i generalnie nikt nic nie wie, ale przecież nie o to w tym filmie chodzi.
Scenografia ogranicza się do kilku pięter budynku, kilkunastu brudasów po nich biegających, a całość utrzymana jest w mega ponurej aurze.
Totalnie zawodzi również fizyka. Jeśli ludzkie ciało jest w stanie wytrzymać taką ilość ciosów i okładania, to wydaje mi się, że nie ma sensu tworzyć androidów. Nasz kościec jest niczym tytan, można walić, miażdżyć i ciąć, a właściciel dalej na chodzie. Po prostu magia kina.
Generalnie nie jestem zachwycona. Film mnie po 20 minutach zmęczył i znużył. Może to monotonia w scenografii, może to wciąż fruwający po ścianach, okrwawieni faceci. A może po prostu, co za dużo to nie zdrowo. Zdaję sobie jednak sprawę, że są wielbiciele gatunku muay thai w wersji kinowej i do nich z pewnością jest ten film skierowany. Po tej wersji, wiem już, że do tej grupy nie należę :-)
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))