OLIMP W OGNIU to jeden z tych filmów, którego zadaniem jest cieszyć oko, a nie pokazywać światu funkcjonowanie systemu bezpieczeństwa w USA. Jeśli będziemy podchodzić do nowego obrazu Fuqua w tej drugiej kategorii to doznamy lekkiego szoku i odrętwienia i z pewnością skończymy ten film przed napisami końcowymi.
Akcja filmu zawiązuje się dość tendencyjnie. Oto bohater grany przez Gerard Butler'a, agent Secret Service Prezydenta USA, zostaje wykluczony z grona ważniaków, po tym jak w wypadku ginie żona prezydenta. W "nagrodę" za uratowanie życia głowie państwa bohater dostaje pracę przy biurku. Oczywiście nie trzeba nikomu tłumaczyć, jaki wpływ miało to na jego psychikę. Kiedy to człowiek akcji staje się przysłowiową biurwą. W domu się sypie, koledzy cicho się podśmiewają, a zraniona ambicja wierci dziury w mózgu. Do czasu... czasu w którym złowrodzy Koreańczycy postanawiają przejąć Biały Dom, Prezydenta i zmieść imperialistycznego krwiopijcę z powierzchni ziemi :-) A potem to już jest tylko action...
Z zarysu fabuły jasno wynika, że konstrukcja jest i prosta i tendencyjna i nie wnosi nic nowego w temacie filmów akcji. W sumie i po co ma wnosić skoro zadaniem tych filmów nie ma być budowa psychologiczna postaci, a podrzedzanie niszczycielskiego ognia furii, który postaci napędza. Fuqua pod tym względem wyszedł obronną ręką. Akcja praktycznie nie stopuje. Nie jest nawet stopniowana. Odniosłam wrażenie, że reżyser wjechał na sam szczyt i nie miał zamiaru z niego schodzić przez najbliższe półtorej godziny. To naprawdę solidna dawka akcji.
Razi oczywiście brak logiki i totalna dezorganizacja państwa, które podobno ma najbardziej rozwinięty system inwigilacji na świecie. Kończy się jednak tym, że wojsko przybywa za późno, systemy bezpieczeństwa poddają się zbiorowej strzelaninie, a o złoczyńcach musi dowiedzieć się "the lonely ranger", czyli Butler, bo w tym czasie CIA wyparowało lub przeniosło się w czasoprzestrzeni na najbliższą Ziemi galaktykę.
Lubię filmy Fuqua. I powiem szczerze, że trochę mnie tym filmem zaskoczył. Zawsze bowiem uważałam go za speca od filmów typu "bad & badass cop". W OLIMPIE odchodzi od swojej sztandarowej tematyki na rzecz filmu z lekka politycznego. Wprawdzie krótko, a jednak poruszony został wątek jarmarczenia prezydenturą, machlojek na WALL STREET, czy imperialistycznej polityki światowej Stanów. Uśmiałam się nawet z lekka, bo oto nagle źli terroryści arabscy zostali zastąpieni jeszcze gorszymi z Korei Północnej. Oby ilość wrogów wujka Sama się nie skończyła, bo antybohaterów holyłud będzie musiał szukać na Marsie.
Fajnie zagrał Butler. Naprawdę dał radę i cieszył oko. Choć i drugi plan nie zawiódł. Jednak nie ma sensu rozwodzić się nad aktorstwem w filmach, w których nie jest to nadrzędna rola. Na OLIMP patrzę z perspektywy czystej rozrywki i została mi ona dostarczona na dobrym poziomie. Akcja nie stopuje, film przytrzymuje przy ekranie, a i poczynania bohatera nieszczególnie drażnią. Uznaję więc nowe dzieło Fuqua za udane, jednak wolałabym oglądać jego filmy o wstrętnych policjantach :-)
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))