Strony

wtorek, 2 lipca 2013

LIKE SOMEONE IN LOVE

 

Jeśli drugi raz z rzędu film tego samego reżysera jest słaby, jak niedźwiedź po hibernacji, to już wiem, że nie polubimy się z Panem .

Nie będę dużo pisała na temat tego obrazu, bo naprawdę nie ma o czym. Historia jakich wiele. Ot, studentka, która przybyła z małego miasteczka do Tokio postanawia zarobić trochę grosza na boku. Zajęcie jakie sobie wybiera, to jakby połączenie gejszy z prostytutką. Łączy seks za pieniądze z dotrzymywaniem towarzystwa starszym Panom. Oczywiście prowadzi drugie życie, u boku narwanego i zazdrosnego narzeczonego. Chłopakowi życzliwy kolega podrzuca ulotkę z nr telefonu jego dziewczyny, ten dostaje szału i tragedia wisi w powietrzu.


Nie podobał mi się poprzedni film Karostami Zapiski z Toskanii . Był udziwniony i przegadany. I o ile w LIKE SOMEONE IN LOVE reżyser odszedł o wydziwiana z fabułą o tyle gadulstwa tu co niemiara. 
Film w swojej konstrukcji ociera się niemalże o rzeczywistość. Długie dialogi, bardzo naturalne, można powiedzieć o mydle i powidle. Równie długie ujęcia, jakby reżyser chciał nas przenieść w życie swoich bohaterów. Może i znajdzie wielbicieli takiego przekazu, ja do nich nie należę. 
Nie trafiają bowiem do mnie obrazy, w których naturalizm życia łączy się z nudą. Może faktycznie życie jest nudne, ale czy musimy oglądać je w wykonaniu innych ? Wprawdzie znajdą się zwolennicy tzw.kina kontemplacyjnego. Jednak nie szłabym tak daleko w przypisywaniu tej kategorii temu obrazowi. 



Sporym mankamentem tego filmu jest pobieżne traktowanie osoby głównej bohaterki, jej rozterek, czy problemów. Niewiele o niej wiemy. Nawet emocje reżyser dawkuje. Nie czułam współczucia wobec losów bohaterki, bo i też tragizmu w niej nie było za wiele. Wot, dziewczyna i jej mroczne tajemnice. I gdyby nie kwestia zmęczenia, niewyspania, zaliczenia egzaminów i upierdliwego jak komar chłopaka wydawałaby się, że w pełni akceptuje swoje alter ego. Nie tyle przeszkadzało jej umawianie się z obcymi facetami, co brak snu spowodowanego nauką. 
Kariostami, to reżyser, który nie ogranicza swoich filmów do jednego miejsca, scenerii, kraju. To wybiera Europę, to kraje arabskie, by teraz przeskoczyć do Japonii. Oko turysty widać nawet w zdjęciach. Filmuje ulice, jakby miały być pamiątką z wakacji.  Z jednej strony jest to urokliwe, nie zmieni to jednak faktu, że film jest miałki, przegadany i praktycznie o niczym.
Moja ocena: 3/10
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))