Wstyd się przyznać, że przy takim przerobie obejrzanych filmów kultowa już seria Raimi'ego MARTWE ZŁO przeszła mi koło nosa. Zawsze na święto Dziadów wybieram sobie serię kilku kultowych horrorów do obejrzenia, już taka świecka tradycja, i nigdy nie przyszło mi nawet do głowy by sięgnąć po te filmy. No jakimś trafem to martwe zło mnie omija, najwyraźniej mnie nie lubi. Jak to mówią, złego licho nie bierze ;-).
Na szczęście pojawienie się remake'u Alvarez'a zmotywowało mnie, by w końcu spojrzeć na jego film z perspektywy świętej trójcy Raimi'ego. I był to całkiem niezły pomysł.
Nie będę opisywała każdego filmu po kolei, bo z pewnością jestem jedyna, która nie widziała całej serii. Ocalę więc przed światem opisywanie oczywistych oczywistości. Skupię się raczej na subiektywnych odczuciach związanych z tymi filmami.
THE EVIL DEAD
Raimi i jego autorski projekt, trzeba przyznać jak na lata 80-te mógł robić wrażenie. I tak moim zdaniem te właśnie lata obfitowały w najlepsze horrory ever i na nieszczęście żyjemy teraz w czasach, w których albo przychodzi nam oglądać gównarzerię w stylu found footage, albo są tworzone remake'i filmów, których ruszać się nie powinno. Jednak, gdy koncepcji brak lub kreatywnej myśli, kopiowanie dobrych wzorców to najszybsza droga na skrojenie większej gotówki. Ale wracając... powiem szczerze, debiut Raimi'ego nie zrobił na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Amatorszczyznę widać w każdym niemal kadrze. Mimo powagi sytuacji cały film nieco bawi. Fakt, że mając już taki bagaż filmowych doświadczeń, trudno jest cofnąć się w czasie i patrzeć na film z lat 80-tych pod kontem techniki lat 80-tych. Gryzie się po prostu wszystko. Tandetna gra aktorska, tandetne efekty no i to światło, jakby ktoś stał pod kamerą z jarzeniówką i oświetlał nią pomieszczenia. Jednak obiektywnie rzecz ujmując, jak na tamte czasy i tamte pieniądze pomysł rzeczą najważniejszą. A ten jest. Jest dobry, choć jedni mogą uznać, że to klasyczna klisza. W tamtych czasach filmów o durnych studentach wybierających się do lasu na zabawę było znacznie mniej niż teraz.
Mogę więc powiedzieć, że było nieźle, choć dupy nie urwało. Momentami było nawet zabawnie. W tej wersji nikomu nie znany Bruce Campbell się wyrabiał zarówno, jako bohater, jak i aktor i trzeba przyznać ma w sobie charyzmę. Totalnie przykuwa uwagę.
Moja ocena: 6/10
THE EVIL DEAD II
Ta wersja nie jest typowym sequel'em. To jakby zupełnie inne spojrzenie na pierwszą część MARTWEGO ZŁA. Ci sami bohaterowie, praktycznie identyczna fabuła, różnica jedynie w tym, że teoretycznie ta wersja miała być zabawna.
I znów pojawia się rewelacyjny pogromca demonów, którego hasłem przewodnim staje się słowo "Groovy". Ash podobnie jak w poprzedniej części staje w szranki z licznymi potworami. Odcinając sobie demoniczną dłoń piłą mechaniczną, jednoręcznie oczyszcza las z diabelskiego pomiotu.
W tej wersji już widać pewien postęp techniczny. Raimi dysponuje zdecydowanie lepszymi efektami, choć na dzisiejsze czasy mogą nieźle bawić. Upiory zdają się być bardziej zróżnicowane. No i Ash nabiera doświadczenia. Dzięki temu staje się bardziej cyniczny i sarkastyczny. Jednak i tym razem humor do mnie jakoś szczególnie nie trafił, choć w trakcie ujęcia, w którym jedna z bohaterek połyka oko o mało sama się ze śmiechu nie udławiłam. To nadal jednak nie jest to...
Moja ocena: 6/10
ARMY OF DARKNESS: EVIL DEAD III
Mówią, że im dalej w las tym ciemniej. I nie mylą się. Tylko, w przypadku trzeciej części Raimi'ego ciemniej oznacza: zajebiściej, genialniej i komiczniej. Rzadko się w filmie zdarza, że każda następna część jest lepsza od poprzedniej. Raimi po raz kolejny postawił na humor i tym razem poleciał z nim i Ashem prosto w kosmos.
Ash dojrzewa z każdym filmem. I w tej wersji poprostu zmiótł mnie z nóg. Płakałam ze śmiech z każdym jego słowem. Moment przywitania się z rudowłosym rycerzem, jego toporne umizgiwanie się do wybranki, czy adaptacja bohatera w czasach w których generalnie stwierdzenie, że jestem "w czarnej dupie" znaczy więcej, niż elaborat o wiekach ciemnych.
Oczywiście i tutaj fabuła jest klasyczna. Raimi nie stroni od klisz. Cała sztuka w tym, że nadał jej niesamowitej lekkości. Podobnie jak w poprzednich wersjach, gdy to studenciaki wybierają się na balangę w ciemny las i tutaj wykorzystuje oklepany wzorzec postaci, która wbrew swojej woli staje się bohaterem.
Dla mnie rewelacja, parę teksów z pewnością sprzedam dalej, a "groovy" nadal rządzi.
Moja ocena: 9/10
EVIL DEAD (2013)
No i przechodzimy do sedna, czyli remake'u Raimi'ego. Za kamerą stanął debiutant. I mając na barkach takie brzemię, jakim jest kultowa seria MARTWE ZŁO, praktycznie zero doświadczenia, wielki budżet, a za plecami oddech Raimi'ego i Campbella, jako producentów, to ja bym miała pełno w gaciach. Najwyraźniej Alvarez ma albo mocne nerwy, albo wykupił biedronkę z pampersów, bo stworzył naprawdę dobry, klimatyczny i przeszywający horror, nie stroniąc przy tym od wykorzystania najlepszych wzorców z poprzednich części i dodając odrobinę nowatorskiego tchnienia od siebie.
Mało tego, na swój sposób usprawnił serię MARTWE ZŁO o powagę. Głupiutka zgraja studentów w chacie zostaje zastąpiona bohaterami, którzy chcą pomóc przyjaciółce w wyjściu z nałogu. Dzięki temu cała rozwijająca się wokół tego motywu akcja nabiera sensu i logiki. To naprawdę dobre posunięcie.
Alvarez nie zmienia wiele w swojej wersji. I choć nie ma w niej miejsca dla Ash'a (myślę, że w takim babińcu w jego wykonaniu powagi by nie utrzymano) nadal wykorzystuje pewne motywy z wersji poprzednich: medalion, stare auto, chata w lesie, motyw z pnączami (nawet lepiej wykorzystany niż w oryginale), czy z piłą mechaniczną i odcięciem ręki. Cała masa nawiązań, a przy tym pełna powaga i klimat mrożący krew w żyłach. Kilka razy otworzyłam szerzej oczy, a i skrzywiłam się ostro nie raz. Akcja bowiem nabiera tempa z każdą minutą, krew się leje hektolitrami, i nikt nawet nie myśli, by przesunąć kamerę w inną stronę, gdy rozłupywana jest czaszka, czy przecinany kręgosłup, a wnętrzności taplają się w basenie czerwieni. Palce lizać, ubawiłam się rewelacyjnie.
Podsumowując... bombowy remake. Muzyka po prostu genialna. Roque Banos napisał kilka świetnych ścieżek, chociażby do SEXY BEAST, czy MECHANIKA. A wykorzystując ze smyczkami, sekcją dętą i rytmiczną, syrenę alarmową - zmiótł mnie z nóg. Genialna !!!
Nie brakowało mi też braku humoru. Uważam, że utrzymanie poważnej stylistyki w filmie nadało mu mroku i przerażającej atmosfery. Może liczyłam na trochę więcej potworów, demonów i upiorów, jednak skutecznie zostało mi to zrekompensowane w scenie końcowej, w której Alvarez idzie jeszcze dalej, niż jego poprzednik. Także kompletnie nie brakowało mi Asha. A gdy już komuś naprawdę zabraknie Campbell'a to na otarcie łez zawsze
może poczekać do końca końców filmu i usłyszeć magiczne "Groovy !!!" :-)
Mało tego jeśli tak mają wyglądać remake'i to ja poproszę o więcej i niech się twórcy DOMU W GŁĘBI LASU pocałują w dupę. I choćby miało być to ostatnie tchnienie, horror żyje i jak widać ma jeszcze potencjał.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))