Strony

czwartek, 4 lipca 2013

SHIN-SAE-GYE



SHIN-SAE-GYE aka NEW WORLD to film, po którym spodziewałam się wiele, jednak zdecydowanie niewiele otrzymałam.
Po twórcy tak genialnego filmu, jakim jest Ujrzalem diabla spodziewałam się przynajmniej kontynuacji poziomu, jakości, treści, już autentycznie czegokolwiek... cóż, umiesz liczyć, licz na siebie. Najgorsze jest to, że w takich przypadkach, jestem tak zła, że aż nie chce mi się pisać na temat filmów, po których obejrzeniu jedyne, co czuję, to zawiedzenie. Czuję się bardzo zawiedziona, jest mi smutno i jestem zła za zmarnowany czas. No ale cóż, chciałam to mam.


Film to koreańska odpowiedź na japoński podgatunek kina zwany "yakuza movies". I tutaj mafia jest bezwzględna, permanentnie walczy o swoje wpływy i prezentuje pokaz siły wszem i wobec. Panowie również są ubrani w schludne, czarne garnitury. Wprawdzie nie bujają się czarnymi Toyotami, ale w zamian jest Kia, też czarna :-) Także analogii jest sporo, choć z jakością jest już gorzej. 
Akcja zawiązuje się w momencie śmierci jednego z szefów rodziny mafijnej. W podległych mu rodzinach nagle rozpoczyna się walka o stołek przywódcy. Nikt jednak z członków nie zdaje sobie sprawy, że w ich szeregach grasuje kret, którego wpuściła w samo gniazdo policja. Dzięki wtyczce, policjanci rozpoczynają bardzo inteligentną grę wedle zasady tam gdzie dwóch się bije trzeci korzysta. Policja, poprzez manipulacje i zastraszanie, podsyca nienawiść i rywalizację między rodzinami mafijnymi, by te skutecznie od środka same się miedzy sobą wytłukły. Jednak, jak to w życiu bywa, kij zawsze ma dwa końce, a ludzi niestety nie da się w pełni kontrolować.


Film jest nudny. Długi. Przegadany. Trwa ponad dwie godziny, co na kino azjatyckie jest już standardem. Liczyłam na krwawą jatkę i choć zdarza się w nim parę krwiście zakrapianych scen, jednak szału nie ma. 
Nie poniósł mnie ten film wcale a wcale. Mało tego przysnęłam na nim dwukrotnie. Jedno co należy oddać to genialny pomysł na zbudowanie misternie utkanej intrygi. No i znów przewrotne zakończenie, którego człowiek się nie spodziewa. Jest to chyba wystarczający dowód na to by stwierdzić, że powinien pisać scenariusze, niż brać się za ich realizację. Kompletnie mu ona nie wyszła i w takiej formie nawet nie myślę, by pochylić się nad kolejnymi jego filmami.


Żeby kompletnie nie negować filmu, obraz od strony konstrukcyjnej jest prima sort. Rewelacyjna ścieżka dźwiękowa, świetne zdjęcia. Scena wejściowa, czy bójki w garażu i w windzie - palce lizać. No ale cóż, jaskółka wiosny nie czyni.
Nie będę więc polecała, bo szkoda czasu. Fanom kina azjatyckiego mogę powiedzieć tylko tyle, nie gwarantuję wielkiej rozrywki. Dla tych którzy jednak do kina azjatyckiego podchodzą po raz pierwszy mogę polecić masę innych, lepszych filmów, niż ten. Ponieważ ten tytuł może wyłącznie zniechęcić.
Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))