Nie przypuszczałam, że Randall Miller 'owi uda się stworzyć ze zwykłej historii o powstaniu i aktywności klubu muzycznego, niebanalny obraz, który de facto jest złożonym hołdem muzyce punk.
Hilly Kristal - jest głównym prowodyrem, pomysłodawcą, założycielem klubu CBGB i jednocześnie głównym bohaterem filmu. Miller dość odważnie przykleja etykiety zarówno Kristalowi jako ojcu chrzestnemu nowojorskiej sceny punkowej, jak i paru innym muzykom. Dla jednych może być to dość kontrowersyjne zamierzenie, jednak nie mnie to oceniać. Ja staję w gronie estetów i bawię się formą i muzyką, która płynie z ekranu.
A jest na co patrzeć. Ta z pozoru błaha historia jest urozmaicana komiksowymi wtrętami, odnośnikami graficznymi, czy animacjami. Obraz dzięki temu staje się niepozorny, niebanalny i dość oryginalny. Nie ma w nim typowego chronologicznego odliczania wydarzeń. Część komiksowa bowiem nie jest wyłącznie walorem wizualnym, pełni również funkcję zegara odliczającego kolejne wydarzenia. Dzięki czemu całość ogląda się z niesamowitą lekkością. Człowiek nie jest przytłaczany faktograficznymi historiami.
Fajnie sportretowany został sam główny bohater. Swoje braki w wizerunku nadrabia niesamowitą nonszalancją i luzem w sposobie bycia. To wieczny nieudacznik. Co się tknie to przeistacza w porażkę. Zwłaszcza finansową. Kasa się do niego nie lepi. Wręcz jak trąd z nadmiarem i brakiem umiaru Kristal się jej pozbywa. To pomaga bezdomnym, to funduje darmowe drinki połowie dzielnicy, to finansuje dziwaczne i skazane na porażkę projekty. Jest w nim coś jednak z niepokornego ducha. Może dlatego też dzięki niemu CBGB stało się mekką dla takich grup jak TALKING HEADS, RAMONES, TELEVISION, BLONDIE, PATTI SMITH, IGGY POP itd.. Może ta dziecinna naiwność i wiara w człowieka spowodowała, że klub stał się nadzieją dla młodych, biednych kapel na wypromowanie się. A Kristal naprawdę nie dbał o kasę. Nie dbał o wizerunek. Nie dbał nawet o siebie. Dla niego najważniejsza była muzyka. A jedyny warunek, jaki stawiał każdej kolejnej kapeli chcącej wystąpić w klubie to granie wyłącznie własnej muzyki. Ta zasada przeszła już wręcz do historii. Najzabawniejsze w tym to fakt, że Kristal był wiecznie spłukanym luzakiem, który wyłącznie stosował tę zasadę, by nie płacić tantiem za cover'y.
Sam film nie jest wyłącznie czystą retrospektywą wydarzeń klubu z jego wczesnego istnienia. To naprawdę zabawna historia o uroczym nieudolnym przedsiębiorcy, jakim był Hilly. Genialnie zagrał go Alan Rickman. Ta gra ciałem, wyraz twarzy, no i rewelacyjne dialogi - wszystko w nim było kompletne. To człowiek chodzący na permanentnym haju. Pełna maniana.
Oczywiście całość spina taki soundtrack, że dostałam całkowitego mózgojebu - już odkurzone zostały stare płyty, już odpowiednia zrzutka na USB i pełen wzrusz.
Zatem polecam wszystkim fanom starego punk'a, zainteresowanym, i generalnie wielbicielom słodkich lat 70/80-tych. Aż chce się sięgnąć po wcześniejsze projekt Randalla Miller'a.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))