Powód dla którego ociągałam się z tym filmem był prosty Eran Creevy i jego poprzedni film SHIFTY, który mówiąc lakonicznie był mocno poniżej przeciętnej. I jedynie obsada przekonywała mnie, by jego najnowszy film zobaczyć, aczkolwiek dużo wody upłynąć musiało. Albo mnie się coś we łbie pokotłowało, albo Creevy osiągnął nowy stopień wtajemniczenia, bo CZAS ZAPŁATY, to naprawdę dobry kryminał.
Opinie o tym filmie są raczej skrajne. Od tych pozytywnych do negatywnych, zarzucających obrazowi klisze, schematy, marną kreację schwarz bohaterów i źle nakreślone postaci. Należy nadmienić, że zarówno za kamerą, jak i za scenariuszem stoi sam Creevy. Nie ukrywam, że postaci faktycznie pociągnięte są grubą krechą. Film też zdecydowanie trąci kliszą, a relacje policjant - przestępca łączy dziwna zażyłość przypominająca tą z HEAT.
Staram się zawsze znaleźć usprawiedliwienie dla każdej słabości i wychodzę z założenia, że mało jest filmów, które wnoszą powiew świeżości do kina. Można by rocznie zliczyć je na palcach jednej ręki. I gdyby w ten sposób podchodzić do oceny każdego filmu, systematyka byłaby prosta jak budowa cepa - dobry film, zły, dobry, zły itp.itd. Życie nie jest skonstruowane wyłącznie z czerni i bieli o czym próbował nas swego czasu przekonać Kaczyński. Jesteśmy skazani na półśrodki, ersatze i namiastki. Więc i w WELCOME TO THE PUNCH znajduję masę półśrodków, które w fazie końcowej okazują się przyzwoicie dobre.
To klasyczna opowieść policjant - przestępca. Problem w tym, że granica zła owego przestępcy w pewnym momencie ostro się zaciera. Masa tutaj wtrętów o korupcji. O traumach policyjnych przeżyć. O szoku utraty bliskich. Klasyczny kryminał. Ścigają złego, który wcale nie jest zły, a jest tylko "półzły". I ten "półzły" ściga "megazłego", który postrzelił jego syna. Aby koło zatoczyło pełny krąg, nadmienić trzeba, że ten "półzły" w przeszłości okaleczył policjanta, który z chęci zemsty i poniekąd poczucia sprawiedliwości gania go po całym Londynie.
Na uwagę zasługuje akcja. Praktycznie zawiązuje się od samego początku. Nie trzeba czekać pół filmu, by w końcu zaczęło się coś dziać. Są intrygi, choć nie wyszukane. Całość wystarczająco trzyma widza w napięciu, by ten z ciekawością podążał za kolejnymi irracjonalnymi eskapadami bohaterów. A propos scena z babcią na kanapie - palce lizać !!!
Jednych oczywiście mogą razić wtręty o lojalności i honorze przestępcy, ale tutaj wydają się one dozowane z absolutnym umiarem. Całość otacza świetna ścieżka dźwiękowa Harry Escott'a (WSTYD, I AM SLAVE) i bardzo dobre kreacje James McAvoy 'a,
Mark Strong 'a, czy Peter Mullan 'a. Na większą uwagę zasługuje również aktorka Andrea Riseborough . Już któryś raz z rzędu widzę ją w naprawdę dobrych dramatycznych rolach (Niepamiec
, Disconnect
, Kryptonim: Shadow Dancer) i mój nos węszy wielki talent :-)
Nie jest to może klasycznie porywający kryminał w stylu HEAT. Jednak zaciekawił mnie na tyle mocno, że nie zapadłam przy nim w codzienną popołudniową drzemkę, co naprawdę rzadko się zdarza. Całość ogląda się z wielką łatwością, nie nuży, przyciąga. A ja dałam się ponieść urokowi Mark'a Strong'a i na takiego przestępcę, aż miło patrzy się na ekranie :-)
Moja ocena: 7/10
ps. dla ciekawostki dodam, że film wyprodukował Ridley Scott. Co dla niektórych niekoniecznie będzie zachętą. Nadmieniam o tym jednak z powodu ostatniego news'a jakoby Grochowska miała grać u Ridley'a Scotta. Wrong !!!! On ma ten film wyłącznie produkować, więc bez większej podniety, biorąc pod uwagę ostatnie dokonania naszego rodzimego babskiego duetu Rosati-Miko :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))