Walczyłam jak mogłam, ale właśnie czuję, że poległam. Choróbsko mnie dorwało. Z jednej strony to masakra jakaś, z drugiej świetne wytłumaczenie na nie sprzątanie, nie gotowanie, nie pracowanie, nie robienie niczego w ogóle. Paluszek i główka to szkolna wymówka. Więc trochę po macoszemu potraktuję opis tego filmu, wybaczcie.
WIELE HAŁASU O NIC to genialne podsumowanie tego filmu. Filmu, który narobił sporo HAŁASU na festiwalu w Toronto. WIELE się o nim mówiło. Zbyt wiele, jak się okazuje. Mimo ciekawego podejścia do odświeżenia klasyki literatury, nie ma w tym obrazie NIC poza tą interesującą prezentacją.
Zacznę więc od pozytywów. Obraz to oczywiście filmowa adaptacja dzieła Szekspira. I podobnie jak Baz Luhrmann z ROMEO I JULIA, tak i Whedon przenosi klasykę do czasów współczesnych. A dokładnie do wielkiego domu na bogatych przedmieściach. Bohaterowie więc swe miłosne rozterki przeżywają wśród kuchennego blatu. Wojenne nowiny sprawdzają na komórkach. Strażnicy wyposażeni są w broń i obserwują domowników zza kamer. A biesiada odbywa się wśród dźwięków współczesnej muzyki. I tu mam problem. Z jednej strony sam pomysł przeniesienia klasyki w czasy współczesne nie jest niczym nowym, z drugiej jest to dość zabawna forma przekazu staroangielskiego romansu/komedii przy współczesnym entourage'u. I sama już nie wiem, czy się zachwycać, czy podejść chłodno do tematu. Whedon nie odchodzi jednak zbyt daleko od klasyki, bowiem język szekspirowski pozostawił jako nienaruszony. Może tylko z amerykańskim akcentem brzmi on komicznie.
Z ciekawostek dodam, że film został nakręcony w domu reżysera. Praca na planie trwała 12 dni. Whedon nie tylko sfinansował i wyreżyserował, ale też zaadaptował scenariusz. Jest to więc absolutnie autorski, niskobudżetowy projekt, któremu z pewnością nie brakuje profesjonalizmu.
I na tym skończyły się moje plusy. Sporym minusem jest monotonia filmu. Niestety dla Whedon'a, w pamięci mam wersję z 1993r. I jest ona po prostu lepsza. Więcej w niej bowiem energii i życia. Zdecydowanie lepsze aktorstwo. I dalej pozostanę przy stanowisku, że nikt tak filmowo nie rozumie Szekspira jak Kenneth Branagh. Nie rozumiem również powodu tworzenia tego filmu w czerni i bieli. Jeśli bowiem autor chciał poprzez lokalizację uwspółcześnić romans, nie mogę znaleźć wytłumaczenia dla zastosowania monochromu. Może gdyby obraz był kolorowy akcja nabrałaby żwawości.
Kolejny mankament to aktorstwo. Nie ma tu wielkoformatowych gwiazd, no może poza Clark Gregg 'iem. Generalnie można opisać towarzystwo jako mało przekonywujące, raczej snujące się po pokojach i wypowiadające swe kwestie bez większego przekonania. A chemii pomiędzy Beatrice a Benedick'iem (poza swym czubieniem oczywiście) za cholerę nie widziałam.
Także pozostaję w opozycji do nowego dzieła awendżerowego Whedon'a. Jego odpowiedź na klasykę nie weszła mi za bardzo i nadal obstaje przy wersji Branagh. Także kto ma chwilę to zapraszam, ale niekoniecznie. Jeśli bowiem już ma się tę chwilę, to zdecydowanie polecam wersję z 1993r. Wiele halasu o nic.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))