Kiedy ostatni raz oglądałam pełnometrażową wersję chłopaków z baraków potrzebowałam reanimacji od ilości wybuchów i salw śmiechu, jakie z siebie wydobywałam. I niewiele się w temacie zmieniło. Nawet po latach powrót do historii tego egzotycznego tercetu z Kanady nie stracił na wartości. Nadal bawią, nadal wywołują salwy śmiechu. To po prostu mega wyjebani w kosmos kolesie, którzy leją na wszystko i wszystkich, mają w dupie wszystko i wszystkich, co może nieść mylne wrażenie, że są tępakami i debilami do sześcianu. A to po prostu mało skomplikowani życiowi nihiliści z ogromnym pechem, który przyczepił się do nich, jak rzep do psiego ogona.
Każda z obydwu części pełnometrażowej historii o chłopcach z baraków rozpoczyna się oczywiście, jakżeby inaczej, od wyjścia z pierdla. W pierwszej części próbują zmienić swoje życie poprzez wielki skok. W drugiej części, więzienie trochę ich zresocjalizowało, bowiem uroczy Julian namawia chłopaków na własny, legalny biznes i nieodzownie związany z nim sukces. Co się dzieje dalej... to nawet wyobraźnia nie jest w stanie ogarnąć. Chłopacy z Gangu Olsena to przy nich wyrafinowani złodzieje. Julian to mastermind operacji, który bez swego drinola nigdzie się nie rusza. Może prowadzić auto w jednej ręce trzymając swoją ukochaną szklankę, a w drugiej jarać faję. Ricky, który wiecznie się buntuje. Ciągle marzy o plantacji marychy. Jego żona to striptizerka a córka kradnie grille sąsiadom. Wiecznie się kłócą, stąd Ricky swoje przerdzewiałe auto bez drzwi traktuje, jak dom. No i Bubbs z denkami od pepsi. Dla swych kotów zrobi wszystko, tak jak dla swoich przyjaciół Julian'a i Ricky'go. Jest też wieczny antagonista, czyli narąbany były policjant Lahey, podkochujący się w Julianie i jego kochanek męska prostytutka Randy, którego chłopaki ogolili i wymalowali łeb niezmywalnym flamastrem.
I tak wilk goni zająca, a zając obmyśla kolejny genialny plan, który oczywiście skończy się beznadziejnie, a nasi bohaterowie, jak zwykle skończą w pace. Czy robią sobie coś z tego ? Absolutnie nie. Potrafią opchnąć marychę klawiszom, i ukraść radiowóz spod komisariatu. W pace bawią się dobrze, nawet lepiej niż na wolności, może dlatego tak chętnie i często do niej wracają.
COUNTDOWN TO LIQOUR DAYS niestety jest słabszy od poprzedniej wersji. Mocno ugrzeczniony. Oczywiście ilość puszczonych faków Ricky'go jest jak nieskończoność. Brakuje mi jednak pazura z poprzedniej części, nie mówiąc o serialu. Julian otwiera legalny interes, Ricky się edukuje, a Bubbles umawia z dziewczyną. Czyli to co wydaje się absolutnie naturalne dla przeciętnego człowieka, dla tej trójki jest kompletnym dziwactwem. Ich powrót do normalności kończy się więc porażką, co wymusza na nich szukanie bardziej radykalnych (czyt.debilnych) pomysłów.
Chłopaki z baraków, nie byliby sobą, gdyby nie masa zajebistych dialogów. To nie jest komedia slapstickowa. Całą moc scenariusza tej komedii położono na budowie postaci, zajebistych indywiduów oraz ich konwersacji. Nie ma co tu szukać angielskiego wyrafinowania i podszytej intelektualnej ironii. Mamy tu raczej do czynienia z mało wyszukanym sarkazmem, totalną obrazą jednostki oraz darciem łacha z systemu, który próbuje nam wmówić, co dla nas jest dobre, a co nie. Prawo wyborów bowiem bohaterowie pozostawiają sobie samym, robiąc wyłącznie to, na co mają ochotę. Pokazując przy tym pięknego, dużego, soczystego faka konwenansom, hipokryzji i generalnie pojmowanej normalności. W tym przypadku patologia jest urocza.
Polecam zarówno te dwie pełnometrażówki (tj. z 2006 i 2009r.), jak i serial. Sama tak się natchnęłam, że najprawdopodobniej znów do niego wrócę. Chłopaki, jak mało kto potrafią poprawić mi humor, a skoro Wilfred się już skończył, to oni są następni w kolejce postaci, które rozwalają mnie swoim "byciem". Jestem absolutną fanką wyrafinowania Juliana :-D
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))