Kiedy wróciłam wczoraj z pracy miałam w końcu wieczór wyłącznie dla siebie. No i pomyślałam, w końcu, w spokoju, obejrzę fajny film. Po delektuję się. Nacieszę oko. Wchłonę, jak gąbka wodę. W końcu to tylko moje 5 minut, które mogę w pełni wykorzystać. A które zaraz przeminą.
Tiaa... delektuję....nacieszę....jasne... !!!! Takich bezsensownych gniotów nie planowałam. Im dalej w las, tym szybciej entuzjazm pikował w dół. A głupota nieproporcjonalnie zwyżkowała.
Zacznijmy, więc od pierwszego z filmów. Nie będę dla każdego z osobna pisała recki, bo raz szkoda mojego czasu, który jest niewspółmierny do zmarnowanego. Dwa te filmy nie zasługują na moją atencję, a już w ogóle na grafomański wysiłek. Trzy: te filmy mogłabym polecić jedynie wrogowi.
THE TRUTH ABOUT EMANUEL
Film jest fajnie skonstruowany. Z pewnością poziom trzyma świetna gra aktorska Alfred Molina 'y, Kaya Scodelario i Frances O'Connor. Problem jednak tkwi w fabule. I to poważny problem. Brak w niej życiowej logiki.
18-letnia dziewczyna żyje z ojcem i macochą. Ubzdurała sobie, że zamordowała swoją matkę. Kiedy wprowadza się nowa sąsiadka z małym dzieckiem fascynacja jej osobą przeradza się w potrzebę matczynej miłości. I tak dziewczyna zbliża się do sąsiadki, co powoduje odkrycie smutnej prawdy na jej temat i kilka horrendalnych absurdów.
To co mnie odrzuca to nieumiejętność zrozumienia młodej bohaterki i jej ojca. Jak można żyć w przekonaniu o zamordowaniu matki przez 18-lat, która de facto zmarła przy jej porodzie i być w tej myśli przez ojca utwierdzaną ? Zachodzę w głowę na wszystkie możliwe sposoby, co spowodowało, że dziecko, które nie znało swojej matki wykształciło w sobie tak irracjonalne poczucie winy. Gdzie był ojciec i jaką pełni rolę w tym teatrze, też nie mogę zrozumieć. To moja główna bolączka. Nigdy nie spotkałam się z taką sytuacją. Drugi absurd to sąsiadka grana przez Biel. Całe rozwiązanie akcji pomiędzy jej funkcjonowaniem w społeczeństwie a rozstaniem z mężem trąci, mówiąc z lekka, myszką.
Fabuła jest po prostu na maxa głupia i nic nie tłumaczy na jej korzyść. Nawet wymówki męża o jej tajemniczym zniknięciu są wyssane z palca... w końcu z czegoś zapłaciła za dom, za siedzenie w domu, za zakupy... litości!!!
I gdyby nie fakt, że ten film momentami naprawdę dobrze się oglądało, głównie ze względu na aktorów i dość wartko prowadzoną akcję, byłoby to nieporozumienie, a tak...
Moja ocena: 3/10
LILET NEVER HAPPENED
... czyli filipińsko-holenderska koprodukcja o dziecięcej prostytucji w Manili. Jej obraz kształtowany jest na przykładzie kilkunastoletniej bohaterki, która zmuszana przez matkę do nierządu postanawia wziąć sprawy w swe małe ręce i żyć na ulicy. Ulica przeradza się szybko w celę więzienną, a ta w burdel. Mała odrzuca pomoc holenderskiej wolontariuszki, jest butna, zadziorna, zepsuta, cwana i generalnie pełna patologia.
Cóż mogę powiedzieć, wolałabym oglądać film dokumentalny ponieważ ten trąci taką amatorszczyzną, że szlak mnie trafiał już po 30 minutach. Wolałabym słuchać ludzi z ulicy, niż oglądać film napisany przez bogatych mieszczuchów, którzy o życiu młodocianych na ulicach Manili wiedzą tyle, co zdążyło im się na oczy rzucić podczas miesięcznych wakacji po Filipinach. Wszystko mnie w tym filmie irytowało, a nadmienię, że nie mam PMS-a :-) Konstrukcja fabuły, dialogi, ba... cały scenariusz. Nie mówiąc o sposobie realizacji. Ten film to istny chaos.
Nie dziwię się jednak sporej ilości ocen pozytywnych. Temat jest na maksa chwytliwy. Chwyta za serce. Jedzie po najcieńszych emocjonalnych strunach. Mnie jednak w ogóle nie ruszył. A to głównie za sprawą małej bohaterki, której teoretycznie powinnam współczuć. Dlaczego więc nie chwyciła mnie za serce sytuacja dziewczynki ? Ano dlatego, że to mała, wulgarna, zepsuta cwaniara, której powinno się organoleptycznie wybić z głowy fanaberie i poddać przymusowej resocjalizacji.
Koszmar.
Moja ocena: 1/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))