Strony

poniedziałek, 6 stycznia 2014

BLUE JASMINE

 


... czyli podróż Woody'ego do San Francisco. Miasta, w którym jeśli się nie zakochasz, to nie zakochasz się już nigdzie.



Długo nie widziałam tak gorzkiego Allen'a. Nie ujął mnie Rzym, nie sprawił radości Paryż. Może dlatego, że brakowało typowo Allen'owej mizantropii. Może dlatego, że były zbyt lekkie. Tym razem Allen próbuje odpowiedzieć na ciekawe pytanie - co w budowaniu związku jest ważne ? Szczerość, pogoda ducha, pozytywna energia, prostota, czy złożona osobowość, obycie, klasa ? Te dwie składowe to filary budowy postaci głównych bohaterek. Ginger - wesołej, prostej dziewczyny, która ciężką pracą buduje swoje życie. Może nie usłane różami, ale z pewnością nie pogmatwane. I Jasmine - kobieta o wybujałej ambicji, zepsuta luksusem, zakłamana.



Jasmine wprowadza się do Ginger, gdy jej mąż popełnił samobójstwo po tym, jak został skazany za liczne oszustwa finansowe. Jasmine straciła wszystko - luksusowy dom, rezydencje wakacyjne, biżuterie, pieniądze, generalnie cały majątek, który przejęło państwo, jako rekompensatę za złodziejskie kombinacje jej męża. Zrozpaczona Jasmine, by ukoić zszarpane nerwy, wybrała się do siostry w San Francisco. Prostej dziewczyny z sąsiedztwa, która żyje skromnie, ale jej szczęście nie jest uzależnione od pieniędzy. Zderzenie tych dwóch światów przechodzi tornadem po mieszkaniu i życiu Ginger. Jasmine ma permanentne jazdy. Bardziej od utraty męża, nie może przeżyć utraty majątku i honoru zamożnej damy. Łyka antydepresanty, jak landrynki popijając martini i ciągle sfochowana drażni przyjaciół Ginger. Ginger przy niej to anioł. Jest spokojna, cierpliwa, życzliwa. Kocha Jasmine, która przy każdej nadarzającej się okazji dogaduje Ginger, jak beznadziejne życie wiedzie.
Pazerność Jasmine byłaby do zniesienia, gdyby nie jej ciągła pozycja roszczeniowa wobec świata. To kobieta, która jest jak pasożyt. Nie potrafi pracować, bo całe życie bywała. Szuka więc swego nosiciela, a gdy go znajdzie buduje nowy związek na kłamstwie. Wstydzi się siebie i swej przeszłości. To przykry obraz, a jednocześnie strasznie irytujący. Bardziej rani widok zagubionej Ginger, która przechodzi istne pranie mózgu, niż indoktrynującej ją, po traumatycznych przeżyciach Jasmine.



Allen jest cudownie obiektywny w swoim obrazie. Nie ocenia sióstr w klasyczny sposób. Buduje ich postaci, zależności, punkt widzenia, ale pozostaje bierny przez większość trwania filmu. Jedynie pod koniec wystawia ostateczną ocenę. I ona jest całym zadośćuczynieniem za wszystkie krzywdy, za zakłamanie, za pazerność, za chorobę duszy, którą Jasmine reprezentuje. W życiu czasami warto zejść o kilkanaście stopni niżej z drabiny i być szczęśliwym, niż tkwić uparcie na jej szczycie robiąc z siebie pośmiewisko, by ostatecznie połamać się spadając ostro w dół.


Mądry film. Zdecydowanie mniej zabawny od poprzednich, choć powagę sytuacji dwóch sióstr, Allen przełamuje budując komiczne postaci facetów Ginger. Typ mężczyzny uczciwego i ciężko pracującego, który może inteligencją i klasą nie grzeszy, ale jak kocha, to jest to uczucie szczere.
Bardzo dobre role dwóch Pań - , której załamanie nerwowe było rewelacyjnie zagrane i bardzo autentyczne oraz cudownie pozytywna dziewczyna, którą tak pokochałam po Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczesliwia (2008) - a która zasługuje na większą atencję, niż się jej poświęca.
Ostatecznie jestem zadowolona z nowego Allen'a, choć ostatnimi filmami zaczęłam wątpić w jego umiejętność wykrzesania z siebie tego cynizmu i złośliwości na cześć natury ludzkiej, którą doprowadził do perfekcji. Jest to z pewnością kolejny reżyser do kolekcji, który mimo wieku ma jeszcze w kinie sporo do powiedzenia.
Moja ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))