Strony

sobota, 15 marca 2014

LA VENUS A LA FOURRURE




Polański kontynuuje swój romans z teatrem. Jeszcze nie opadł kurz po RZEZI, a w pamięci tli się ŚMIERĆ I DZIEWCZYNA. Tymczasem Polański zacieśnia ramy formy i buduje scenę teatralną na szklanym ekranie. Można pokusić się o stwierdzenie, że kino to nie teatr, pod warunkiem, że określimy dokładnie granice na jakie teatralność kina może sobie pozwolić. O ile lekkość RZEZI i jej urozmaicenie postaciami nie bolały, nie nużyły, nie raziły jednostajnością, o tyle, co do WENUS W FUTRZE mam sporo wątpliwości. Choć to nadal dobre kino.



Lubię Polańskiego. Jest to jeden z niewielu reżyserów na świecie, którzy potrafią przenieść teatr na ekran. Reżyser mocuje się z formą, ale rewelacyjnie ją przedkłada w szklane ramy. Ten romans jest jak suka w rui, skutecznie szczuje widza. Nie lubię teatralności w filmie. Zawsze się jednak poddaję, gdy sztuka jest przełożona w sposób, który mnie uwodzi, elektryzuje, który pobudza końcówki nerwów. Trochę mi jednak zabrakło tych emocji w WENUS...



Polański buduję scenę jeden na jednego. I na tej scenie co rusz miesza sztukę z rzeczywistością. Dialogi między bohaterami mieszają się z kwestiami sztuki, a bohaterowie co chwila przenoszą się ze świata realnego do wyimaginowanego. 
Sam film można jednak traktować w dwojaki sposób. Z jednej strony reżyser zakreśla ramy twórcy z odtwórcą. Ukazuje jak żywą formą potrafi być sztuka, jak podatna na machinacje i jak wielka zależność tkwi pomiędzy reżyserem, autorem sztuki, a aktorem. Z drugiej zaś strony, to ciekawy przypadek złożoności, dwuznaczności relacji pomiędzy kobietą a mężczyzną. Gierek jakie ta dwójka między sobą rozgrywają i wzajemnych manipulacji.



Trudno o jednoznaczną ocenę tego filmu. Ujęły mnie dialogi, które zacierają granicę między sztuką, a realną konwersacją. Dzięki temu sztuka jawi się jak żywy twór, który ma serce, rozum i wolną wolę, by iść w kierunku sobie jedynie znanym. Film uwydatnia również różnicę między talentem aktorskim Seigner i Amalrica. Nie ujmując niczego aktorce, to Amalric kradnie jej scenę. Jest jak kameleon. Jego kolejne wcielenia są różnorodne, kolorowe, czego nie można powiedzieć o Seigner, której kreacja wydaje się z lekka monotonna. No i na koniec rewelacyjne tło muzyczne Alexandra Desplata. 
WENUS W FUTRZE nie jest najmocniejszym filmem sygnowanym przez Polańskiego, jaki przyszło mi oglądać. Brakuje mi zabawy formą, jaką dostrzegłam chociażby w RZEZI, czy włoskim CEZAR MUSI UMRZEĆ. To nadal jest sztuka, nadal scena, nadal teatr. Choć dialogi są mocne i realizacja fantastyczna, pozostaje mi skonstatować to jedną myślą... teatr to nie kino i vice versa. 
Moja ocena: 7/10 (a tak właściwie to mocne 6,5)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))