Po długim oczekiwaniu udało mi się trafić na dwa filmy typowo obyczajowe. Filmy o ludziach, czasach w których żyją, a przede wszystkim o pełnej palecie naturalnych rozterek, które doskonale znamy, ale o wiele wyraźniej prezentują się one na ekranie, niż przed lustrem. Dwa filmy, dwa bardzo różne obrazy, ale mimo tych różnic to naprawdę ciekawe propozycje.
A więc...
BILET NA KSIĘŻYC
Reżyser Jacek Bromski wielokrotnie pozytywnie mnie zaskakiwał i tym razem trzyma naprawdę przyzwoity poziom. Opowiada historię faktyczną, w której dwójka braci, z czego jeden poborowy, wyrusza w podróż pełną przygód. Celem ma być odstawienie młodszego brata do wojska w Świnoujściu. Zanim tam jednak dotrą, przewędrują niemal całą Polskę, by znaleźć pannę dla poborowego, która zechce z nim przeżyć ten "pierwszy raz". I jak to w życiu bywa podróż skomplikuje się tak bardzo, że z pierwotnych planów już niewiele zostanie.
Wielkim atutem tego filmu są dialogi. Niezwykle zabawne i błyskotliwe. Nie ma w nich niepotrzebnego wysilania się, dzięki czemu całość wypada niezwykle naturalnie. Drugi atut to epoka. Późne lata 60-te, świetnie utrzymana konwencja. W pełni oddano ducha tamtych lat. Bardzo dobra scenografia i charakteryzacja, która przykuwa uwagę oraz dość niekonwencjonalna ścieżka dźwiękowa.
Film ma jednak spory mankament. O ile pierwsza połowa była niezwykle barwna zarówno w sytuacje, jak i ciekawe postaci, o tyle w drugiej tempo filmu spikowało w dół. Pojawienie się Przybylskiej na ekranie stało się pewnego rodzaju nemezis dla filmu. Nagle w cień odeszły świetne dialogi, przykryta cieniem została scenografia, a górę wzięły emocje i infantylność bohatera. Zdaję sobie sprawę, że ten wątek dla fabuły jest kluczowy, jednak rozwiązanie go niekoniecznie już do mnie trafiło.
Jakby jednak nie patrzeć to ciekawa propozycja. Bez nadęcia, politycznego bajdurzenia i wydumanego patriotyzmu. Fajne role Kościukiewicza i Pławiaka oraz wszystkich głównych postaci epizodów, które paradoksalnie stały się kręgosłupem tego filmu.
Moja ocena: 5/10 (ale to takie solidne 5,5)
PIĄTA PORA ROKU
To propozycja dla osób lubiących dojrzałe i mądre kino. Z pewnością seans z PIĄTĄ PORĄ ROKU wymaga wrażliwości i dojrzałości emocjonalnej. Głównie za sprawą pary bohaterów. Doświadczonych przez życie, pod 70-tkę osób, które w swojej samotności, spowodowanej prozą życia, szukają miłości i bliskości.
PIĄTA PORA ROKU to przede wszystkim teatr dwóch aktorów z bardzo mocnym drugim planem. Świetne kreacje aktorskie od Wiśniewskiej i Dziędziela, a wtóruje im Grabowski. Niezwykle zabawne dialogi podkoloryzowane śląskim akcentem. Kilka bombowych scen. Scena na komisariacie rozbawiła mnie do łez.
Film mimo swojego dość przygnębiającego tonu jest niezwykle lekki. Głównie za sprawą przezabawnej postaci, którą gra Dziędziel. Ten erotoman, bawidamek i grajek nadaje niezwykłej barwy fabule. Jest on przede wszystkim kontrastem rozluźniającym atmosferę przy ciężkim i gburowatym nastawieniu jego nowej muzy (Wiśniewska). Oboje, mimo ogromnych przeciwieństw, świetnie się uzupełniają i stanowią trzon tego filmu.
Obawiałam się trochę tego seansu głównie za sprawą głównych bohaterów, a zwłaszcza ich wieku. Bałam się, że problematyka do mnie kompletnie nie trafi i zupełnie jej nie przyswoję. Miłość jednak, samotność i potrzeba bliskości są uczuciami uniwersalnymi. Niezależnie więc od tego kto jest ich nadawcą lub adresatem trafi do każdego.
Moja ocena: 7/10 (ale tu też mocne 7,5)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))