"Widziałem już wiele dziwnych rzeczy w moim życiu, ale to jest mistrzostwo!"
Niech ten cytat z filmu będzie podsumowaniem moich wrażeń wyniesionych z seansu ŚMIERĆ CZŁOWIEKA NA BAŁKANACH. Nie był to seans planowany. Zadecydował los i choć nie spodziewałam się, że jeszcze w tym roku znajdę film, który mogę z czystym sumieniem nazwać arcydziełem, tak ten do tego tytułu w pełni predestynuje. Cóż więc genialnego jest w tym obrazie, który wyróżnia go z kilkuset tytułów obejrzanych w tym roku? Zawsze fascynowała mnie prostota. Brak skomplikowania tego obrazu plus siła przekazu wbijają w fotel. Zastosowany minimalizm formy i środków sprawił, że ta serbska, czarna komedia trafiła wprost w epicentrum mojej filmowej estetyki. Niezwykły film, niesamowity klimat, a przede wszystkim mega zabawna komedia, która z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom DNIA ŚWIRA, czy angielskiej wersji ZGONU NA POGRZEBIE.
Miroslav Momcilovic stworzył przenikliwą historię o ludzkich słabościach, ułomnościach i zepsuciu kontrastując je z możliwie najbardziej radykalnym zjawiskiem, jakim jest śmierć. Historia toczy się wokół samobójczej śmierci muzyka w jednym z belgradzkich bloków. Zaniepokojeni hałasem wystrzału sąsiedzi zbiegają się do mieszkania samobójcy, by tam "kontemplować" śmierć swego sąsiada. Czuwanie nad duszą zmarłego artysty przebiega w iście irracjonalny i absurdalny sposób. Sąsiedzi nie tyle są zatrwożeni śmiercią znajomego, co zaintrygowani okolicznościami i miejscem jego kaźni. Brak skrópułów i obluzowanie zasad przyzwoitego zachowania zamienia mieszkanie samobójcy w miejsce kłótni, targów i przekupstwa. A nam przyniesie ból przepony [scena z pośrednikiem nieruchomości zwala z nóg].
ŚMIERĆ CZŁOWIEKA NA BAŁKANACH to przede wszystkim przezabawna satyra na ludzką małostkowość. Śmierć stała się tutaj zjawiskiem, w którym można się nieźle upić za nie swoje pieniądze, okraść nieboszczyka, czy zarobić na jego skórze. Momcilovic nie przebiera w środkach obrazując kolorowe, filmowe towarzystwo w najmniej subtelny sposób, jaki tylko się da. Każdy z bohaterów w śmierci sąsiada widzi ułamek zysku, który może im skapnąć na talerz. Występ w telewizji, drogie narzędzia, które nieboszczykowi nie będą już potrzebne, czy zawiązanie realcji, które zaowocują napływem grubszej gotówki. Anonimowość bohaterów i brak bliższych zależności z sąsiadem sprawia, że hamulce i zwykła przyzwoitość nie są nikomu do niczego potrzebne. Wręcz przeszkadzają.
Reżyser stworzył niezwykle teatralne dzieło. Nie jest to jednak mankament. Owa teatralność jest w filmie istotna i ma ogromny wpływ na zachowanie bohaterów. Akcja toczy się w mieszkaniu denata. Za kamerę służy kamera komputerowa, która niczym "oko judasza" skrycie rejestruje każde zdarzenie. Brak świadomości bohaterów o włączonej kamerze jest dla nas rewelacyjnym studium ludzkich zachowań. Podpatrywanie bohaterów przez tę swoistą "dziurkę od klucza" ukazuje nam postaci bez masek, bez przybierania zbędnych póz, wyzutych z hipokryzji. Czystą formę bez zbędnego efekciarstwa.
Cudowny film. Niesamowite dialogi, gagi sytuacyjne, czy charakterystyka postaci. Absurd przybiera formę groteski, a groteska jest czystą satyrą na ludzką obłudę i zachowawczość. Genialna przy tym scena, w której bohaterowie odkrywają, że wszystkie ich ceregiele i wybryki skrzętnie były rejestrowane przez kamerę internetową. Nie ukrywam, że z każdą minutą tego dość krótkiego filmu moje oczy coraz szerzej otwierały się z wrażenia.
Polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Najlepszy film tego roku. Prosty, inteligentny, bez nadęcia. Choć stateczność obrazu może wydać się mało zachęcająca, nie dajcie się zwieść. Wystarczy ulec urokowi dialogów, których naturalność jest magiczna.
Moja ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))