Strony

czwartek, 1 stycznia 2015

Wieczór z dramatem sądowym - THE JUDGE [2014] ; WITNESS FOR THE PROSECUTION [1957]

Dramaty sądowe dawnymi czasy były jednymi z moich ulubionych. Czasy minęły, gusta się zmieniły, ale też zauważyłam spadającą tendencję wśród produkcji filmowych poruszającą tematyką sądową. Z pewnością te czasy jednak wrócą, ponieważ rynek, jak przyroda, nie znosi próżni.
Póki co, zachęcona opiniami znajomych i nadarzającą się okazją zasiadłam do dwóch filmów, które właśnie łączy wspomniana tematyka. Dzieli je spory dystans czasowy, jednak to co powinno spajać te filmy w sporej mierze je od siebie oddala. SĘDZIA bowiem, w przeciwieństwie do ŚWIADKA OSKARŻENIA, bardziej przypomina dramat rodzinny, co uszczupla wartość filmu, jako dramatu sądowego. I to bardzo! Ale po kolei...


THE JUDGE [2014]



Już na wstępie powiem, że SĘDZIA nie jest dobrym filmem. Co zatem zawaliło? Film z założenia powinien skupić się na procesie sądowym. Niestety ten wątek rozmywa się, a na pierwszy plan wypływa żal, rozgoryczenie, leczenie ran przeszłości i walka kogutów - ojca z synem. Senior rodu, wieloletni sędzia, uznany członek małomiasteczkowej socjety, respektowany przez mieszkańców, darzony wielkim szacunkiem i trochę mniejszą, wynikającą z trudności zawodu, sympatią. Gdy umiera mu żona, na pogrzeb wraca marnotrawny syn, również prawnik, uznany adwokat wielkiego City. Niestety w trakcie jego domowego pobytu na nowo otwierają się zabliźnione rany. Panowie skaczą sobie do gardeł, wyrzygują wzajemne oskarżenia i rozliczają błędy przeszłości. Niestety tuż po pogrzebie senior rodu zostaje oskarżony o morderstwo, a obrony podejmuje się jego syn.

Film jest naszpikowany kliszami. Dostrzegamy pięknie uszyty schemat powrotów w strony rodzinne. Dawne żale, starzy znajomi, nudne miasteczko,  w którym czas się zatrzymał i dawna miłość, której uczucia nigdy nie wygasły. Kolejną kliszą jest budowanie relacji ze skłóconym ojcem. Dramat z przeszłości, niesforny syn, który uciekł od ojca i jego jadu, a który podskórnie błaga o jego akceptację. No i ojciec, oschły, surowy, ale pod płaszczykiem zimna, kryje się zrozumienie i ojcowska trwoga. Postaci są tak scharakteryzowane, by mimo ich cech negatywnych, widz jak najbardziej darzył je sympatią i współczuciem. No i motyw choroby, który podbudowuje ten dramatyzm, wyciska z widza jeszcze większą dawkę emocji, po to tylko, by zamydlić fakt, którym jest nienawiść i nieumiejętność zdystansowania się do pracy zawodowej, w której jest to wręcz podstawowym wymogiem.

SĘDZIA naprawdę niewiele ma wspólnego z dramatem sądowym, a w porównaniu z oglądanym przeze mnie później ŚWIADKIEM OSKARŻENIA wręcz prawie nic. Proces sądowy stał się wyłącznie tłem, a dochodzenia do sprawy, wyjaśnienia okoliczności i całej tej kryminalnej otoczki charakterystycznej dla tego typu produkcji po prostu nie było. Reżyser David Dobkin zdecydował skupić ciężar tej opowieści na ambicjonalnych utarczkach ojca z synem i ten wątek jest głównodowodzącym.
Pomysł na film nie jest zły, pod warunkiem że autorzy zdecydują się w którym kierunku podążać. Czy w kierunku dramatu sądowego, czy dramatu rodzinnego? W obecnej formie, film mnie irytował, nużył, a ilość klisz i ckliwego sentymentalizmu wręcz raziła. Nie wykorzystano w scenariuszu kompletnie postaci drugoplanowych, a aktorzy zostali pozostawieni samym sobie. Tutaj marionetkowe postaci Billy Bob Thorntona, Daxa Sheparda, Jeremy Stronga czy Vincenta D'Onofrio. Polskim akcentem są, jak zwykle dobre zdjęcia Janusza Kamińskiego, a kolejnym atutem jest przyjemna ścieżka dźwiękowa. A za totalną pomyłkę uważam wybór reżysera, Davida Dobkina, który do tej pory specjalizował się w baaaaardzo średnich komediach [POLOWANIE NA DRUHNY, FACET OD W-FU, FRED CLAUS, ZAMIANA CIAŁ] i to on właśnie położył ten film na kolana.
Moja ocena: 5/10 


WITNESS FOR THE PROSECUTION [1957]



Gdyby David Dobkin przed nakręceniem SĘDZIEGO obejrzał sobie ŚWIADKA OSKARŻENIA to może nauczyłby się czegoś na temat filmów o charakterze dramatów sądowych. Ten obraz jest bowiem wzorcowym przykładem, zaraz po 12 GNIEWNYCH LUDZIACH.
Billy Wilder stworzył cudowny dramat, z rewelacyjną historią kryminalną, mega interesującymi postaciami, dreszczykiem, sporą dawką humoru i zaskakującym tłistem w scenach końcowych. Klasyczna forma utrzymana na początkowym rozluźnieniu, wprowadzeniu, budowaniu emocji i końcowym badabum! Wszystko utrzymane na najwyższym poziomie, każda postać, w przeciwieństwie do SĘDZIEGO, odgrywała ważną z punktu widzenia akcji rolę, miała swoje pięć minut i była ciekawie scharakteryzowana. Ale zanim będę wzdychać, bo warto nad tym obrazem wzdychać, krótko o fabule...

Film opowiada o starszym angielskim adwokacie, który tuż po powrocie z łoża szpitalnego i walką z atakiem serca postanawia chwycić się sprawy o morderstwo. Oskarżonym jest młody człowiek, były żołnierz bez grosza, który posądzany jest o zabójstwo starszej, majętnej damy. Motywem ma być testament i majątek przepisany na żołnierza, a całość wątku kryminalnego rozegra się na ławach sądowych. 

Wilder stworzył klasyczną popisówę, która wciąga niczym gąbka, pochłania do głębi i mimo tego prawie dwu godzinnego gadulstwa absolutnie nie odczuwa się upływającego czasu. Niesamowicie itrygująca historia. Bohaterzy są kolorowi, wielowymiarowi, każdy z nich, obojętnie czy to postać nadrzędna, czy nie, zaskakuje. Rewelacyjnym przykładem jest tutaj chociażby relacja adwokata ze swoją pielęgniarką. Uroczego, starego tetryka, przebiegłego lisa, który wchodzi w fenomenalnie zabawne utarczki słowne ze swoją konsekwentną, jak niemiecki ordnung, pielęgniarką. Drugim przykładem, jest chociażby postać oskarżonego żołnierza i jego małżonki, niemieckiej kabarecistki, którą wyrwał z wojennych gruzów w ramiona lepszego świata. 
Ten obraz przepełniony jest detalami, które mają zarówno kluczowe znaczenie dla fabuły [genialna scena przesłuchania gosposi zmarłej damy], jak i dla podtrzymania intrygi. Pierwszorzędny scenariusz [oparty na opowiadaniu Agathy Christie]. Przecudowne, mega inteligentne dialogi, rewelacyjny angielski humor i flegma, no i kreacje aktorskie, aż palce lizać. Rozpływałam się oglądając Marlene Dietriech i Charles'a Laughtona, a i drugi plan im godnie asystował.

Cóż mówić - oglądajcie. Jeśli macie jakieś wątpliwości to rozwiewam, spodoba się bankowo. To przykład kina ponadczasowego, perfekcyjnego, pozbawionego blichtru dzisiejszych produkcji, napompowanych niebotyczną kasą i komputerowymi efektami oraz przecenionymi aktorami. Robert Downing Jr mógłby Laugtonowi buty czyścić, braki w warsztacie są kolosalnie widoczne. 
Jak to mówią, lepszy rydz niż nic, więc póki mamy możliwość podziwiania starych filmów, to ja zachęcam! Porównanie tych dwóch filmów to genialne sole otrzeźwiające na skołatany komercją umysł, a ŚWIADEK OSKARŻENIA okazał się rewelacyjnym, filmowym zwieńczeniem 2014 roku.
Moja ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))