Jakoś nie mam ostatnio weny na słowotwórstwo. Gdyby było milion innych sposobów na wyrażanie myśli, emocji itp.itd. wybrałabym pewnie ten stydwudziestotrzy tysięczny, byleby tylko nie pisać.
Jak bardzo mnie ten film wymęczył ... brak mi słów do opisania. Ale od początku...
Film opowiada historię dwóch grup chłopców. Grupa czarnych imigrantów szlaja się po mieście w poszukiwaniu frajerów do okrojenia. Głównym celem są mali biali chłopcy, ich komórki i portfele. Historia sama w sobie wydawałaby się prosta. Cały jednak klucz tkwi w podejściu autorów do tematu.
Nie jeden z nas słyszał o tzw.skandynawskim modelu wychowania dzieci. Pełna wyrozumiałość, absolutny zakaz stosowania tzw.kar nawet jeśli miałby to być zwykły klaps, czy głośne karcenie dziecka. Dziecko jest równym partnerem wobec rodziców i dorosłych. I na zasadach partnerstwa relacje dziecko-dorosły/rodzic są kształtowane. Większość widzi w takim systemie masę zalet. Jednak dobrze wiemy, że nie ma idealnych systemów. W rękach patologii każda najlepsza, najzdrowsza idea kończy się tragedią. Prędzej, czy później. Wydaje mi się, że nadmiar wyrozumiałości kończy się tam, gdzie zaczyna brak zdrowego rozsądku. Skrajność przechodzi w skrajność a brak wypośrodkowania tworzy karykatury. I za taką karykaturę właśnie wziął się Ruben Östlund.
Podobnie, jak w swym bardzo interesującym filmie De ofrivilliga (2008) Ostlund skupia się na problemie młodzieży. Idąc dalej kreuje obraz wyrachowania i absolutnego jej zepsucia przy totalnej porażce systemu. Owa tolerancyjność wobec młodzieży poległa na polu, w którym przeważa zło i agresja. Filmowa grupa czarnych imigrantów, do okradania używa bardzo intrygujących środków. Ich sposób postępowania i myślenia przypomina myślenie dorosłego człowieka. To już nie są maleństwa, niewinne dzieciaki. To kompletna machina do czynienia zła. Wszystko jest przemyślane do ostatniego detalu. Grają w gry przeznaczone dla dorosłych. Układ dobry - zły policjant, psychiczne tortury, by ostatecznie tak zmanipulować nieświadomymi niczego dzieciakami, że ci sami dobrowolnie oddają im to, co w zamiarze było przedmiotem molestowania. W oczach systemu grupa czarnych jest absolutnie niewinna. W oczach etyki, to czysta patologia i prosta droga do recydywy.
Ostlund w obu tych grupach pokazuje również pewien dysonans mentalności chłopców. Świetnie obrazują to zawody biegowe pomiędzy katem, a ofiarą . Zwycięzca zgarnia wszystko, czyli to co mają przy sobie najcenniejsze. Wyznaczają trasę, zasady, 3,2,1, start... Problem w tym, że poziom pojmowania uczciwości i fair play rażąco różni się u obu uczestników biegu. Co poniekąd przekłada się na realne funkcjonowanie w społeczeństwie. Oczywiście chłopiec z drużyny czarnych oszukuje, przypisując sobie zwycięstwo. W jego podręczniku życia nie ma równych zasad, jest za to jedna - prawo siły.
Oklund w bardzo inteligentny, delikatny, a jednocześnie dobitny sposób obnaża rysy systemu wychowawczego Skandynawów. I w tym kontekście wymowna jest ostatnia scena. Dwójka rodziców nagabywanych i okradzionych chłopców odszukuje jednego z członków grupy małych gansterów i postanawia go nastraszyć i odebrać mu skradziony telefon. Cały proceder ma miejsce w biały dzień w miejscu publicznym, niestety. A dlaczego niestety ? Mały cwaniak tak świetnie zmanipulował całą sytuację, że rodzice okradzionego chłopca okazali się przestępcami. Do świadków nie docierała wiadomość, że mają przed oczami złodzieja. Dla nich to mały, biedny imigrant. A skoro imigrant, do tego czarny, to już z samego założenia będzie miał cięższe życie. A skoro jego życie z pozoru będzie o wiele trudniejsze, należy mu się wyjątkowa wyrozumiałość. Absurd sytuacji nabiera takich rozmiarów, że prawi okazują się przestępcami, a przestępcy ofiarami.
Co ciekawe, obrywa się również rodzicom. Nieobecnym, nieuchwytnym, pozwalającym na samowolne włóczęgi po mieście. Z drugiej strony, winić ich, czy system, który uczynił z nich marionetki ? Wystarczy spojrzeć, jak reaguje społeczeństwo na zaczepki, awantury i burdy filmowej gówniarzerii - bierni, cisi, skuleni, jakby chcieli być niewidoczni i przestraszeni. Każdy objaw odwagi kończy się agresją małych bandytów.
Oglądając pierwsze 30 minut miałam ochotę wyłączyć film w cholerę. Moc wkurwienia przekroczyła bowiem poziom krytyczny. Tak mną nie targało od czasów Haneke FUNNY GAMES. Irytacja przeplatała się ze złością. Raziła głupota i bezmyślność. Gdybym miała oceniać film pod kątem wywołanych emocji byłaby pełna pula. Niestety obraz ma też swoje mankamenty. Przede wszystkim monotonia. Przez te pierwsze 30 minut wmawiałam sobie... poczekaj, daj szansę kropkowi, przecież to nie Anatola, przecież nie będą tak łazić w koło Macieju przez bite dwie godziny. I tylko mój wrodzony upór przytrzymał mnie przy ekranie. I pyliło się. Warto poczekać. Film nabiera sensowności i kolorytu od połowy, ale braku emocji nie brakuje od początku. Może również razić statyczność kamery. To oko obserwatora ze sztywnym karkiem, jak to zwie. Część akcji potrafi się rozgrywać poza kadrem, a do nas dochodzą wyłącznie dźwięki.
Mimo wszystko warto. To kawał interesującego, niskobudżetowego kina prosto ze Skandynawii i ich depresyjnych klimatów. Może nie polubicie się z chłopcami, ale z pewnością lepsze to, niż bezmyślne wlepianie gał w ekran, w którym nie ma treści jedynie ładne obrazki. Jak to mówię, każdy przejaw emocji, nawet negatywnych, jest lepszy niż brak emocji.
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))