Nazbierało się trochę zaległości z naszego rodzimego podwórka. Poprzedni i tego roczny sezon obfitował w przeróżne polskie produkcje. Od tych ambitniejszych zaczynając, na syfie TVN-owskim kończąc. Z tego całego wora przeróżności wybrałam kilka tytułów, które z mojego punktu widzenia, nadają się na zwrócenie większej uwagi, choć jak się okaże post factum, nie do końca jednak większej.
I tak zaczęłam od ostro reklamowanego filmu SĘP
Pamiętam tylko tyle, że mocno rozbawiła mnie promocja tego filmu. Producenci rzucili się na widzów, jak tonący na brzytwę. Jak bowiem nazwać inaczej próbę sprzedania filmu poprzez muzykę, w tym przypadku zespołu Archive. Dla jednych może być to zachęta, dla drugich chwyt poniżej pasa. Ja trzymam się linii drugiej. Nie żebym była przeciwniczką Archive. Raczej kilka piosenek tego zespołu to dla mnie max.
SĘP to historia kryminalna. Tytułowy bohater to glina, który zostaje przydzielony do specjalnej grupy próbującej rozwikłać tajemnicę dziwnych zniknięć seryjnych morderców, zabójców, czy gwałcicieli.
Trzeba oddać autorom, jak na kryminał, to film jest prowadzony całkiem przywoicie. Fabuła zawiązuje się ciekawie. Karty są powoli odkrywane. Problem w tym, że na końcówce film leży. To pierwszy mankament. Gdyby nie zakończenie film mógłby podzielić podium z moim, póki co, niekwestionowanym zwycięzcą kryminału ostatniej pięciolatki, jakim jest UWIKŁANIE. Niestety zakończenie sugeruje, że autorom kompletnie zabrakło pomysłu, co zrobić z fabułą i bohaterem. A wyjście jakie obrali jest słabe, nieumotywowane niczym i żałosne.
Drugi mankament to bohaterowie. Sztampowi i grubą kreską malowani. Przekupni policjanci kontra nieskazitelny stróż prawa. Do tego piękna i niewinna bohaterka grana przez Przybylską otoczona zgrają cwanych lisów, których komuna nauczyła jak dbać o własne interesy.
Plusem z pewnością oprócz naprawdę przyzwoicie prowadzonej akcji, jest motyw porwań. Mało wprawdzie odkrywczy, ale pytanie jakie stawiają na koniec naszemu bohaterowi porywacze jest bardzo mądre i głębokie. Jest tak wieloznaczne, że sami autorzy mieli problem z wyprowadzeniem tej historii do sensownego końca. Myślę, że pozostawienie tej historii otwartej byłoby najlepszym wyjściem z możliwych, tak jak otwartym pozostaje motyw uśmiercania i porywania przestępców oraz kwestia moralna.
Co do aktorstwa, to niewiele mam do powiedzenia. Oprócz Fronczewskiego, Olbrychskiego, Seweryna i Baki nie widzę nikogo, kto zasługuje na moją uwagę. Powiem krótko denerwuje mnie Małaszyński i Żebrowski, choć ten ostatni jest naprawdę dobrym aktorem. O Przybylskiej nawet nie wspomnę. Nadaje się bowiem wyłącznie do pokazywania swoich silikonowych cycków.
Reasumując, SĘP to przyzwoity kryminał. Z fajnie prowadzoną akcją i intrygą. Trochę za długi i z kompletnie skiepszczonym zakończeniem. Z pewnością jest to przyjemne filmidło na niedzielny wieczór. Nic poza tym.
Moja ocena: 6/10
A potem z lekka społecznie, czyli DZIEŃ KOBIET
W końcu moje oczy doczekały się polskiego kina społecznego. Ileż to ja się napsioczyłam, że w kinie polskim brakuje mi obyczaju. A tu popatrz. Z wielkiej rury i jak miło.
Anglicy od dawna odkryli tajemnicę najlepszych historii filmowych. One bowiem wywodzą się z tego, co nas otacza na co dzień, dookoła. Przyziemne problemy i jeszcze bardziej przyziemne jednostki. A żadnym odkrywczym novum nie jest stwierdzenie, że najlepsze scenariusze pisze samo życie. Problem w tym, że polscy producenci są kurewsko ślepi i głusi. Bo nie potrafią się po nie schylić, nawet gdy wkoło gawiedź wyje w niebo głosy, że historia leży pod nogami.
I taki jest właśnie DZIEŃ KOBIET. Rodzynek. Kino społeczne w najlepszym wydaniu. Kino, któremu scenariusz napisało życie. Oto jeden z ogólnopolskich supermarketów Motylek prowadzi niewolniczą politykę wobec swoich pracowników. Po serii nieszczęść w jednym ze sklepów, zwolniona z pracy kierowniczka postanawia wziąc byka za rogi i postawić go przed ślepą Temidą. Oczywiście czeka ją seria zastraszeń, nieprzyjemnych zdarzeń. Finalnie jednak nie poddaje się i doprowadza sprawę do szczęśliwego końca.
Nie od dziś wiadomo, że za fabułą tego filmu kryje się autentyczna historia jednej z byłych pracownic Biedronki. Myślę, że wielkość jej charakteru, zwanego kolokwialnie jajami, można porównać do postaci Erin Brockovich. Jej determinacja i poczucie społecznej niesprawiedliwości zmusiło ją do podjęcia bardzo ryzykownej decyzji. Decyzji, w której na szale położyła wszystko - swoje życie zawodowe, jak i życie w lokalnej społeczności. To raz. Dwa - to wspaniale ukazany rosnący konflikt na tle przełożony vs.pracownik. Brak zrozumienia, konieczność dokonania wyborów niezgodnych z własnym sumieniem, czy podejmowanie decyzji wbrew własnej woli. A wszystko zobrazowane z różnych perspektyw. Perspektywy szefów i pracowników. Jak to mówią każdy nosi swój krzyż, problem jednak w tym, że nie każdy widzi, że ktoś ten krzyż ma.
Bardzo dobre kreacje od Kwiatkowskiej i Lubosa. Nad reżyserią wzdychała nie będę. Tutaj jest parę mankamentów. Ten film broni jednak mocna i ponadczasowa historia. Polecam.
Moja ocena: 7/10
A na koniec zostawiłam sobie perełkę - NIEULOTNE
Och ileż to było wzdychania na temat tego filmu. Że Borcuch, że piękne zdjęcia, że Gierszał, że Sundance, że och i ach i uuuuu i w ogóle. Z tych wszystkich wspomnianych wyżej na większą uwagę z pewnością zasługują zdjęcia, bo Pan Michał Englert potrafi je robić nie od dziś.
Cała reszta to przereklamowana pulpa z egzaltowanymi problemami z dupy. A dlaczego... sory ale nie pojmuję, no nie mogę dojść do głowy, jakim sposobem laska uprawiająca seks ze swym chłopakiem bez zabezpieczenia, dziwi się że zachodzi w ciążę, a na koniec warczy do niego, że zrujnował jej życie. No nie pojmuję tego w swym małym, skromnym rozumku. To raz... a dwa. To cała historia związana z zabójstwem. O czym tak właściwie jest ten obraz ? Ani to bowiem kryminalna opowiastka ani wynurzenia dorastającego emo.
Nigdy nie byłam zwolenniczką filmów o wydumanych problemach, ale w tym filmie mam wrażenie, że coś ze scenariuszem jest nie tak. Dwa wątki, dwie różne lokacje, dwójka ludzi i dwie odrębne, oderwane historie, z których żadna praktycznie nie osiąga kulminacji.
Znajdą się z pewnością głosy mówiące, że to film o agresywnym wejściu w dorosłość i o utraceniu niewinności. Wszytko ok, ale mnie środki obrane do udowodnienia tych tez absolutnie nie przekonują, a już w ogóle sposób ich realizacji.
Bohaterowie są bowiem do samego końca kompletnie niedojrzali. Zupełnie nieprzystosowani do życia i relacji między ludzkich. To tak, jakby ktoś ich wrzucił na sam środek oceanu i kazał w ciągu godziny dopłynąć do najbliższego portu. Są nierealni. Wyrzuceniu z rzeczywistości. Nie potrafią przeprowadzić sensownej rozmowy, nie potrafią podjąć jakiejkolwiek decyzji, a przede wszystkim nie potrafią uporać się z własnymi problemami. Nie znoszę mamałygi, a dla mnie tacy są właśnie główni bohaterowie.
Film zaliczam do kompletnie przereklamowanej, wizualnie pięknej wydmuszki. Ładne toto, intrygujące, ale po odsłonięciu pierwszej kurtyny następuje amba.
Moja ocena: 3/10