Strony

niedziela, 31 maja 2015

FASANDRAEBERNE [2014]






ZABÓJCA BAŻANTÓW to kolejna część, po KOBIECIE W KLATCE, historii o buńczucznym, mizantropijnym i gburowatym detektywie, który zamknięty w piwnicy doszukuje się spraw, które po latach wciąż wywołują wiele znaków zapytania. Tym razem sięgnął po historię zabójstwa kilkunastoletnich bliźniaków, których ojciec po latach usiłuje namówić filmowego bohatera do poszukiwań prawdy. Carl chwyta więc przynętę i wraz ze swym kompanem wyrusza na poszukiwanie morderców.



Film mnie kompletnie nie ujął. Reżyser Mikkel Norgaard popełnił te same błędy, co w KOBIECIE W KLATCE. Dalej prowadzi dwutorową narrację, dzięki której znamy zabójców już praktycznie od samego początku. Nadal chwyta się utartych klisz, które w przypadku ZABÓJCY BAŻANTÓW jeszcze bardziej irytują i są kreślone jeszcze grubszą krechą. Może osoby, które nie oglądały poprzednika nie zauważą tych mankamentów, mnie one mocno denerwowały. Obraz bowiem niczym nie zaskakuje. Dalej bohaterowie przeżywają te same rozterki. Dalej Carl jest gburowatym chamem, a jego arabski kolega do rany przyłóż. Carl po raz kolejny bardziej utożsamia się z ofiarą, niż ze zdrowym rozsądkiem i dalej oprawcami są bogaci, znudzeni życiem "burżuje". Schemat goni schemat tak boleśnie, że momentami film spadał poniżej poziomu, w którym łykam chałę.



Mimo to Norgaardowi po raz kolejny udało się utrzymać klimat. Mroczna aura, która otaczała tę dość bolesną historię była bardzo odczuwalna. Film do połowy oglądało się całkiem fajnie, tylko potem albo zabrakło pomysłu, albo talentu, by ten film miał solidne tąpnięcie, a kryminalna historia solidne zakończenie. Nie jestem przekonana do tego kryminału. ZABÓJCA BAŻANTÓW jest dla mnie słabszym kuzynem KOBIETY W KLATCE i po takiej serii dość przeciętnych kryminałów Norgaarda kolejne sobie daruję. Nie czuję się wystarczająco zachęcona, by poświęcać swój cenny czas na przeciętność i przewidywalność. Na szczęście był Nikolaj Lie Kaas, a jego zawsze przyjemnie się ogląda.
Moja ocena: 5/10

MAGICAL GIRL [2014]




Lubię być zaskakiwana przez filmy. Tytuły, wobec których nie masz żadnych oczekiwań. Reżyserzy, którzy są taką zagadką, jak jutrzejszy kurs euro. Zasiadasz przed ekran z czystą głową i to co się na nim dzieje wywołuje w tobie pełne zaskoczenie. Tak mniej więcej określę moje wrażenia z MAGICAL GIRL. 



Carlos Vermut nie jest mi znanym reżyserem, a MAGICAL GIRL jest raptem jego drugim filmem. Napisał ciekawy scenariusz, który opowiada o dwójce osób, których losy splotą się w dość niemiłych okolicznościach. Damian postanawia spełnić marzenie swej chorej na białaczkę córki i kupić jej bardzo drogi kostium ulubionej bohaterki anime. Mężczyzna od dłuższego czasu przebywa na bezrobociu i dzięki przypadkowemu spotkaniu z niezwykłą Barbarą postanawia wykorzystać kobietę w niecny sposób, by zrealizować swój plan.



Nie będę Wam opowiadała fabuły, bowiem stanowi ona sedno tego filmu. Świetny scenariusz, którego dwójka bohaterów spotyka się przypadkiem, a ich losy się zapętlają, stając się przyczyną nowych, nieprzewidywalnych zdarzeń. Vermut w ciekawy sposób połączył ze sobą te dwa wątki. Film urzeka klimatem, dajemy się wciągnąć w tę historię bez oporu, a ona coraz bardziej pobudza naszą ciekawość. Wprawdzie MAGICAL GIRL w niczym nie przypomina filmu Kubricka OCZY SZEROKO ZAMKNIĘTE, jedno co łączy te filmy, to niezwykle tajemnicza atmosfera, która do końca pozostawia wiele znaków zapytania.



Polecam ten film. Świetna psychodrama, niezwykła opowieść i ciekawie zbudowane postaci. Jest w tym filmie coś mrocznego, coś ujmującego, co sprawia, że te prawie dwie godziny mijają, jak z bicza trzasł. Hiszpanie potrafią kręcić bardzo klimatyczne filmy w gatunku horror, czy mistery i MAGICAL GIRL właśnie ową atmosferą wprowadza nas w błogostan. Obraz mimo ciężkiej tematyki, ogląda się bowiem wybornie.
Moja ocena: 8/10

sobota, 30 maja 2015

LA FRENCH [2014]




Kiedy w 1971 roku William Friedkin nakręcił swojego FRANCUSKIEGO ŁĄCZNIKA Cedrica Jimeneza nie było jeszcze na świecie. Temat jest jednak tak ciekawy i fascynujący, że po latach ten młody reżyser zainspirowany historią z filmu Friedkina postanowił pokazać nam działania Francuskiego Łącznika na jego rodzimym terenie. MARSYLSKI ŁĄCZNIK to bardzo dobre kino gangsterskie i kryminalne z rewelacyjną obsadą.


Jak już wspomniałam akcja toczy się w latach '70-tych w Marsylii, mieście opanowanym przez mafię, która na szeroką skalę przemyca heroinę za Atlantyk. Rośnie przestępczość, zabójstwa, korupcja w służbach cywilnych i polityce. Zaniepokojeni prokuratorzy postanawiają zatrudnić do brudnej roboty, jaką ma być schwytanie Łącznika, młodego, ambitnego sędziego. Mężczyznę, który działając ponad układami zacięcie będzie walczył z narkotykowym półświatkiem.


MARSYLSKI ŁĄCZNIK to obraz pod każdym względem dobry. Świetne zdjęcia, bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, intrygująca fabuła i dobrze napisany scenariusz. Ponad tym, prym wiedzie śmietanka francuskiego aktorstwa. Zaciekły sędzia, w którego rolę wcielił się Jean Dujardin i jego przeciwnik - Gilles Lellouche.
Film zahacza o gatunek kina gangsterskiego. Skorumpowani policjanci i politycy, zakamuflowani zdrajcy, gangsterskie porachunki. Nie jest to może kino z popisowymi efektami, ukazuje jednak niezwykłą determinację i wolę walki jednostki z przeciwnościami losu. Polecam! Francuzi mają żyłkę do kręcenia dobrego kryminału.
Moja ocena: 8/10

czwartek, 28 maja 2015

TIMBUKTU [2014]




TIMBUKTU to ostatni z nominowanych do Oscara 2015 obrazów w kategorii "film nieanglojęzyczny", jaki pozostał mi do obejrzenia. Mając w głowie wspomnienia z seansów jego konkurentów muszę przyznać, że na tym tle nasza IDA wypada naprawdę blado i utrzymuję swoją opinię, że nie jest to film na miarę prestiżowej nagrody. TIMBUKTU jest filmem bardzo dobrym, niezwykle emocjonującym i przejmującym. Minimalizm dialogów zastąpiony został mocnym wizualnym przekazem. Kino światowe ma się dobrze, ma się wręcz bardzo dobrze, czego nie można powiedzieć o kinie amerykańskim, którego niezależne produkcje, dotąd ambitne, zniknęły zastąpione pop kulturalną szmirą. Ale do rzeczy...



Timbuktu to niezwykłe miejsce na ziemi. Miasto w Mali położone między Saharą a rzeką Niger, której wiekowa kultura do dziś zachwyca swoim pięknem i tajemniczością. Miasto założone przez nomadów zwanych Tauregami. Lud niezależny, zaradny, religijny i mądry. Film Sissako poniekąd zrywa z tym wizerunkiem. Rysuje nam wielokulturowe Timbuktu opanowane przez zaciekłych islamistów, którzy za wszelką cenę wprowadzają prawo szariatu. Podporządkowanie się temu wariactwu i panującemu dyktatowi może wydawać się sprzeczne z naturą zamieszkujących Timbuktu Tauregów. To co wyróżnia mieszkańców na tle panującej inercji to godność. Ich wewnętrzny imperatyw, który może nie przejawia się w rewolucyjnych barwach, ale stanowi o ich człowieczeństwie i głęboko zakorzenionej tradycji.



Film Sissako nie jest filmem widowiskowym, ani zbyt brutalnym. Piękne sceneria Timbuktu, czy pustynnego morza Sahary przecinane są idiotyzmami płynącymi z wprowadzanych praw przez dżihadystów. Reżyser grubą kreską zaznacza granicę między absurdem, a racjonalnością. Mieszkańcy mimo wprowadzonych zakazów próbują żyć na swoich warunkach. Starają się zasymilować, by kompletnie nie dać się zwariować.
Sissako ukazuje nam również dwie różne twarze islamu. Jedna wynikająca z umiłowania Allaha, szacunku do jego wielkiej mądrości i pokory. Oraz druga, zacietrzewiona, agresywna, ślepa, wynikająca z ludzkich słabości... twarz dżihadysty. Reżyser daje nam więc do zrozumienia, że to nie religii powinniśmy się obawiać, tylko człowieka, który używa jej dla uzasadnienia własnych niecnych celów i słabości.



Polecam Wam TIMBUKTU. To piękny i mądry film, który nie tylko pieści oko odległą, zapomnianą krainą, ale i daje wiele powodów do zastanowienia. Nie powinniśmy zamykać się wyłącznie na jeden punkt widzenia. Powinniśmy starać się dążyć do prawdy, nawet jeśli jest ona dla nas bolesna. A ponad wszystko powinniśmy być godni, tak by rano móc spojrzeć sobie i innym w twarz bez poczucia winy.
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 25 maja 2015

FOCUS [2015]




Zlinczujcie mnie, ale nie mam pojęcia po kie licho obejrzałam ten film. Ani nie jestem fanką Willa Smitha, wręcz go nie lubię, ani nie przepadam za pustakiem w ładnej oprawie - Margot Robbie. Generalnie straciłam swój czas i biorąc pod uwagę przepastną skarbnicę filmów do obejrzenia, jest to czyn wręcz niewybaczalny.



Film opowiada o dwójce złodziei. Nie są to kieszonkowcy, a sprawnie zorganizowana grupa złodziejaszków i oszustów. Bohater grany przez Smitha zauroczony biustem bohaterki granej przez Robbie i jej złodziejską nieporadnością przygarnia ją pod swe skrzydła, by poduczyć fachu. Oboje przeżywają wzloty i upadki zwłaszcza na tle sercowym, a film snuje się powoli jak flaki w oleju i ani to OCEAN'S, ani ILUZJA.



FOCUS to przede wszystkim mdła opowieść o parce oszustów. Nawet wprowadzenie wątków humorystycznych sprawia, że są one tak ciężkie, jak przejedzony słoń w składzie porcelany. Jedna zabawna scena z nr 55 rzeczywiście potrafiła zaskoczyć. Jednak biorąc pod uwagę mnogość akcji powinnam czuć się wciągnięta w intrygę, a tak... sama pogubiłam się, czy jest to rzeczywiście opowieść o przebiegłych, inteligentnych złodziejaszkach, czy nieudolne love story.



Film mnie znużył dokumentnie, a odgrywająca główne role para Smith-Robbie niekoniecznie pomagała w wybudzeniu z letargu. Oboje są słabymi aktorami. Smith świetnie sprawdzał się w kinie akcji, tutaj jednak akcji jest tyle, co wody w wyschniętej sadzawce. Pod kątem technicznym film jest jak najbardziej rzetelny. Fajne zdjęcia, rewelacyjna wręcz ścieżka dźwiękowa, która swym poziomem nie pasuje kompletnie do tego, co ma miejsce na ekranie. Cóż... nie pozostaje mi nic innego, niż nie polecać Wam tego filmu, chyba, że ktoś ma sentyment do Smitha, albo pała nieodwzajemnioną miłością do Robbie.
Moja ocena: 4/10

niedziela, 24 maja 2015

FOTOGRAF [2014]




Nie jestem wielką fanką filmów Waldemara Krzystka. Nie przypadła mi do gustu jego MOSKWA, a i 80 MILIONÓW szyte było grubą nicią na modłę holyłudzkich heist movies. I tym razem Krzystek sięga po iście "hamerykańki" gatunek, jakim jest thriller. Słyszałam wiele wypowiedzi na jego temat, od porównań do MILCZENIA OWIEC do Fincherowskiego SIEDEM. Mnie jednak bardziej zaintrygowała nagroda na Festiwalu w Gdyni. I takim oto sposobem zdecydowałam się na seans. Wprawdzie nie żałuję, ale jak to mówią starzy saperzy, dupy też nie urwało.



Krzystek prowadzi narrację dwutorowo. Akcja toczy się w czasach współczesnych, w których rosyjskie służby specjalne rozpracowują tajemniczego seryjnego mordercę "Fotografa". W toku śledztwa przenoszeni jesteśmy w przeszłość, w której poznajemy dzieciństwo mordercy naznaczone epoką komunizmu, trudnym dzieciństwem i chorobą zwaną mimikrą. Chłopiec wykazuje bowiem niezwykłe umiejętności naśladowania ludzkich głosów, ale również chorobliwą fascynację śmiercią. 



Film niespecjalnie mnie zafascynował, choć z pewnością nie można mu zarzucić klimatu. Sporym mankamentem jest zagmatwana fabuła i enigmatyczna postać mordercy "Fotografa", która do napisów końcowych zostanie nam niewyjaśniona. Musimy więc przez całość filmu mocno wytężać szare komórki, bowiem Krzystek nie ułatwi nam zadania w rozwiązaniu zagadki. Wprawdzie mam swój typ, co do postaci mordercy, myślę jednak, że nie wszyscy do niego dojdą. Kontynuując ten wątek, uważam że z korzyścią dla odbioru filmu byłoby ujawnienie osoby "Fotografa", dzięki czemu seans nie byłby taki męczący.



Nie jest to jednak film tragiczny. Ma swój klimat, choć momentami rozwiązania fabularne nie były zbyt wyszukane i raziły tandetą. To samo tyczy się postaci. Mimo wszystko, uznaję "Fotografa" za jednego z lepszych filmów Krzystka i jeśli ktoś szuka kryminalnych łamigłówek, może coś tu dla siebie znaleźć.
Moja ocena: 6/10


sobota, 23 maja 2015

MAD MAX: FURY ROAD [2015]





George Miller wskrzesił Mad Maxa i zrobił to w sposób bezbłędny. Nie jest to wprawdzie kontinuum serii, ale Mad Maxowi NA DRODZE GNIEWU bardzo blisko do części drugiej WOJOWNIKA SZOS. Po raz kolejny jesteśmy wepchnięci w szpetny świat post apokaliptycznej zagłady, w której zniekształcone jednostki próbują skonfigurować świat na swoich własnych, wypaczonych zasadach. Miller stworzył arcy cudowny rozpierdol na ekranie, który może nie poraża zbyt wytworną fabułą, jednak nie takie założenie tego filmu. Ma być piekielnie szybko, mają ciąć metal i krzesać iskry. A wszystko przy dźwiękach szaleńczej gitary wojownika Coma-Doof, rytmie bębnów, przy namaszczeniu wysokooktanowego boga V8. Tak stworzone uniwersum nie pozostawia złudzeń. Obraz jest oryginalny, mega wypasiony w efekty, z akcją rozsadzającą ekran.



Już od pierwszych kadrów Miller wciska nas w siedzenia. Max, który dawno temu zrzucił mundur policjanta i ubrał czarną skórę. Max, który przechodzi wewnętrzne tortury po stracie najbliższych wpada w łapy miejscowego watażki o pięknej ksywie Immortan Joe. Joe spacyfikował poddanych poprzez absolutną kontrolę nad zasobami wody. Dzierżąc w rękach władzę absolutną stanie oko w oko z rebelią, której na imię Furiosa. Dziewczyna postanawia wraz z nałożnicami swego Pana wydostać się spod jego jarzma i uciec do utopijnej Oazy. To właśnie skrzyżowanie dróg Maxa i Furiosy zaowocuje takim wybuchem nitro i wysokooktanowej benzyny, jakiej długo w filmie nie widziałam.



Obraz nie ma skomplikowanej konstrukcji. Trzonem fabuły jest pościg za rozpłodowymi kochanicami Immortana Joe, które w dobie genetycznych wynaturzeń mają przynieść mu zdrowe potomstwo. To ono, a nie woda, czy paliwo, jest celem ponad wszystkie cele. Szał za utraconymi kobietami, a właściwie ich zdrowymi macicami staje się wałem napędowym całej akcji. Przemierzymy pustynne pustkowia, wyjałowione bagna oraz skalne przełęcze po to, by cieszyć oko cudownie energiczną akcją. Miller zadbał o każdy szczegół. Oko pieści genialna post apokaliptyczna scenografia, charakteryzacja wynaturzonych mieszkańców wyjałowionej cywilizacji. Znajdzie się tu miejsce dla niezłych frików, a na tle tej szalejącej, genetycznie uszkodzonej generacji prym wiedzie samotny Max i zdesperowana Furiosa.



Podobało mi się. Wprawdzie byłam w kinie na 2D, absolutnie nie żałuję. Doskonałe efekty i niezwykle wartka akcja niosła mnie przez cały seans. Dałam się wciągnąć po uszy. Trochę żałuję, że zakończenie nie było tak dopracowane, jak cała reszta i trąciło z lekka myszką, mimo to absolutny blockbusterowy hicior tego roku. Ciężko będzie innym twórcom przebić tegorocznego Mad Maxa i równie ciężko dorównać do jego poziomu.
Absolutnie polecam!
Moja ocena: 9/10

SLOW WEST [2015]



Ostatnimi czasy mieliśmy lekki wysyp westernów. Może nieutrzymanych w klasycznej formie, do jakiej przyzwyczaiły nas te z lat 60-tych, czy 70-tych, jednak można odczuć pewną świeżość oraz powrót do tego zapomnianego filmowego gatunku. W zeszłym roku mieliśmy możliwość zapoznania się z THE HOMESMAN, czy THE SALVATION. Dwa znane tytuły z gatunku western i dwa, które nieco złamały utartą konwencję. Mnie jednak najbardziej przypadł do gustu film z Tommy Lee Jonesem. I to właśnie do filmu THE HOMESMAN, SLOW WEST jest tematycznie najbliżej.



SLOW WEST to pełnometrażowy debiut Johna Macleana. Opowieść drogi, o młodym angielskim paniczyku, który przemierza amerykańskie stepy w poszukiwaniu swej miłości. Dziewczyny, która musiała opuścić Anglię i szukać swego miejsca w Nowym Świecie. Po drodze naiwny chłopaczyna spotyka starego wyjadacza [w tej roli Fassbender]. Mężczyznę, którego intencje, jak się później okaże, nie będą krystalicznie czyste.



Film przenosi nas do czasów dzikiego, okrutnego zachodu, w którym prawo goni bezprawie, a ono się świetnie rozwija. Wszędzie można spotkać rzezimieszków, hochsztaplerów, czy poszukiwaczy łatwego zysku. Zaufanie nie jest cnotą, bowiem prowadzi do szybkiej zguby, a przyjaciela trudno poznać nawet w biedzie. 
SLOW WEST jak sama nazwa może sugerować nie jest filmem o wybitnie wartkiej akcji. Powoli, wręcz ślamazarnie jesteśmy prowadzeni wraz z bohaterami w głąb dziczy, którą próbują ucywilizować biali. Jednak rozwinięcie tej wydawałoby się prostej historii bardzo przyjemnie nas zaskoczy.



Polecam ten film. Mimo nieśpiesznie prowadzonej fabuły obraz ogląda się wybornie. Nie tylko za sprawą bardzo dobrej obsady, ale również dzięki bardzo dobremu scenariuszowi i dialogom. W treść tej historii idealnie wkomponowują się przepiękne zdjęcia dzikich prerii i muzyka. Myślę, że jest to idealna odskocznia od mejnstrimowego kina i ciekawa wycieczka do świata zapomnianego, okrutnego, w którym wartość ludzka jest mniejsza od wartości konia.
Moja ocena: 8/10

piątek, 22 maja 2015

DAG OCH NATT [2004]


 

Reżyser Simon Staho lubuje się w przygnębiającej tematyce. Jakiś czas temu oglądałam DAISY DIAMOND. Niezwykle bolesną historię o młodej matce, która usilnie próbowała zostać aktorką, jednak na drodze do kariery stanęło jej dziecko. Film o depresji, niedojrzałości, o braku emocjonalnej równowagi. DZIEŃ I NOC nie odbiega znacząco klimatem do DAISY DIAMOND, choć zdecydowanie inną tematykę porusza.


Film swoją konstrukcją przypomina dramat z Tomem Hardy LOCKE. Utrzymana w minimalistycznym tonie opowieść o mężczyźnie u schyłku swej psychicznej wytrzymałości. Thomas wydaje się być mężczyzną silnym. Przyglądając mu się trudno wyczuć załamanie, które przechodzi. Majętny człowiek, który u boku ma kochającego syna i kobietę. Może nie tego oczekuje od życia, ale z pewnością jego oczekiwania nie zostały spełnione przez rzeczywistość. Cierpienie Thomasa jest porażające. Te ostatnie godziny jego życia to podróż nie tylko wgłąb własnych schiz, traum i urojeń. To przede wszytkim próba pogodzenia się z przeszłością i wyrównanie rachunków z przyjaciółmi oraz najbliższą rodziną.


Staho snuje mocno przygnębiający obraz emocjonalnego wypalenia. Thomas nie wydaje się mężczyzna z depresją. Cechuje go poddanie się życiu, bezsilność i nienawiść do siebie samego. Nie potrafi pogodzić się z przeszłością, a jedyną drogą ku temu stanowią samobójcze myśli. I choć Thomas nie należy do osób sympatycznych i bardzo ciężko się z nim utożsamić, gdzieś w głębi ducha odczułam wielkie współczucie. Krzywdy jakich doznał w dzieciństwie były ogromne, a ciężar wypartych wspomnień zbyt przytłaczający.


Polecam ten film. To iście skandynawskie klimaty. Ponure, przygnębiające i posępne. Opowiadający o człowieku i chwilach najgłębszego załamania. O nienawiści do siebie i poddaniu się. Niezwykle intymny obraz z genialną rolą Mikaela Persbrandta.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]

niedziela, 17 maja 2015

CHAPPIE [2015]





Neill Blomkamp rozczarowuje z filmu na film. Z CHAPPIE pogrążył się w moich oczach dokumentnie. Odgrzewany kotlet z utartymi schematami plus idiotyczna fabuła z karykaturalnymi postaciami. Wprawdzie "friki" z Die Antwoord są teraz "trendy", dla mnie to kompletnie zbędny dodatek, który wbił ten miałki film dodatkowe półtora metra w ziemię.



Blomkamp idzie swoją socjalistyczną, mizantropijną ścieżką i nie zamierza z niej zejść. Aż strach mnie ogarnia, co takiego uczyni z kolejnym Alienem. Poczekamy, zobaczymy. Póki co, mamy CHAPPIE, czyli historię o inteligentnym robocie, który dzięki ambitnemu, młodemu inżynierowi wyposażony zostaje w czynnik ludzki, czyli tzw.emocje. Blomkamp scenariusz doposaża również w walkę o wpływy, w której ów młody inżynier zostaje ofiarą, ambitnego, niedocenianego i sfrustrowanego kolegi po fachu.



CHAPPIE nie ma tak mocnego, ideologicznego zacięcia, jak poprzednie filmy Blomkampa. Gdzieś tam w tle kołacze się rozczarowanie ludzką naturą, jej małostkowością i skłonnością do egocentryzmu. Jednak górę bierze współczucie, ckliwość i banał. I te właśnie cechy nie odróżniają tego filmu od kina familijnego. Gdyby nie parę, szybkich, krwawych scen miałabym spory problem z rozszyfrowaniem targetu tego filmu. Blomkamp stworzył koszmarny scenariusz oparty na idiotycznych, miałkich dialogach. Skonstruował płaskie postaci, które drażnią swoją schematycznością. Akcja z góry jest do przewidzenia i w połowie filmu zastanawiałam się po co mam to oglądać, skoro już wszystko wiem. Kolejną porażką były rozbudowane role frików z Die Antwoord. Myślałam, że będą oni wyłącznie dodatkiem, epizodem filmowym. Natomiast Blomkamp powierzył im kluczowe role. Zagrali koszmarnie. Drewno przy nich rozciąga się niczym guma w gaciach. Nie znajduję wytłumaczenia dla sensowności takiego posunięcia, a całość uznaję, jako genialny product placement.



Cóż... czułam, że Blompkamp kroczy po równi pochyłej i tym razem już kompletnie odjechał. Nic mi się w tym filmie nie podobało. Nie ma klimatu z DYSTRYKTU, idei z ELIZJUM, jest za to ckliwa historia o robocie i patologicznych opiekunach. 
Moja ocena: 3/10

EX MACHINA [2015]





Choć EX MACHINA jest reżyserskim debiutem Alexa Garlanda, od lat jest obecny w światowej kinematografii i genialnie sobie radzi. Scenarzysta filmowych perełek 28 DNI PÓŹNIEJ, W STRONĘ SŁOŃCA, czy futurystyczny romans NIE OPUSZCZAJ MNIE. Garland specjalizuje się w kinie sci-fi. Choć EX MACHINĘ możemy do tego gatunku przypisać, ma on jednak głęboko filozoficzne zacięcie.



Deus Ex Machina - pojęcie, które każdy licealista z pewnością zna. Metaforycznie oznacza ono nieoczekiwanego wybawiciela. Odnosząc to pojęcie do filmowej fabuły możemy z góry narzucić sobie pytanie "kim on jest?". Czy jest to twórca genialnego robota ze sztuczną inteligencją? A może młody naukowiec, który wpada w macki emocjonalnych zawiłości? A może jednak robot, Ava, niezwykle inteligentna machina, która każde uczucie kalkuluje w systemie zero-jedynkowym?



Garland daje nam szerokie pole do popisu. Dostrzegamy w nim zagrożenia płynące z zaawansowanej technologii. Gdzie kończy się manipulacja, a gdzie zaczyna emocjonalne zaangażowanie? Czy roboty są skłonne do uczuć, czy ludzie projektują na nie swoje własne pragnienia? Reżyser pozostawia nam białą kartę, którą powoli zapisują bohaterowie. Nie jest to film pełen błyskotek i zawrotnej akcji. Ale takie też nie były nigdy scenariusze Garlanda. Przypomnijmy sobie chociażby W STRONĘ SŁOŃCA. Jego filmy poruszają istotę człowieczeństwa. Kim jesteśmy, na ile nas stać i ile jesteśmy w stanie poświęcić dla drugiego człowieka?! Garland w EX MACHINIE idzie jeszcze dalej. Kreuje człowieka jako boga, demiurga, stwórcę życia. Jemu daje moc stworzenia i jego czyni odpowiedzialnym za życie, które powołał. Gdzieś jednak umyka mu kontrola. Okazuje się bowiem, że nie ma takiej mocy, która w pełni kontrolowałaby autonomiczną, myślącą jednostkę. I tu pojawia nam się cała piękna złożoność Avy, jej elektroniczna wola życia i nieograniczona ciekawość, która raz wprawiona w ruch jest nie do zatrzymania.



Wiele czytałam opinii na temat tego filmu i 99% była pełna zachwytów. Czy jestem również zachwycona? Nie. Film jest na wskroś dobrym filmem. Bardzo mądry scenariusz z inteligentnym rozwojem akcji. Bardzo dobre kreacje aktorskie i genialna muzyka oraz zdjęcia. Film jest jednak, jak dla mnie, zbyt klaustrofobiczny. Zamknięte przestrzenie i monotonia z nich płynąca mocno usypiała moje zmysły. Nie zmienia to faktu, że film warto obejrzeć i szczerze wszystkim polecam. Nie jest to jednak projekt nadzwyczaj oryginalny. W 2011 roku, hiszpański reżyser Kike Maillo popełnił podobny projekt EVA i również z tym polecam się zapoznać.
Moja ocena: 7/10

czwartek, 14 maja 2015

KRUGOVI [2013]

 

Ostatnimi czasy mam szczęście do dobrego kina z krajów byłej Jugosławii. Niedawno oceniane przeze mnie OD GROBU DO GROBU, czy DROGA HALIMY traktujące o konflikcie bałkańskim zrobiły na mnie spore wrażenie. Podobne odczucia mam do filmu KRĘGI. Utrzymany w tej samej konwencji - rozliczenia wojennych krzywd, film Srdana Golubovica nie tylko ukazuje absurd konfliktu na tle religijnym, ale wchodzi głęboko w ludzką moralność. Przeżyte tragedie i traumy, niezabliźnione rany oraz konieczność obcowania z wojennymi zbrodniarzami. Mocne kino, nieśpieszne z bardzo ciekawie zapętloną fabułą niczym tytułowe KRĘGI.


Film oparty na faktach. Lata 90-te, jugosłowiańskie miasteczko, środek konfliktu. Tereny serbskie, na których prawosławni dzielą życie z muzułmanami. Młody Marko, żołnierz serbskiej armii wstawia się za swym kolegą z podwórka, którego koledzy z armii postanowili spałować za odmienne wyznanie. Ten bohaterski akt nie będzie mile przyjęty przez jego pobratymców.


KRĘGI ukazują konflikt bałkański w nieco odmienny sposób, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Golubovic nie skupia się na konflikcie zbrojnym. Ukazuje nam zdarzenie, które na tle działań wojennych wydaje się być nieznaczącym. Zdarzenie, które będzie miało ogromny wpływ na dalsze, już powojenne losy bohaterów. Skutki tej tragedii zatoczą coraz szersze kręgi, ściągając na dno nowe ofiary.


Golubovic stworzył bardzo mądry film. Wielowymiarowy i wartościowy. Kreśli problemy moralne bohaterów, którzy muszą zmierzyć się z wojennymi demonami. Porusza tym samym kwestie człowieczeństwa. Czy rzeczywiście wojna wywołuje w ludziach zwierzęce zachowania? Czy zwierzęce zachowania cechują wyłącznie ludzi zepsutych do szpiku kości, zdeprawowanych, barbarzyńców o sadystycznych skłonnościach? Czy człowiek potrafi się zmienić? Czy tragedia jest w stanie wywołać w nim większą refleksję, czy spływa to po nim jak po kaczce? Oglądając ten obraz pojawia się masa pytań, na które nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi. Każda tragedia jest niczym efekt domina, jej skutki są nieodwracalne i pochłaniają kolejne ofiary.
Polecam. Przejmujące, inteligentne kino, a sam fakt, że zdarzenia ujęte w KRĘGACH są autentyczne dodają temu filmowi dodatkowej mocy.
Moja ocena: 8/10

wtorek, 12 maja 2015

IT FOLLOWS [2014]




Zachęcona dość wysokimi ocenami sięgnęłam po horror COŚ ZA MNĄ CHODZI. Długo nie oglądałam dobrego straszaka i w oczekiwaniu na porządny wstrząs zasiadłam przed ekran. Niestety obyło się bez wstrząsów. Straszaki wypadły niczym mdłe wypłosze, a akcja była równie ślamazarna i powłóczysta co one.



Film to interesujący mariaż ghost stories z klasycznym thrillerem. Główna bohaterka podczas inicjacji seksualnej zostaje naznaczona pewnego rodzaju klątwą. Klątwą, którą można przenieść na inną osobę wyłącznie podczas aktu seksualnego. Tej osobie ukazuje się zjawa, która uporczywie za gagatkiem podąża, aż ją dopadnie. I tak główna bohaterka czyni cuda wianki, by skutecznie pozbyć się natrętnych upiorów.



Ogromnym mankamentem tego filmu jest ślamazarność fabuły. Akcja wlecze się, jest przegadana, a horroru w horrorze jest tyle, co za paznokciem. Z pewnością COŚ ZA MNĄ CHODZI ratuje klimat, fajne zdjęcia, równie dobry młody aktorski narybek oraz bardzo dobra ścieżka dźwiękowa. Obraz ten posiada naprawdę spory potencjał, jednak w moim odczuciu został kompletnie zaprzepaszczony.
Moja ocena: 5/10

poniedziałek, 11 maja 2015

FURIOUS SEVEN [2015]




Kolejna część z serii o szybkich i wściekłych po tragicznej śmierci Paula Walkera nabrała znamion niemal filmu kultowego. Ostatnia rola aktora, którego przyjaciele z planu postanowili pożegnać dokańczając ten projekt. I rzeczywiście końcówka jest hołdem złożonym Walkerowi. Niezwykle wzruszająca i piękna w swym wymiarze, czego nie można powiedzieć o całym filmie.



Za kamerą James Wan, znakomity reżyser horrorów, który swego czasu popełnił równie dobre kino zemsty z Kevinem Baconem - WYROK ŚMIERCI. I ten tytuł najwyraźniej zainspirował producentów, ponieważ trzonem fabuły jest właśnie zemsta. Brat bohatera z poprzedniej części Wściekłych, Owena Shawa, postanawia odnaleźć winnych i pomścić jego krzywdy. W walce przeciwko zaciekłemu przeciwnikowi przybywa policja z LA i tajne służby, a szybcy i wściekli przemierzą pół świata, by dopaść drania.



Z pewnością siódma odsłona jest dużo lepsza od swej poprzedniczki. Nadal jednak popełniane są te same błędy w scenariuszu. Słabe dialogi, zbędna ckliwość, patos i niedopracowane sceny walki, choć akurat te ostatnie o wiele bardziej cieszą oko i mniej drażnią brakiem grawitacji i podstawowych praw fizyki, co tak irytowało w szóstej części. Film w jakimś stopniu stracił już jednak swoje początkowe założenie. Nie jest to już kalejdoskop z super brykami, pościgami, okraszonymi teledyskowym blichtrem. Siódma część szybkich i wściekłych spoważniała i nabrała bardziej kryminalnego zacięcia. Czy dobrze? Trudno ocenić. Mnie z pewnością brakuje brawury i pościgów, a akcja którą zobaczyłam niewiele się różni od masy produkcji o podobnym nastawieniu. Najbardziej mnie jednak zmęczyło to, co działo się pomiędzy scenami akcji. Ckliwość, nuda i tandeta przelewała się między kadrami, a słabe kreacje Diesel'a i jego ekipy raniły oczy. Jedynie Statham w roli badassa trzymał poziom Jeśli jednak ktoś szuka bezmózgiej rozrywki to z pewnością znajdzie tu coś dla siebie.
Moja ocena: 5/10