ZABÓJCA BAŻANTÓW to kolejna część, po KOBIECIE W KLATCE, historii o buńczucznym, mizantropijnym i gburowatym detektywie, który zamknięty w piwnicy doszukuje się spraw, które po latach wciąż wywołują wiele znaków zapytania. Tym razem sięgnął po historię zabójstwa kilkunastoletnich bliźniaków, których ojciec po latach usiłuje namówić filmowego bohatera do poszukiwań prawdy. Carl chwyta więc przynętę i wraz ze swym kompanem wyrusza na poszukiwanie morderców.
Film mnie kompletnie nie ujął. Reżyser Mikkel Norgaard popełnił te same błędy, co w KOBIECIE W KLATCE. Dalej prowadzi dwutorową narrację, dzięki której znamy zabójców już praktycznie od samego początku. Nadal chwyta się utartych klisz, które w przypadku ZABÓJCY BAŻANTÓW jeszcze bardziej irytują i są kreślone jeszcze grubszą krechą. Może osoby, które nie oglądały poprzednika nie zauważą tych mankamentów, mnie one mocno denerwowały. Obraz bowiem niczym nie zaskakuje. Dalej bohaterowie przeżywają te same rozterki. Dalej Carl jest gburowatym chamem, a jego arabski kolega do rany przyłóż. Carl po raz kolejny bardziej utożsamia się z ofiarą, niż ze zdrowym rozsądkiem i dalej oprawcami są bogaci, znudzeni życiem "burżuje". Schemat goni schemat tak boleśnie, że momentami film spadał poniżej poziomu, w którym łykam chałę.
Mimo to Norgaardowi po raz kolejny udało się utrzymać klimat. Mroczna aura, która otaczała tę dość bolesną historię była bardzo odczuwalna. Film do połowy oglądało się całkiem fajnie, tylko potem albo zabrakło pomysłu, albo talentu, by ten film miał solidne tąpnięcie, a kryminalna historia solidne zakończenie. Nie jestem przekonana do tego kryminału. ZABÓJCA BAŻANTÓW jest dla mnie słabszym kuzynem KOBIETY W KLATCE i po takiej serii dość przeciętnych kryminałów Norgaarda kolejne sobie daruję. Nie czuję się wystarczająco zachęcona, by poświęcać swój cenny czas na przeciętność i przewidywalność. Na szczęście był Nikolaj Lie Kaas, a jego zawsze przyjemnie się ogląda.
Moja ocena: 5/10