Strony

wtorek, 30 kwietnia 2013

DESPUES DE LUCIA



Długo ociągałam się z tym filmem. Nawet za długo. Meksykański kandydat do Oscara okazał się mocnym wyznacznikiem w kinie dotykającym problemów szkolnych. I śmiało może stanąć na liście obok takich tytułów, jak estoński KLASS, francuski ENTRE LES MURS, czy duński HOLD OM MIG. I niezależnie od szerokości geograficznej, skutki znęcania się rówieśników na rówieśnikach zawsze są opłakane. Pytanie tylko, czy wynika to z młodzieńczej głupoty, czy z burzy hormonów, czy z nieokiełznanego jeszcze do końca zwierzęcego instynktu.



W meksykańskim obrazie szkoła to pole walki. Prawa dżungli obowiązują. Konkury w wyborze samca alfa, oznaczanie terenu, czy wzajemne obwąchiwanie się. Wszystko to ma jeden cel. Szkoła to stado. A w każdym stadzie jest przewodnik i jednostka słabsza, bardziej podatna na zastraszanie.
Główną bohaterką filmu jest Alejandra. Poznajemy ją w momencie przeprowadzki wraz z ojcem z jednego krańca kraju na drugi. Niewiele dowiadujemy się o jej przeszłości. Im jednak fabuła przesuwa się w czasie widzimy, jak ciepły związek jest między nimi. To bardzo przyjacielska relacja. Ojciec, mimo jej młodego wieku, daje wiele zrozumienia i jeszcze więcej przestrzeni. I może właśnie ta tolerancja skończyła się tragedią. Być może granica między byciem rodzicem, a przyjacielem nie powinna być przekraczana.



Alejandra mimo szybkiej aprobaty nowych kolegów staje się ofiarą prześladowań. Komórką rozesłane zostaje nagranie podczas którego dziewczyna uprawia seks ze swym klasowym kolegą. Nie trzeba ukrywać, że w społeczeństwie takie sceny mają jednego winowajcę. Kobieta zawsze staje się kurwą, a facet najczęściej poklepywany jest po ramieniu za swoją zajebistą męskość. Nie ukrywajmy, że my kobiety, też przykładamy rękę do takiego obrazu. I to chyba boli najbardziej. W czasach, w których nie ma żadnych świętości i przy obiedzie niedzielnym można siedzieć z gołym tyłkiem, nie robiąc na nikim wrażenia, wyalienowanie nastolatki z grupy za uprawianie seksu jest dziwne. Ale ten problem istnieje. Najwyraźniej nie jesteśmy jeszcze tak otwarci, jak myślimy.


A więc, wystrzał nastąpił, a konie ruszyły i tragedii nie ma końca. Alejandra staje się ofiarą, a społeczność klasowa jej oprawcami. Dziewczyna nie oponuje. Jest bierna. Co poniekąd może dziwić. Scena, w której decyduje się na wyjazd klasowy może irytować. Jaka bowiem ofiara wybiera się na wspólny wypad ze swymi predatorami ? Wydaje mi się jednak, że Alejandra uknuła plan, który w fazie końcowej stanie się przyczyną wielkiej tragedii jej ojca. Mnie osobiście bardziej irytuje to zachowanie, niż decyzja wyjazdu z rówieśnikami. Nieodpowiedzialność i brak rozsądku stał się motorem napędowym kolejnych dramatycznych zdarzeń. Nie mówiąc o braku opieki pedagogicznej. Nauczyciele, chyba zapomnieli, że w tym wieku młodzież powinna mieć wyznaczone kategoryczne zasady, których się pilnuje. Bohaterowie jednak są niczym sfora młodych psów wypuszczonych z klatki, nad którymi nie ma żadnego bata.


To bardzo intensywny obraz. Kamera jest nieruchoma. Jest biernym obserwatorem. Obiektywnie rejestruje zdarzenia zachodzące na planie. Ujęcia są bardzo długie, co może sprawiać  niektórym problem. Ale uważam, że dzięki tej statyczności historia staje się bardziej realna. Niczym w filmie dokumentalnym. Stajemy się obserwatorami zdarzeń, na które nie mamy wpływu, a które intensywnie przeżywamy. Jednak to, co wyróżnia ten film od tytułów wymienionych na początku to zakończenie. Zakończenie okrutne, wyrachowane i z absolutnie zimną krwią. I pomysł z taką końcówką uważam za absolutnie rewelacyjny.
Moja ocena: 8/10 (tylko i wyłącznie za pewne niespójności w fabule)

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

THE LAST STAND



Widzę, że holyłudzka moda na odgrzewane kotlety trwa i ma się dobrze. Stallone wskrzesza emerytów w swoich NIEZNISZCZALNYCH. Mel Gibson robi rozpierduchę w DORWAĆ GRINGO. I by sprawiedliwości stała się zadość, po praktycznie dłuuugim czasie filmowego niebytu, Arni powrócił. Zastanawiająca jest przy tym forma wspomnianych Panów. Mimo 60-tki na karku prawa fizyki i grawitacji cudem ich ominęły. 


LIKWIDATOR to klasyczne kino akcji. Dużo zapożyczeń z westernów. I całkiem przyzwoita dawka humoru. Bohaterowie są skonstruowani zdecydowanie prosto. Każdy tu ma swoją nieznaczącą rolę do odegrania. Oczywiście szef mafii, który uciekł FBI, to złowrogi maderfaker. Nie zna litości. A dla wolności sprzedałby własną matkę. Jest też FBI, które jest bardziej nieudolne, niż komendant policji w Koziej Wólce. No i, miasteczkowy szeryf z zastępcami. Jedyny, ostatni sprawiedliwy. Weteran policji. Jego kręgosłup moralny jest niczym sztywny pal Azji. Nie do naruszenia. Oczywiście, gdy system nawala. On i jego banda nieokrzesanych żółtodziobów, wkraczają do akcji, by sprawiedliwość wróciła na swoje miejsce.


Ten film to klisza. Nic w nim nowego, zaskakującego nie odnajdziemy. Postaci są proste, jak budowa cepa. Nawet historia jest łopatologicznie skonstruowana. Oczywiście musi ktoś zginąć, by pobudzić w bohaterach chęć zemsty i walki. Jest i historia miłosna. No i oczywiście przekupni policjanci. 
Mimo to film ogląda się raczej bezboleśnie. Choć ubolewam nad czasem. Prawie dwie godziny to zdecydowanie za dużo. Parę zbędnych dialogów i scen do wycięcia i już byłoby milej. Rekompensuje te minusy spora dawka całkiem przyzwoitego humoru. Dużo ironii na temat wieku. No i dość krwawa rozpierducha, która o dziwo nie jest jakoś sztucznie wygładzona. Razi nachalny product placement.
Jednak to co mnie zaskakuje najbardziej to udział koreańskiego reżysera . Kolesia od tak genialnych filmów, jak Opowiesc o dwóch siostrach , Dobry, zly i zakrecony , czy Ujrzalem diabla . Może przyczyną wyjątkowości wspomnianych filmów, był autorski scenariusz. W przypadku LIKWIDATORA stał wyłącznie za kamerą. Mimo to, tak średniawa produkcja .... mocno mnie zdziwiła.


Sporo dobrego aktorstwa w filmie. Mnie ucieszył widok Peter Stormare, który oczywiście grał bardzo bardzo złego pana. Poza tym udział 'a, , czy Rodrigo Santoro mocno podniósł poprzeczkę. Nawet Johnny Knoxville, z tym swoim głupkowatym stylem bycia, idealnie wpasował się w rolę. Przypałętał się również znany z PREDATORA indianiec Sonny Landham, którego autentycznie nie poznałam.
Myślę, jednak że przyglądając się ilości produkcji w podobnym stylu, nikt nic nie straci, jeśli tego filmu nie obejrzy. Ale jeśli ktoś ma ochotę na niezobowiązujące kino akcji to spokojnie można pyknąć. Jednak powiem szczerze, że filmowy powrót mojego ulubionego faszysty Mel'a Gibsona bardziej mnie przekonał.
Moja ocena: 5/10
 

MYSTERIOUS SKIN



I w taki oto sposób dotarłam do punktu, w którym stwierdzić muszę, że wolę rozlewające się wnętrzności na ekranie, urywane członki i zgniatane mózgi, niż cierpienie przedstawione w tym filmie. Nie jest to film na poranek, a i wieczorem trudno go oglądać. Kolejny do zestawu tytułów, do których z pewnością dopiero za dłuuuugi czas powrócę. Jeśli w ogóle...
To drugi film , który oglądam. Niestety jego KABOOM mocno mnie zawiódł. I podchodziłam do tego tytułu, jak do jeża. Najwyraźniej reżyser w młodości posiadał więcej weny twórczej. Film bowiem okazał się być bardzo dobry. 


Fabuła, klimat i bohaterowie bardzo mocno przypominają mi tematykę filmów 'a, którego filmy na marginesie bardzo lubię. Araki, podobnie jak Solondz w wielu swych obrazach,  poruszył bolesną tematykę dziecięcą. Autor traktuje fabułę, jako pewnego rodzaju reminiscencję. Problem molestowania seksualnego dziecka, widzimy bowiem z perspektywy nastolatków. Chłopców mentalnie ukształtowanych. Jednak ciężar przeszłości jest tak ogromny, że całe ich późniejsze życie zostało jemu podporządkowane.
Araki napisał scenariusz na podstawie opowiadania Scotta Heim. No i czuć tu rękę pisarza. Postaci są bowiem tak ukształtowane, tak niejednoznaczne, jakby wyrwane z dobrej powieści. Autor w rewelacyjny sposób pokazuje skutki wykorzystywania seksualnego dziecka. To jaki mogą one mieć wpływ na jego psychikę i późniejsze życie. I tak na przykładzie dwóch bohaterów widzimy ich biegunowo odległe życie, które zostało mocno naznaczone przez cierpienie z dzieciństwa. 


Neil () to chłopiec, który psychicznie jest mocny. Ma na to wpływ poniekąd jego sytuacja rodzinna, czy status społeczny. Wychowywała go samotnie matka, która poprzez swoje zachowanie pobudziła w chłopcu jego homoseksualizm. Dzięki czemu jego późniejszy kontakt z trenerem wykorzystującym go seksualnie miał inne podłoże. Neil traktował trenera, nie jako oprawcę/gwałciciela, ale jako przyjaciela, mistrza, który go docenia i dzięki któremu jest wyjątkowy i kochany. Z pewnością brak ojca w jego życiu wymusił na nim potrzebę męskiego oparcia. Nie można jednak powiedzieć, że kontakty seksualne ze starszym mężczyzną nie miały na niego żadnego negatywnego wpływu. Dopiero po kilkunastu latach widać impakt jaki się wytworzył. To bardzo ciekawy przypadek. Neil bowiem jest gejem i miał tę świadomość od dzieciństwa. Traktował on swego oprawcę bez nienawiści, wręcz przeciwnie. Absolutnie podporządkowany jego woli popadł w fascynację i zauroczenie. Stał się również swego rodzaju partnerem w zbrodni. Jego spaczony obraz rzeczywistości przyjmował seks dziecka z dorosłym, jako normę. Nawet kilkanaście lat później bardziej go bolał fakt, że oprawca go opuścił i porzucił, a nie że go gwałcił i naznaczył jego życie męskiej prostytutki.
W zupełnie innej skali widzimy przypadek Brian'a. Brian () w przeciwieństwie do Neil'a wyrósł w klasycznej rodzinie. Bez zaskakujących obrazów i traum. I może dlatego myśl o gwałcie tak mocno wyparł ze świadomości. Będąc bowiem nastolatkiem wierzył, że jego problemy ze zdrowiem, wynikają z eksperymentów, które poczynili na nim kosmici. Brian w przeciwieństwie do Neil'a zda sobie sprawę ze zła, które go spotkało. 


Araki nie szczędzi w środkach. Aby wspomóc przekaz mocno uwydatnia sceny męskiej prostytucji, seksu, czy gwałtu. Nie są to obrazki łatwe w odbiorze, ale z pewnością intensyfikują przekaz. I patrząc na młodego Gordonka biorącego w nich udział, zastanawiałam się ile godzin na kozetce musiał przeleżeć przed i po zdjęciach. Zagrał rewelacyjnie. Ale będąc w jego wieku, przeżywać emocje bohatera w sposób nienaruszający psychiki ? To chyba nie jest możliwe. Ale jeśli, to tym bardziej podziwiam.


Wczoraj oglądałam thrillerek MANIAC, w którym krew lała się strumieniami, więc polecałam go widzom o mocnych nerwach. ZŁY DOTYK to absolutnie odrębna tematyka, niesamowicie eksploatująca emocje i myślę, że w tym przypadku bez, jak to mówią, twardej dupy się nie obędzie. Mnie ten film mocno psychicznie zmęczył, mimo to polecam.
Moja ocena: 8/10

niedziela, 28 kwietnia 2013

MANIAC



No w końcu jakiś ruch w temacie, bo już dogorywałam. , nie wiem cóżeś bracie uczynił, ale porwał mnie ten obraz na maksa. Klimat, muzyka, fabuła, zdjęcia, aktorstwo Wood'a, powiem krótko, poczułam wiosnę. Wczoraj narzekałam na zblazowanie, bo ileż można oglądać wariacji na temat oklepanej tematyki. A tu taki zaskok ! Ja ten film kupuję z całym dobrodziejstwem inwentarza. Choć nie oglądałam wcześniejszych dokonań reżysera, dla mnie to mistrzostwo świata. Podobne wrażenia towarzyszyły mi w przypadku nowatorskiego EXCISION.


Ale po kolei. Ciemnymi ulicami miasta podąża zwierzę węsząc swoją ofiarę. I gdy już ją napotka, jest jak myśliwy. Seek and destroy. Pamiątką po polowaniu zostają świeże skalpy z głów pięknych, białych kobiet. Owym zwierzęciem jest Frank (). Właściciel sklepu z manekinami. Człowiek fetyszysta, psychopata, maniak. Oczywiście wszystkie te zajawki nie biorą się z sufitu. Mamusia chłopcu w dzieciństwie zgotowała taką prozę życia, że Balzac może się schować pod łóżko swoich licznych kochanek. Trauma jaką wyniósł w pełni ukształtowała Franka, jako jednostkę antyspołeczną. Maszynę do zabijania. Oczywiście nasz Franek to typowy chłopak z sąsiedztwa. Miłe to. Niebieskookie. Ułożone. I ciche. Tak już to seryjni mordercy mają, że w ogródku oprócz kwiatków, trupy chowają.


Franulo to połączenie dwóch, ba, a nawet trzech zajebistych postaci filmowych, które mrożą krew w żyłach i podnoszą ciśnienie. Pierwszy to słynny Buffalo Bill z MILCZENIA OWIEC, który podobnie jak nasz bohater, miał słabość do pięknych, młodych, białych kobiet. Różnica taka, że ten dla siebie wdzianko szył. Natomiast Franek przyodziewał swoje manekiny. Druga analogia, to oczywiście Kevin z SIN CITY. Niepohamowany agresor. Wariat, furiat na czym świat stoi. Nieokiełznana siła zniszczenia. Natomiast trzecia analogia to Patrick z AMERICAN PSYCHO. Noszona w sercu frustracja z dzieciństwa, tak go męczy, że jedynym sposobem na obniżenie tego rozsadzającego głowę ciśnienia, jest krwawa jatka. Nasz bohater jest przez to człowiekiem sfrustrowanym seksualnie. Nie potrafi zbliżyć się do kobiet. Kobiety są dla niego aseksualne. Jedynym sposobem na osiągnięcie, choć psychicznego orgazmu, jest skalpowanie. 


To cholernie poryty film. Ale jest przy tym tak dobrze opowiedziany i zrealizowany, że nie sposób się nim nie zachwycić. Genialna ścieżka dźwiękowa i muzyka Rob'a. Pierwsza scena filmu, jazda autem nocą po pustych, oświetlonych neonami ulicach przy grających elektronicznych tonach bardzo przypominała mi scenę z DRIVE. Sam autor nie szczędził analogii do MILCZENIA OWIEC zapuszczając piosenkę "Goodbye Horses" Q-Lazarus'a przy scenie morderstwa. Jednak wisienką na torcie jest narracja. Przez większość filmu nie widzimy bohatera. Jedynie jego odbicie w lustrze lub szybie. Całość akcji prowadzona jest z pozycji first person. Dzięki temu jesteśmy jakby częścią interaktywnej gry, w której albo sami jesteśmy bohaterami, albo bardzo realistycznie przeżywamy emocje na ekranie. Ten genialny zabieg miał na celu wzmocnienie siły przekazu. Widok zdzierającego skalpu oczami bohatera jest przez to nie tylko bardziej obrzydliwy, ale przede wszystkim realny. Realizacja momentami przypomina film ENTER THE VOID Gaspara Noe.
 

Wybrałam sobie dość oryginalną tematykę na rozpoczęcie dnia. Było to absolutnie świadome. I nie wyobrażam sobie lepszego podsumowania popołudniowej niedzieli. Może nie jest to nowenna do miłosierdzia bożego, ale za to jaka moc :-) Z pewnością jest to film dla widzów o mocnych nerwach. Lubujących się w filmach typu gore, czy w slasherach. Końcowa scena to kulminacja całości obrazu. Jest extremalnie krwawo i wymownie, niczym z filmów Takashi Miike. Ale tego oczekiwałam. Na to liczyłam. Liczyłam również na obalenie wizerunku Wood'a, jako chłopca do bicia. Facet mimo swojej wiotkiej fizis pokazał co nosi między nogami. Ogromnie mi się to podobało. Także polecam obowiązkowo tym, którzy lubią mocne tąpnięcie na śniadanie lub niedzielny obiad :-)
Moja ocena: 8/10 (taka solidna ósemka bez naciągania, a nawet z obniżeniem, by nie zapeszać :-))

sobota, 27 kwietnia 2013

VENUTO AL MONDO




Przedziwny to film. Z jednej strony dość interesująca historia, z drugiej opowiedziana w stylu przedszkolaka. Nie mam pojęcia dlaczego ten film ma takie noty na IMDB. Fakt, historia jest ckliwa, a pod koniec nawet elektryzująca. Wszystko jednak opowiedziane w tak infantylny sposób, jakbym do czynienia miała z reżyserem filmów dla dzieci. Autorzy bowiem nie pozostawiają widzów z niedopowiedzeniami, z odrobiną symboliki. Wszystko tutaj wyłożone jest wręcz łopatologicznie. Prosto na talerz. Co byś drogi widzu nie udławił się zakamuflowaną w mięsie kością.


Trudno ocenić o czym tak właściwie ten film jest. Opowiada dość rozwleczoną historię pewnego małżeństwa. Dwójka ludzi spotyka się w dość oryginalnych okolicznościach, na terenie przedwojennej Serbii. Szybko w sobie zakochuje. Oczywiście prosto nie jest. Musi być dramat. A więc panna ma chłopaka, później męża. Jednak by idylla doszła do skutku, rozwodzi się. A gdy jej oblubieniec na kilkuset koniach przybywa w jej progi, zostają już razem forewa. Koniec dramatu ? Nie. Potem jest teoretycznie jeszcze gorzej. Nie znoszę melodramatów. A ten dramat niestety przybiera jego formę. Miłość dwojga jest bowiem tak ogromna, że spełnieniem mogłoby być już tylko dziecko. Problem pojawia się, gdy kobieta okazuje się bezpłodna. I znów melodramat przechodzi w dramat. Bowiem bez dziecka nie ma związku, trzeba więc szybko obmyślić plan, by go mieć. Postanawiają wyruszyć w ponowną podróż do Serbii, która zmieni ich wygodne życie w tragedię. O losie !



Historia opowiadana jest w czasach współczesnych. Powrót już starszawej bohaterki () z synem do Serbii ma być nostalgiczną podróżą w przeszłość. Rozliczeniem z własnymi potworami. Z wojną. Z mężem. Z losem jej dziecka. Z przyjaciółmi. Film przypomina mi trochę ostatnią epopeję Malick'a, w której masa treści niewiele niesie za sobą przekazu. Dialogi w filmie bowiem są tak prostackie, uszy więdną. Historia miłosna tak tandetna. A przeniesienie losów bohaterów w czas wojny w byłej Jugosławii, to top of the tops kiczu. Jeśli miał to być rasowy wyciskacz łez... to autorom się udało. Niestety ja nie jestem targetem tego typu historii. Niestety takie chwyty pod publikę, granie na cienkich strunach emocjonalnych strasznie mnie bawią. Ja nie widzę w tej historii tragedii, raczej kiepską melodramę. Jedyny moment tak de facto, który mnie wzruszył to scena gwałtu, która spada na widza, jak grom z jasnego nieba. Reszta to pochodna artyzmu i populistycznej papki, jaką serwują nam kiepskie filmidła.


Nie jest to obraz zupełnie stracony. Jest cholernie nierówny. Tandetne dialogi w pewnych momentach mają solidny przekaz. Ckliwa historyjka zamienia się w brutalną, ciężką opowieść. A drewniane postaci nagle nabierają wyrazu. Jakby dwie różne osoby pisały scenariusz i to na raty. Nie wspomnę już o tym, że film jest przydługi. Dwie godziny gadulstwa, by akcja rozpędziła się w ostatnich dwudziestu minutach. Sory winetu, ale to już przesada. A całość spina dość dziwaczna ścieżka dźwiękowa, w której Sia miesza się z Nirvaną i Bruce'm Springsteen'em. Ups... zapomniałam o Archive :-)
Na szczęście można jeszcze zawiesić oko na pięknych aktorach tudzież aktorkach. Sporo golizny od Cruz i pięknej . Początkowo postać  mocno przypomina postać Chris'a z Wszystko za zycie (2007). Jednak jego szaleńcza i durna młodość szybko przekształca się w pełną dojrzałość i dorosłość. Imponująca metamorfoza :-) 


Niestety nie potrafię odnaleźć w tym filmie wartości dodanej. Pierwiastka oryginalności. Mam wrażenie, że te historie gdzieś już widziałam. Na pierwszą myśl przychodzi Ryzykantka z Weisz. Film jest bardzo chaotyczny, nierówny, a bohaterowie nakreśleni naprawdę grubą kreską. Z drugiej strony film może się podobać. Miłość tutaj ukazana ma walory niebiańskiej zajebistości. Taka wylewność, poetyckość i patetyczność ma swoich zwolenników. Ja jednak od zajebistości wolę tą naszą ponurą rzeczywistość :-) W najgorszym wypadku zawsze mogę się mile zaskoczyć.
Moja ocena: 5/10

JAGTEN



Spoglądając na dotychczasowe dokonania Thomasa Vinterberga widzimy, że reżyser nie ma pochlebnego zdania o naturze człowieka. SUBMARINO, czy FESTEN to z jednej strony obrazy przepełnione mizantropią, ale również przeczące stereotypowi tolerancyjnego Skandynawa. Brak wiary w ludzką bezinteresowność, jej chwiejna psychika i skłonność do manipulowania to baza, na której buduje swoje historie. Historie wydawałoby się bardzo odległe, jednak o  bardzo uniwersalnym przekazie.

jagten

Najnowszy film Duńczyka POLOWANIE podzieliłabym na trzy części:  przyjaźń, osaczenie, pojednanie. Spoiwem tych składowych jest bohater filmu, przedszkolny opiekun Lucas (rewelacyjny Mads Mikkelsen). Widzimy go jako człowieka szanowanego i lubionego przez mieszkańców, ale bolejącego z powodu utraty bliskości swojej rodziny. Z drugiej strony jest niezwykle oddany swojej pracy. Lucas dzieci kocha. Jest to absolutnie czyste uczucie, niczym niezmącone, bezinteresowne. Uwielbia spędzać z nimi czas na zabawach, kształceniu i czerpie przyjemność z pomocy. Odnoszę wrażenie, że to jedyny członek zgromadzenia, który dzieci rozumie. Widzi w nich partnerów, a jednocześnie jednostki, które prócz zalet posiadają masę wad.
POLOWANIE to opowieść o obaleniu mitu niewinności dziecka. Idealizowanie swoich pociech leży w naturze rodzica. To normalne. Czy jednak na tyle normalne, by wyprzeć ze świadomości myśl, że to niewinne dziecko potrafi być złośliwe i mściwe ? W świadomości zbiorowej te cechy dziecka są wykreślone ze słownika. Samo myślenie w tych kategoriach bulwersuje. Wygodniej jest nam patrzeć na dzieci w pełni je idealizując. Skupienie naszej uwagi na niewinności dziecka skutecznie wypiera w nas myśl o źle pierwotnym, które w nich tkwi, a które poprzez proces socjalizacji i wpajania zasad moralnych zaciera wszelki po sobie ślad. W pewnym sensie dziecięca natura pobudza w nas swoistą tęsknotę za tym cudownym okresem beztroski. Chwilom, którym Vinterberg tak wymownie odciął skrzydła.

little_girl_teacher_jagten_the_hunt_film_2012

Zarzewiem konfliktu między Lucasem, a miejscową społecznością staje się dziewczynka, wychowanka Lucasa. Mała manipulantka z tendencją do koloryzowania rzeczywistości. Klara znalazła w Lucasie oparcie. Przyjaciela. Partnera. Lucas zdaje sobie sprawę z zagrożeń, tworzy przestrzeń między nimi. Jednak ta przestrzeń dla małej jest zbyt duża. Nie tego oczekuje. Czuje się zraniona, opuszczona, zdradzona. Tworzy więc mit, który pozwala skupić na sobie uwagę.
Najwięcej kontrowersji wzbudza jednak postawa rodziców i otoczenia. Świadomość wyrządzonej krzywdy dziecku wzmaga w rodzicach agresję. Jest to naturalna postawa. Trudno jest jednak zrozumieć postępowanie mieszkańców. Wyrok został wydany zanim fakty ujrzały światło dzienne. Nagle skandynawska tolerancja staje się gołosłowna. A cały ten sabat czarownic niczym nie różni się od KKK, czy świętej inkwizycji. I choć czasy się zmieniły i zmieniła się skala ludzie pozostali tacy sami.

hunt2

Vinterberg w bardzo ciekawy sposób poruszył sposób oddziaływania rodzica na dziecko. Odpowiedzialność jaką społeczeństwo pokłada na jego roli, czy świadomość, że dziecko jest odbiciem lustrzanym swoich rodziców wydaje się ogromnie stresująca.  Przypomnijmy sobie sceny stygmatyzacji matki bohatera w MUSIMY POROZMAWIAĆ O KEVINIE . Deprecjacji jej roli w społeczeństwie i jej własnej wartości, jako człowieka. Nie ma większej kary i cierpienia, niż ostracyzm społeczeństwa, co rewelacyjnie oddał rodak Vinterberga, Ole Bornedal w filmie I ZBAW NAS ODE ZŁEGO.
Lucas ostatecznie znajduje utracony spokój. Jednak czy jego dawni znajomi i przyjaciele zrozumieli, wybaczyli ? Vinterberg nie daje nam klarownej odpowiedzi. Gdzieś nad głowami bohaterów nadal unosi się ograniczone zaufanie i podejrzliwość, a odbudowanie relacji na takich podstawach wydaje się procesem karkołomnym.

Vinterberg po raz kolejny stworzył kontrowersyjny obraz, który wymownie pozbawia nas złudzeń, co do kondycji współczesnego człowieka. Można się łudzić, że postęp cywilizacyjny, edukacja i rosnąca samoświadomość coś w tej materii zmieni. Oglądając jednak takie filmy, jak właśnie POLOWANIE, czy wspomniane wyżej I ZBAW NAS ODE ZŁEGO, czy POROZMAWIAJMY O KEVINIE nachodzi nas smutna konstatacja, że gdzieś pomiędzy edukacją, a naturą ludzką jest głęboka przepaść. I obyśmy nigdy nie musieli jej doświadczyć na własnej skórze.
Wspaniały film, cudowna kreacja Mikkelsena i choć cicho kibicuję WIELKIEMU PIĘKNU na tegorocznych Oscarach, nie zmienia to faktu, że POLOWANIE to jeden z ważniejszych filmów 2013 roku.
Moja ocena: 9/10



czwartek, 25 kwietnia 2013

MILLER'S CROSSING




czyli kino w stylu retro. Bracia Coen zabierają nas do lat 20 ubiegłego stulecia. Czasów gangsterki i prohibicji. Czasów, w którym FBI jeszcze nie istniało, a mafia rządziła się nie tylko swoimi prawami, ale wszystkim i wszystkimi wokół. Sprawiedliwość była ślepa jak kret i głucha jak pień.


Fabuła jest dość zagmatwana. Tom Reagan (Gabriel Byrne) jest "doradcą" irlandzkiego mafiosa. Niestety wpada w hazardowe tarapaty i musi nieźle się natrudzić, by wyjść z tego bez szwanku. Tom przypomina mi kota. Cokolwiek się złego nie stanie, zawsze ląduje na czterech łapach. I tak dziwnym zbiegiem okoliczności uchodzi mu płazem podkradanie kochanki bossa, sfingowanie morderstwa, czy masakryczne długi. Jest to dość intrygująca postać. I prywatnie chyba zacznę stosować parę z jego chwytów. Absolutny tumiwisizm połączony z brakiem wyrzutów sumienia. Bardzo lajtowo podchodzi do życia. Ma w totalnym poważaniu strach przed śmiercią, a depcze mu po piętach non-stop. Stosowany nihilizm raczej mu pomaga niż szkodzi. Dzięki swojej bezkompromisowości, którą momentami można po prostu nazwać chamstwem, uznawany jest za mega cwaniaka i mądralę. Ma świetny PR. Właściwie nic nie robi, ale wie gdzie uderzyć, z kim pogadać i jak dobrze rozegrać karty, by wyjść na tym do przodu. To niezły szachista. Trzeba mu to przyznać. A ma przy tym pewien luz w sposobie bycia. To coś palnie od niechcenia, to rzuci jakimś dżołkiem, który w pięty idzie. Generalnie mało go obchodzi, czy mu palną w łeb, czy odetną członki. Ważne jest tu i teraz, bo jutra może nie być wcale. Jakby miał wyryte na twarzy: teraz to mnie wali, bo jestem na fali.


A poza tym to typ, który teoretycznie spodobałby się każdej kobiecie. Totalnie zimny i bez serca, ale za to z seksualnym temperamentem. Taki bad boy for life. Serce, jak głaz, zimny i beznamiętny wzrok, a mimo to ugania się za spódnicą, jak wściekły pies w marcu. Trochę trąci myszką jego relacja z kochanicą bossa. Sama już nie wiem, czy to wynik jego pokrętnej natury ? Zbędny wtręt na potrzeby podkoloryzowania fabuły, który zastosowali bracia Coen ? Czy też kobiety naprawdę są takie naiwne. Jakby nie patrzeć cała ta ich dziwaczna relacja mocno mnie zirytowała. O ile sensu takiemu związkowi w realu nie daję, o tyle na potrzeby fabuły to zgrabnie dobrana stylistyka.


To typowy film gangsterski. Klasyczny wręcz. Dwie rodziny mafijne zwalczające się nawzajem. Przekupna policja, która to raz stoi za jednym bossem, raz za drugim. W zależności kto więcej posmaruje. Władze miasta siedzą głęboko w kieszeniach mafii, a zbrodniczy proceder kwitnie i kwitnie i ma się dobrze.
Nie jestem fanką filmów gangsterskich. Zwłaszcza tych osadzonych w czasach wielkiego kryzysu. Gdybym miała to uzasadnić, to nie potrafię. Choć LAWLESS nawet mi się spodobał. Zdecydowanie wolę współczesne czasy w stylu DONNIE BRASCO, THE DEPARTED, MEAN STREET, CASINO, LOCK STOCK AND TWO SMOKING BARRELS, SNATCH, RESERVOIR DOGS, CARLITO'S WAY, GOODFELLAS, PULP FICTION czy SCARFACE. To klasyczne tytuły. Trzeba by jeszcze dorzucić do zestawu obowiązkowo OJCA CHRZESTNEGO, ale to już inna bajka. Strukturalnie inaczej zbudowany, niczym epopeja. 
MILLER'S CROSSING spokojnie można zaliczyć do tego grona. Jest tu również spora dawka naprawdę dobrego humoru (ubawiłam się nieziemsko w scenie, w której Caspar złożył wizytę burmistrzowi). Poza tym mega zabawna była postać żydka Bernie'go. Taka mała sprzedajna menda. Kręci i wije się, jak tylko może. w tej roli - palce lizać. Szkoda wielka, że ostatnio grywał w dość shitowatych produkcjach. Ten facet to wulkan energii.


Nawet, gdy film jest średniawy, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że bracia Coen mają niesamowitą lekkość w tworzeniu rewelacyjnych scenariuszy. Przynajmniej pod kątem dialogów. Dzięki nim postacie nabierają rys komicznych. Nie są przesadnie sztuczne. Mają swoje wady, usterki, ale bez przesadyzmu. Gdzie trzeba potrafią tupnąć nogą, by zaznaczyć swoją pozycję. Poza tym sposób rozwiązania fabuły. Wprawdzie akcja zaczyna się momentami ostro zapętlać, jednak zmiana punktu ciężkości sprawia, że całość zaczyna być coraz bardziej intrygująca. Momentami zastanawiałam się, co jeszcze można wycisnąć z tych postaci, by jeszcze bardziej zakręcić fabułą. I myślę, że właśnie konstrukcja postaci i dialogi to najmocniejsze punkty filmu. 
Może nie jestem w pełni nim zachwycona. Trochę raziło mnie takie sztuczne podkręcanie historii. Poza tym film, moim zdaniem, był o 30 minut za długi. Wątek miłosny bohaterów totalnie do mnie nie przemówił. Są to wprawdzie drobne mankamenty, ale lekko mnie zmęczyły. Na szczęście, jak to u Coen'ów można podziwiać świetnych aktorów. I tu absolutnie nie zawiódł . A na widok młodej, rudej oczy mi wyszły z orbit. Takiej jej jeszcze nie widziałam :-)
Coeanowie stworzyli naprawdę klasyczne kino gangsterskie. Jest tutaj wszystko, co w tym gatunku powinno się pojawić. Krwawe porachunki gangsterów, hazard, wielka kasa i szemrane interesy. Do tego motyw fatalnego zauroczenia i schemat gotowy. Mimo tego, film mnie nie chwycił. Może wybrałam sobie nieodpowiedni moment by go oglądać, ale jaki moment jest odpowiedni ? To film właśnie ma za zadanie przenieść nas w inny, ciekawszy świat, nawet jeśli nasz pozostawia wiele do życzenia. Obawiam się jednak, że tym razem ten świat pozostał na moim poziomie, czyli nie jest źle, ale mogłoby być jeszcze lepiej :-)
Moja ocena: 6/10

wtorek, 23 kwietnia 2013

THE HOST



Swoją drogą zastanawiam się, czy pisać cokolwiek na temat tego filmu. Bo i cokolwiek to za dużo. To dziwadło jest kuriozalnym połączeniem INWAZJI ŁOWCÓW CIAŁ z WIOSKĄ PRZEKLĘTYCH, obtoczonej ideologiczną papką kopiującą wzniosłe przesłanie z DNIA, W KTÓRYM ZATRZYMAŁA SIĘ ZIEMIA. 
Każdy detal tego zacnego dzieła jest obrazą mego intelektu. Dałam słowo na fejsie, że nie powiem nic złego o kolejnej wiernej adaptacji prozy genialnej mormonki Stephanie Meyer, no a danego słowa trzeba się trzymać.
I niestety w ten sposób muszę zakończyć tę rekę... Nie mam nic dobrego do powiedzenia na temat tego filmu, oprócz jednego... wybitnie szybko oglądało mi się te dwie godziny, a wszystko za sprawą magicznego suwaka - mój ty wybawicielu !
Moja ocena: 1/10

ps. słowo daję dziwię się tak wysokim notom na IMDB. Wizja szerzącej się głupoty zaczyna mnie przerażać :-)

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

AUTOREIJI: BIYONDO



Na szczęście bozia wyposażyła mnie w nadmiar zdrowego rozsądku i w całej swej miłości do filmów Japonii mam jeszcze w sobie pewien imperatyw, który mówi mi, że nie powinnam się zachwycać czymkolwiek tylko dla zachowania status quo. I to jedna z niewielu twardych zasad, których się w życiu trzymam.
I powiem szczerze ten film jest tak słaby, że szlak mnie trafia i nie chce mi się nawet o nim pisać. Ponieważ w głowie kołacze mi się jedno pytanie, o którym zapomniał Kitano przystępując do tego filmu: po co ????? 
Litości !!!!


powtarza ten sam schemat, co we Wscieklosc. Kilku bohaterów z poprzedniej części też się tutaj pojawia. Poza tym masa gangsterów. Odzianych elegancko. Wozi się czarnymi toyotami, w czarnych gajerach i czarnych okularach. Wygląda to bosko i robi się gorąco... ale to pozór. Są też przesiąknięci dwulicowością policjanci. Mściciele krzywd swych, którzy w przypływie nadmiaru honoru chcą pomścić krzywdy swoje i swych braci. Pojawia się również Kitano, jako bohater poprzedniej części. Ohtomo (zwany "Beat Takeshi" - beat my ass !) oczywiście to człowiek symbol. Czarny jeździec. Kosi krwawe żniwo. Karze złych i zepsutych, biorąc na swe barki ogromny ciężar odpowiedzialności za ból i cierpienie. Jednak ten przypływ moralności jest równie chwilowy, co mrugnięcie jego prawym oczkiem.


Problem w tym, że film jest kurewsko przegadany. Masakra. Nie da się tego oglądać. Kamera stoi w miejscu. Pokazuje siedzących, jak kury na grzędzie, bosów mafii, którzy nic nie robią tylko gdaczą przez bite dwie godziny. Wszyscy wyglądają jednakowo, bo wszyscy mają te same gajery. Nawet kanapy niewiele się różnią. I klepią tak w koło macieju, kto kogo i kiedy chce posunąć (o nie, seksu tu nie będzie, a popatrzyłoby się na te boskie tatuaże). Etapy rozgrywki między rodzinami mafijnymi są tak katorżniczo przewidywalne, że aż dziwi bierność przyszłych ofiar. Wiedząc kto jest następnym pionkiem w grze, aż się prosi by zamieszać w akcji. To już chyba zwie się logiką i umiejętnością wysuwania wniosków vel przewidywania. Najwyraźniej zabrakło jej Kitano.


To co podoba mi się przede wszystkim w poprzedniku, to wściekłość, agresja i krwawa zemsta. Czyli pełen doborowy skład japońskich filmów gore. Esencja, która pojawia się wyłącznie w tym kinie w sposób oryginalny, świeży i niczym nie zmącony. Cała reszta filmowych sobowtórów, to marne kopie, które albo są wygładzone na potrzeby małoletniego rynku, albo po prostu są tak słabe, że chce się wyć do księżyca w pełni. W AUTOREIJI: BIYONDO na krwawą jatkę (i tutaj to słowo użyte jest przesadnie) trzeba czekać półtorej godziny. Te półtorej godziny to oczywiście bleblanie na siedząco, leżąco, stojąco, w jakiej tylko formie chcemy. Niestety nawet, jak już przemęczymy to gadulstwo to otrzymujemy dwie sceny godne uwagi: jedna to przewiercanie czaszki wiertarką, a druga to ludzka tarcza do maszyny wyrzucającej piłki bejsbolowe z prędkością stu na godzinę prosto w czoło :-)) 
Czy warto czekać na te sceny ? Absolutnie nie. Proponuję sobie wyguglać. Pewnie są już na you tube. I to jedyne 3 minuty tego filmu godne uwagi. Reszta to poruta Panie Kitano. Albo się Pan zestarzał i rura Panu zmiękła. Albo ściera się Pan właśnie z przestojem twórczym. Oby skończyło się na przestoju, bo takiego pieprzenia o dupie maryni mam dość przez osiem godzin 5/7. Tanx, no tanx
Moja ocena: 2/10

niedziela, 21 kwietnia 2013

7 DIAS EN LA HABANA



Siedem dni w Hawanie oczami siedmiu reżyserów. Każda nowela filmowa jest odrębna. Opowiada zupełnie nową historię, choć momentami bohaterowie i miejsca się powtarzają. 
To dość dziwny obraz Kuby. Z jednej strony wydawałoby się, że lata izolacji powinny zmasakrować ten kraj i tych ludzi. A dostajemy bardzo dużą dawkę optymizmu. Z drugiej strony człowiek to takie zwierzę, które przystosuje się do każdych warunków. I żeby nie zwariować totalnie, optymizm znajdzie nawet sześć stóp pod ziemią. Swoją drogą ciekawa jestem ile trwałaby ta ich rewolucja, gdyby zamiast wpieprzania bananów w styczniu w slipach i japonkach, musieli uganiać się za kartoflami w dwudziestostopniowym mrozie i w dziurawych walonkach. Castro z pewnością długo, by sobie nie pogadał.
Ale wracając... siedem historii to siedem dni tygodnia.


Poniedziałek - EL YUMA reż. Benicio Del Toro
Benicio ach Benicio. O ile bardziej i chętniej oglądałabym twą czarną jak smoła czuprynę, gdybyś był po drugiej stronie kamery, ech... 
Dość zabawna historia, lecz zbyt mało oryginalna. Młody aktor przybywa do Hawany na lekcje aktorstwa. Testosteron mu warczy, jak silnik w Ferrari. Wszędzie półnagie ciała młodych kobiet. Tylko on samotny, chętny i bez brania. I gdy w końcu udaje mu się wyrwać blond wypłosza okazuje się, że większego pecha mieć nie mógł. Chicks with dicks, ale jak to mówią... na bezrybiu i rak ryba ;-)


Wtorek - JAM SESSION reż. Pablo Trapero
Liczyłam na tę nowelę. Trapero znam ze świetnych filmów Lwica i Carancho . W tej historii głównym bohaterem jest Emir Kusturica, który gra... siebie. Oby to tylko była kpina. Bowiem reżyser jest raczej zapijaczonym, bełkoczącym człowiekiem. Kłóci się z żoną przez telefon, chleje na umór, rzyga na scenie, a na koniec obiecuje autochtonom gruszki na wierzbie. Marny to obraz swój. Oby to nie autoportret. Choć za filmami Kustoricy nigdy nie przepadałam. Jest tu pewna dawka humoru, choć przyćmiona została przez pląsy, śpiewy i niespełnione życzenia. 


Środa - LA TENTACION DE CECILIA reż. Julio Medem
Daniel Brühl gra europejczyka, który w czasie swego pobytu zakochuje się (w co wątpię) w uroczej kubańskiej piosenkareczce. Obiecując jej świetlaną przyszłość w Hiszpanii, namawia do rzucenia chłopa i wyjazdu z nim do Europy. Dziewczę się miota, ale facet jest biały, bogaty i przystojny. I jak to mawiały urocze damy z filmu Kondratiuka DZIEWCZYNY DO WZIĘCIA "ma mieszkanie, a więc widoki i perspektywy są wielkie przed nami" :-)


Czwartek - DIARY OF A BEGINNER reż. Elia Suleiman
Dość zabawny obraz faceta, który zwiedzając Hawanę ma taki wyraz twarzy, jakby wytatuowali mu na czole "what the fuck am i doing here ?????". To rodzaj samotnego obserwatora. Totalnie zagubionego w miejscu, w którym de facto niewiele się dzieje. Zwiedzając przeróżne miejsca jedyne ciekawostki na które trafia to ludzie. Nie jest to jednak wesoły obraz. Jedno, co ich łączy to konieczność bycia z kimś. Trochę jak z telewizorem. Mało kto potrafi jeść w ciszy. Często bywa tak, że telewizor dotrzymuje towarzystwa. I tak samo jest z ludźmi, których spotyka. Mało kto potrafi i chce żyć w pojedynkę.  A jeszcze mniej osób docenia tego uroki. Taki życiowy minimalizm i pewnego rodzaju prostota. Taka też jest ta nowela. Bardzo wymowna, a praktycznie bez słów. Kamera jest statyczna. Nie podąża za bohaterem, a ukazuje emocje w najmniejszym szczególe. Ten filmik to jeden z lepszych. Widać świetne oko obserwatora. Plus piękne zdjęcia. 



Piątek - RITUAL reż. Gaspar Noé
Moim zdaniem najlepsza nowela w całym tym zbiorze. Może dlatego, że emocjonalnie blisko mi do klimatu filmów tego pana. 
Piątek to dzień, w którym smycz wieszamy na haku. Puszcza się wtedy wodze fantazji i przez te parę godzin uwalniamy emocje, które tłamsimy przez cały tydzień. Ale nie o takim rytuale w filmie mowa. Choć tytuł i tak uważam za przewrotny. To mowa o zabobonach, które tkwią tam, gdzie głównie bieda i brak edukacji kosi swoje żniwo. Młoda dziewczyna na imprezie poznaje drugą młodą dziewczynę i jest miło i przyjemnie, ale idylla nie trwa wiecznie.
Noe jest dla mnie indywidualnością samą w sobie, o czym nawet świadczy ten filmik. W pozostałych sześciu nowelach przeważa światło jasne, kolorowe. Dźwięk ostry i nachalny. I życie, które tętni energią. Nowela Noe'go jest ponura i ciemna, jak historia którą opowiada. Dźwięk gdzieś w tle tempy i wygłuszony, jednak pulsujący niczym tętno. Autor przenosi nas do innej części Hawany. Nie tej zabawowej, pełnej energii i optymizmu. Hawana Noe'go jest mroczna i skostniała, jak sam system, który zżarł Kubę, a który tylko z nazwy nosi szczytne cele ocalenia przed chorym i krwiożerczym imperializmem.


Sobota - DULCE AMARGO reż. Juan Carlos Tabío
Kuba to dość specyficzne miejsce, chociaż momentami przypomina mi nasze swojskie klimaty. Tutaj, żeby zarobić trochę grosza, trzeba się natrudzić i kombinować, aż paznokcie zsinieją. Jedak co najgorsze, to że mimo ciężkiej harówy niewiele korzyści się z tego ma. U nas wyjechali do Anglii, u nich... pozostaje tratwa, wiosła i vide Miami. To chyba najbardziej gorzki (hiszpański Amargo) obraz, mimo słowa Dulce w tytule.



Niedziela - LA FUENTE reż. Laurent Cantet
I pamiętaj, aby dzień święty święcić :-) Kubańczycy, tak jak większość południowych amerykanów, to bardzo pobożny naród. Miłość do maryjki jest większa niż zdrowy rozsądek, dlatego też w przypływie nawiedzenia ducha świętego pewna starsza Pani postanawia wybudować sobie w salonie fontannę dla Matki Boskiej. A jak już ją wybudowali, to zgodnie z maksymą jednego z przykazań, naród się bawi i świętuje, jak bozia kazała. Dziwny to obrazek, choć nawet zabawny.


I tak tydzień w Hawanie minął. Podsumowując go krótko, jest to świetne miejsce dla turystów. Jest pogoda, można wyrwać niezłą dupę, nieźle sobie popić, a przy tym wytańczyć się do nieprzytomności. Dla miejscowych Hawana to raczej miejsce smutku i zgryzot. W pocie czoła próbując jakoś sklecić życie do kupy stają na uszach, by jakoś po prostu funkcjonować. Czerpią przy tym sporo radości, raz by nie zwariować, a dwa że taki to już ich gorący temperament.
Ech..oddałabym wszystko za tę ich pogodę.
Moja ocena: 5/10

sobota, 20 kwietnia 2013

JACK REACHER




...czyli mało mi po wczorajszym OBLIVION. Nie dość, że kolejny Jack to na dodatek ten sam Cruise :-) Na szczęście nie taki diabeł straszny, jak go malują. Cruise w roli super zajebistego speca wojskowego śmiga po mieście węsząc za złoczyńcą.
Jest to naprawdę niezły thriller. Tytułowy bohater to ex military guy, który niespodziewanie wypływa na powierzchnię świata na wiadomość o brutalnym morderstwie jednego z jego podopiecznych z wojska. Razem z adwokatką próbuje znaleźć dowody uniewinniające chłopaka.


Film jest rozwlekły. Trwa ponad dwie godziny i to zdecydowanie za dużo. Fabuła jednak nadrabia braki. Są zaskakujące zwroty akcji, które utrzymywały mnie przy życiu. Nie mogłam się jednak wyzbyć dziwnego wrażenia. Cały seans czułam się jakbym była kroplówką złączona z filmem. Każdy ubytek w akcji powodował znudzenie. Każde przyspieszenie znacząco podnosiło tętno. Całość jest zatem mocno nierówna. Przedkładam to na niepotrzebnie rozwleczoną akcję. Gdyby film trwał maksymalnie półtorej godziny reżyser zmuszony byłby do jej przyspieszenia, a jeśli nawet nie, to musiałaby być ona utrzymana na tym samym poziomie. I myślę, że nie byłoby straty w fabule.  

 

w swojej karierze napisał więcej scenariuszy, niż nakręcił filmów. Nie jest więc chłopcem do bicia. Stworzył bowiem parę naprawdę dobrych historii (Podejrzani , Walkiria ). 
Jednak w przypadku JACKA... mam problem. Nie jest to zły film, ale też nie porywa. To przyzwoicie skrojona akcja, a jednak... czegoś mi brakuje. Może faktycznie te dwie godziny męczybuły były przesadą. Może też rola Cruise lekko irytuje. Jego nieskazitelna moralność, nie pozbawiony kręgosłupa moralnego, chodzący autorytet, ideał w swoim fachu. Jack to typ faceta, który nie rzuca cienia, bo ten dawno ze strachu przed nim uciekł. I może ten brak ludzkich zachowań, wad i rys trochę mnie razi. Również rola Herzoga w projekcie jest mocno na wyrost. Jego charakter, a ma być zły do szpiku kości, jest potulny niczym baranek. A jego groźne teksty z tym swoim chropowatym niemieckim akcentem (a gra ruska) raczej śmieszą niż przerażają. Także szczerze powiem, że był to iście bezpłciowy film. 
Mimo wszystko polecam. Może komuś przypadnie do gustu. W porównaniu do OBLIVION to niebo a ziemia. 
Moja ocena: 6/10