Strony

sobota, 31 października 2015

THE HOUND OF THE BASKERVILLES [1959]




Uwielbiam kino grozy z lat 50-tych, 60-tych, czy 70-tych z udziałem Christophera Lee, Petera Cushinga, czy Vincenta Price. Klimat tych filmów jest niezastąpiony i nie do podrobienia. Atmosfera w tych obrazach ociera się o mistycyzm. Niezwykła scenografia i muzyka potęgują to wrażenie. I choć PIES BASKERVILLE'ÓW to klasyczne opowiadanie Artura Conan Doyle'a, w którym to Sherlock Holmes używa swej percepcji, niczym wróżbita, nie zmienia to faktu, że Terence Fisher stworzył niesamowite, czarujące wręcz widowisko.



Jeśli Sherlock Holmes to tylko w wydaniu oryginalnym, staroangielskim, a nie tym współczesnym, serialowym. Klimat tamtych czasów dodaje wyjątkowego smaczku. Stare zamczyska sprzyjają niesamowitym, wręcz nie z tej ziemi, historiom. A i bohaterowie pozbawieni nowoczesnych aparatur stają się jacyś tacy nadludzcy. Łatwiej jest dzięki temu przełknąć najbardziej niesamowitą historię, a niezwykły zmysł i umiejętności Sherlocka wydają się kompletnie od czapy.



PIES BASKERVILLE'ÓW to jedna z tych nieprawdopodobnych historii, w których Sherlock używa swych niezwykłych umiejętności w sposób wręcz niepojęty. Momentami nawet zabawny. Jego spostrzegawczość jest niczym aparatura RTG, prześwietli delikwenta podskórnie. Historia osadzona w jednym ze staroangielskich zamczysk, w którym protoplasta rodu Baskerville'ów naraził swych potomków na pewną śmierć. Klątwa jaka krąży nad tym rodem sprawia, że żywot kolejnych Baskerville'ów jest policzony. Sherlock otrzymuje więc nie lada zagwozdkę. Kolejny Baskerville umiera i to Holmes musi potwierdzić krążącą od wieków wieść, czy kolejnych Baskerville'ów faktycznie uśmierca drapieżny pies rodem z piekła, czy to tylko po prostu ludzka niegodziwość.



Świetny film. Ogląda się go wyśmienicie. Mroczna atmosfera i scenerie mglistych, bagnistych wrzosowisk. Muzyka potęgująca napięcie. Scenografie posępnych, zimnych zamkowych pomieszczeń. I bohaterowie, tajemniczy i niejednoznaczni. To wszystko dodaje wyjątkowego smaczku tej historii, a wisienką na torcie jest przecudowny duet Cushing-Lee. Podziwiam tych Panów, są nieodłącznymi "rekwizytami" kina grozy z tamtych lat i bez nich PIES BASKERVILLE'ÓW z pewnością nie byłby tak dobry.
Moja ocena: 7/10

PEUR(S) DU NOIR [2002]




STRACH(Y) W CIEMNOŚCI to animacja złożona z kilku nowel stworzonych przez uznanych grafików i twórców komiksów. Myślą przewodnią tych opowiadań jest strach. Strach widziany w różny sposób. Nie zawsze musi on przerażać, więc Ci którzy szukają mało wysublimowanych slasherów, czy gore z pewnością nie znajdą w tej animacji nic ciekawego.



Strach potrafi przybierać wiele twarzy. Strach potrafi sparaliżować, potrafi zmobilizować i równie dobrze zatruć komuś życie. Boimy się praktycznie wszystkiego. Stuków puków w ciemną noc, myszy, pająków, a nawet samych siebie. Wielowymiarowość strachu jest tak wielka, jak wiele jest osobowości. Również ta animacja nie skupia się na jednym źródle strachu, ale przedstawia jego wiele odcieni. Znajdziemy tu strach przed odrzuceniem, strach wynikający z wybujałej wyobraźni, strach przed duchami i ten najbardziej pierwotny strach... strach przed ludźmi, którzy mogą zniszczyć komuś życie.



Nie mogę powiedzieć, by ta animacja mnie zachwyciła. Wprawdzie formuła ujęcia horroru w rysunkach jest sama w sobie niezwykle intrygująca i oryginalna, jednak nie wszystkie opowieści stoją na tym samym poziomie. Animacja jest nierówna i niestety niektóre nowele bardzo mnie zawiodły. Śmiało mogę jednak powiedzieć, że z tych kilku segmentów spodobały mi się dwa. 



Pierwszy segment to przygotowana przez Charles Burnsa opowieść o chłopaku zafascynowanym entomologią. To historia o strachu przed odrzuceniem. O tak wielkim pragnieniu akceptacji i miłości, że aż paraliżuje i zaślepia. Jest to chyba jedyna animacja, która zachwyca złożonością fabuły. O ile kreska niekoniecznie oczarowuje, o tyle sama opowieść już tak. Może dlatego, że fabularnie film oddaje klimat schiz z filmów Cronenberga, a końcówka wręcz kilka tytułów z jego filmografii przywołuje w pamięci.
Druga opowieść, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, to historia o mężczyźnie, który zbudził demona w opuszczonym domu. To historia z cyklu ghost stories i jedna z bardziej klimatycznych. Zachwyca wizualnie. Piękna kreska Richarda McGuire'a, która żyje wraz z rozwojem akcji. Jest to jedyny segment, w którym konwencja monochromatyczna sprawdza się idealnie. Perfekcyjna gra cieni, która genialnie buduje nastrój i dodaje fabule pikanterii.
Najbardziej brutalną jest nowela Lorenzo Mattottiego, która opowiada o szlachcicu wyprowadzającym swe głodne psy na spacer. Najsłabszy segment to narracja, która prowadzi widza, przez cały czas trwania animacji oraz segment o małej Japonce, która spotyka się ze szkolną przemocą.



Polecam tę animację osobom szukającym oryginalności w kinie. Różnorodność animacji, ich tematyka i fabuła gwarantuje, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Każdy z segmentów różni się również stylem, dzięki czemu strona wizualna nie jest męcząca i monotonna. Atutem jest również podejście do gatunku horroru, który niekoniecznie musi się wiązać z brutalnością, ale może się koło niej subtelnie poruszać.
Moja ocena: 6/10 [choć dwa moje ulubione segmenty oceniłabym na 8/10]

środa, 28 października 2015

DANS MA PEAU [2002]




POD MOJĄ SKÓRĄ to film, który balansuje na granicy horroru, a właściwie body horroru. Wprawdzie film złożony jest z wielu drastycznych, wręcz okropnych scen, fabuła łączy w sobie wątki dramatyczne i psychologiczne. Marina de Van to jedna z lepszych scenarzystek francuskich, która postanowiła wyreżyserować i zagrać w swoim filmie. Autorka świetnych scenariuszy, odpowiedzialna jest za wiele filmów Francois'a Ozona. POD MOJĄ SKÓRY to trudny film i bardzo ciężko się go ogląda, a mimo to będzie to jedna z tych produkcji, której tak szybko się nie zapomni.



Marina de Van zabiera nas w mroczną opowieść o młodej, zdolnej analityczce Esther. Kobieta wiedzie spokojne życie. Ma przystojnego faceta. Odnosi sukcesy w firmie, w której wkrótce otrzyma awans. Kiedy na imprezie u znajomych przypadkiem ulegnie małemu wypadkowi, w jej psychice zajdą autodestrukcyjne zmiany, których przyczyny nie zostaną wyjaśnione.



Film jest drastyczny. Kobieta zapada w dość dziwną chorobę, która polega na samookaleczeniu się. Świadoma destruktywnego zachowania nie jest w stanie poddać się pragnieniu, którym jest chęć zadawania sobie bólu i ranienia siebie. Jej fascynacja skórą i ciałem jest nietypowa. Kobieta cierpi na brak odczuwania bólu, co dodatkowo potęguje jej chęć i brak oporów w niszczeniu swego ciała.



Mimo dość zagmatwanej fabuły POD MOJĄ SKÓRĄ ogląda się bez większych problemów. Sprawnie poprowadzona fabuła, ciekawy pomysł i dość dobra realizacja. Problem może pojawić się u osób o słabych nerwach lub u tych bardziej wrażliwych na widok cierpienia. Wiele scen jest tutaj bardzo drastycznych. Motywy kanibalistyczne i samookaleczania są dość precyzyjnie ukazane, co i mnie zabolało niejednokrotnie. 
Polecam ten film jako ciekawostkę. Mało jest w kinie filmów oryginalnych, a POD MOJĄ SKÓRĄ z pewnością do nich należy. Nie spotkałam się w kinie z podobną problematyką. To co jednak jest najbardziej ciekawe w tym filmie to to, co nie zostało wyjaśnione, czyli powód zachowania bohaterki. Dlaczego się okaleczała? Czy chora fascynacja ciałem? Brak poczucia bezpieczeństwa? Stres pourazowy? Wiele pytań i każde pozostaje bez odpowiedzi.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]

wtorek, 27 października 2015

SHEITAN [2006]




Oglądając filmy pokroju SHEITAN stwierdzam, że kino ma wciąż mi wiele do zaoferowania pod kątem dziwactwa. Kim Chapiron, reżyser znany z przeciętnego filmu o chłopcach z poprawczaka DOG POUND, nakręcił mega zryty horrorek z zacnym klimacikiem i paczką kolorowych postaci.



Akcja ma miejsce w Wigilię. Grupa przyjaciół decyduje się na spędzenie tego dnia w wiejskim domu jednej z poznanych na dyskotece dziewczyn. Chłopacy, mega nagrzani, bez większego wahania decydują się na wyjazd z ledwo poznaną koleżanką. Gdy grupa dociera na miejsce wita ich bazyliszkowaty wuj dziewczyny Joseph. Jak się okaże wujaszek nie tylko koszmarnie wygląda, ale i ukrywa w domu niezły koszmarek.



Dziwią mnie dość słabe noty na portalach filmowych bowiem ten film to sam smaczek. Wprawdzie wiele tu klisz, a i bohaterowie są z metra cięci, niezwykłego uroku temu dość mrocznemu dziełu dodaje zacny klimat. Paskudne miejsce, pełne obrzydliwości, otoczone przez mega frików. Duszna atmosfera i zbliżający się koszmar jest wręcz odczuwalny. I faktycznie kiedy już dotrzemy do punktu kulminacyjnego naszym oczom ukaże się nieźle poryta scenka rodzajowa.



SHEITAN to z jednej strony klimatyczne kino grozy, z drugiej całkiem przyzwoita czarna komedia. Nie ukrywam, że momentami zrywałam boki, bowiem głupota bohaterów i urok osobisty wuja Josepha rozkładały mnie na łopatki. Sam film nie należy do wyszukanych, jednak reżyser umiejętnie stworzył wokół tego filmu odpowiednią aurę.
Perełką SHEITAN jest Vincent Cassel. Aktor wcielił się w dwie role, słodkiego wuja Josepha i jego równie uroczej małżonki. Charakteryzacja dobiła gwoździa do trumny, a Vincent szalał na ekranie, jak koń na sterydach. Polecam! Fanom dziwnych, odjechanych i porytych filmów SHEITAN powinien przypaść do gustu, a wielbiciele Vincenta Cassela odkryją jego nowe oblicza.
Moja ocena: 6/10 [mocne 6,5]

poniedziałek, 26 października 2015

QUIEN PUEDE MATAR A UN NINO? [1976]




Jeden z tych filmów, których czułe na krzywdy dziecka matki oglądać nie powinny. Autor już na początku sugeruje, kim będą bohaterowie i co będzie tematem przewodnim tego filmu. 



Przenosimy się do słonecznej Hiszpanii. Młode małżeństwo decyduje się spędzić wakacje na jednej z hiszpańskich wysp. Po przybyciu na wyspę zauważają, że jedynymi jej mieszkańcami jest grupa dziwnie zachowujących się dzieci.



Widzów poszukujących krwawych wrażeń ten film może zawieść. Fabuła skupia się na budowaniu napięcia i kreowaniu aury tajemniczości. Do końca nie dowiemy się, jaki był powód makabrycznej postawy dzieci. Autor oszczędza nas również przed drastycznymi scenami. Jak na horror jest ich naprawdę niewiele.
To co mnie intryguje w tym filmie to zestawienie kontrastów. Początek filmu zaczyna się od scen dokumentalnych przedstawiających dzieci, które przypadkowo lub nawet bezsensownie padają ofiarami współczesnych działań wojennych. Dzieci, bezbronne, niewinne, które są wykorzystywane przez egoizm i szaleństwo dorosłych. Przeciwstawieniem tych scen dokumentalnych jest fabuła. Dzieci pozbawione pierwiastka niewinności. Bez dorosłych, bez kontroli, w których wybudza się zwierzęcy instynkt. Zło pierwotne pozbawione zahamowań. W tym filmie rewelacyjnie sprawdza się twierdzenie ojca psychoanalizy, Sigmunta Freuda, że "dzieci nie są zwyczajnie złośliwe, one są złe". I jak bardzo teza ta byłaby sprzeczna z naszymi przekonaniami, film Serradora dobitnie ją uzasadnia.



Polecam ten film. Gdy przyjrzymy się tej agresywnej pajdokracji z pewnością będzie to obraz z koszmarów sennych. A jednak nie jest to klasyczny horror. Bliżej mu do dramatu psychologicznego.
Jeśli ktoś chciałby zgłębić problem zła w dzieciach, pojawiający się w kinie, to został on rewelacyjnie ukazany w filmie WŁADCA MUCH. Natomiast jeśli ktoś jest zainteresowany horrorami z prawdziwego zdarzenia, w których udział mają złe dzieci, to polecam OMEN, THE BAD SEED, DZIECI KUKURYDZY, SIEROTA, WIOSKA PRZEKLĘTYCH czy pojechany na maxa film Cronenberga POTOMSTWO.
Moja ocena: 7/10


niedziela, 25 października 2015

BONE TOMAHAWK [2015]




Weird west, takim podgatunkiem filmowym można określić BONE TOMAHAWK. Filmy, których akcja rozgrywa się w czasach Dzikiego Zachodu, podkoloryzowane mrożącymi krew w żyłach opowieściami. Większość tego typu filmów to kino klasy B. Opowieści o zombiakach, wampirach i innych potworach, które dokuczały amerykańskim pionierom. Ostatnio z tego typu filmów widziałam JONAH HEX  z Joshem Brolinem, jednak niekoniecznie mnie chwycił za serce. Natomiast debiut reżyserski S.Craiga Zahlera uznaję za bardzo udany. Scenarzysta, który po filmowych porażkach swoich scenariuszy postanowił wziąć stery w swoje ręce. I wyszło mu to smakowicie.



Jak przystało na podgatunek weird west akcja toczy się w czasach Dzikiego Zachodu. Jak się później okaże, nawet bardzo dzikiego zachodu. Szeryf Franklin Hunt [sic!] sprawuje pieczę nad spokojnym miasteczkiem. Mieszkańcy mają do niego szacunek, a i on sam jest przykładem człowieka kierującego się zdrowym rozsądkiem, a nie prawem siły. Kiedy tę spokojną mieścinę nawiedza nowy, tajemniczy przybysz, Szeryf, chcąc zapewnić miastu bezpieczeństwo, zamyka go w więzieniu. Mężczyzna zostaje postrzelony, a opiekę zapewnić ma mu miejscowa doktorka wraz z pomocnikiem Szeryfa. Jedna noc dzieli rzezimieszka od wyjawienia Szeryfowi swojej tożsamości. Jedna noc, która jemu i jego opiekunom zmieni życie. 



BONE TOMAHAWK to broń prymitywnych morderców, którzy porwali więźnia i jego opiekunów. Opowieść nie skupia się jednak na uprowadzeniu, a na próbie odzyskania porwanych przez szeryfa i jego trzech pomocników. Panowie podejmują niebezpieczną wyprawę do krainy kanibalistycznych jaskiniowców. Czy przeżyją? Polecam przekonać się samemu. Muszę przyznać, że film zaskakuje. Pierwsza połowa nie wskazuje na horror, jaki przeżyją w trakcie odbicia porwanych bohaterowie. S.Craig Zahler buduje emocje dość powolnie. Wprawdzie dochodzi do scen brutalnych, cały film utrzymany jest w lekkiej konwencji, która łączy w sobie horror, komedię i western.



Nie ukrywam, że momentami film mnie bawił. Walka z kanibalistycznymi potworami była mało wyszukana. Obyło się bez skomplikowanych zasadzek, czy zawiłych intryg. Całość wypadła wręcz łopatologicznie. Do teraz nie pojmuję, jakim sposobem dostał się mąż porwanej, z chorą nogą, do wysokiej na sześć pięter jaskini. Drugą sprawą są irytujący bohaterowie. Zahler naszpikował niektórych bohaterów takim pierwiastkiem męskości, że graniczyła niemal z głupotą. Samozaparcie, które łączyło się z brakiem logiki, a które jednocześnie było zagrożeniem dla całej wyprawy. 



Mam przeczucie, że Zahler specjalnie zastosował niektóre rozwiązania fabularne i charakterystykę postaci, by widz poczuł pewną dozę irracjonalności tej opowieści. Cały wic polega na tym, że film mimo kontrowersji ogląda się wyśmienicie. Genialny westernowy klimat, ciekawy i zabawny pomysł na fabułę oraz bombowi aktorzy [tutaj rewelacyjny Kurt Russell i Richard Jenkins]. Może scen mrożących krew w żyłach nie ma za wiele, a obrzydliwości jest dużo za mało, jednak BONE TOMAHAWK uznaję za perełkę gatunku weird west i mam nadzieję, że będzie on zaczątkiem nowej fali w kinie.
Moja ocena: 7/10

TROUBLE EVERY DAY [2001]



GŁÓD MIŁOŚCI to niezwykle dziwny film. Generalnie przestrzegałabym przed nim. Jednak jest coś intrygującego w tym projekcie. Pytanie tylko, czy warto dla tego uczucia poświęcać swoje cenne półtorej godziny?! Niestety ta decyzja należeć będzie do Was.



Z wielu filmów francuskiej reżyserki Claire Denis widziałam tylko dramat z Isabelle Huppert BIAŁA AFRYKA. Film ten zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z pewnością spore wrażenie zrobił również GŁÓD MIŁOŚCI. Różnica polega na tym, że GŁÓD MIŁOŚCI nie jest filmem, który odebrałam jednoznacznie pozytywnie. Pokrętność tej fabuły i chaotyczna realizacja sprawiły, że GŁÓD MIŁOŚCI jest bardzo ciężki w odbiorze.
Film skategoryzowano jako horror. Czy taki zatem jest?! Trudno ocenić. Czy dwie sceny gore stanowią o horrorze?! W moim przekonaniu nie. Denis nakręciła jednak tak dziwny, pokręcony, chory film, że sama już nie wiem, czy to dramat, horror, czy bajka dla dorosłych.



Akcja tego filmu toczy się w Paryżu i prowadzona jest dwutorowo. Młody lekarz przyjeżdża do Francji w podróż poślubną. Okazuje się, że prawdziwy powód przyjazdu jest zupełnie inny. Mężczyzna przez większość swego pobytu szuka kolegi po fachu - francuskiego naukowca, który prowadził badania nad libido. Równolegle obserwujemy francuskiego lekarza, który więzi w domu swoją chorą żonę. Losy tych dwóch mężczyzn zejdą się ze sobą, a linią łączącą będą mordercze upodobania, które zaspokajają popęd seksualny.



Film prowadzony jest ociężale. Ponurą aurę tego filmu dodatkowo pogłębia brak dialogów, przez co film ciągnie się, jak makaron. Niewiele dowiemy się również na temat tajemniczej choroby. Informacje są zdawkowe, jakby scenarzysta liczył na wybujałą wyobraźnię widzów. Kompletny chaos.
Dodatkowym minusem są rwane ujęcia. Momentami trudno się połapać, czy sceny dotyczą czasu rzeczywistego, czy są reminiscencją zaszłych zdarzeń.
Co zatem intryguje?! Intrygują owe dwie sceny, które są brutalne, a jednocześnie niesamowicie łechcą ciekawość. Obserwując bohaterów w seksualnym opętaniu nie sposób opanować szału natrętnych myśli. Brak odpowiedzi w scenariuszu nie pomaga w odbiorze. I to jest największy problem, bowiem do końca nie wiadomo o co w tym filmie naprawdę chodzi.
Moja ocena: 3/10

sobota, 24 października 2015

VACATION [2015]





Jestem pokoleniem, które wyrosło na przezabawnych przygodach rodziny Griswoldów. Jest to seria komedii, do których z wielką chęcią wracam. Nie ukrywam, że obawiałam się odświeżonej wersji. Zwłaszcza, że za scenariuszem stanęli dwaj panowie, którzy z tą serią nie mieli nic wspólnego.



Film opowiada o wakacyjnych perypetiach syna seniora rodu Griswoldów, Rusty'ego. Nie daleko pada jabłko od jabłoni, bowiem Rusty wdał się w ojca. Tak samo chaotyczny, głupkowaty, niezdarny i ślamazarny. Rusty jest pilotem w podrzędnych liniach lotniczych, ma dom, wspaniałą żonę i dwóch dorastających synów. Niestety w tę rodzinną idyllę wdarła się rdza. Chcąc odświeżyć związek i poprawić relacje z synami Rusty postanawia wyruszyć na wakacyjną wyprawę. I tak jak jego ojciec, wynajmuje paskudne auto, którym przemierzał będzie kolejne stany Ameryki z koszmarnym skutkiem.



Powiem szczerze, że ubawiłam się setnie. Na szczęście scenarzyści stworzyli coś własnego, zamiast kopiować wzorce, co wyszło na plus temu filmowi. Chcąc oddać hołd swym poprzednikom w scenariusz wpleciono wiele scen odwołujących się do wcześniejszych wersji. Zaproszono również aktorów z pierwotnej serii, Chevy Chase'a i Beverely D'Angelo.



Jeśli ktoś szuka wyszukanego humoru, w VACATION go nie znajdzie. Film w pełni odwołuje się do swych poprzedników, budując zabawne sceny na gagach, głupich żartach, nie rzadko wulgarnych. Na szczęście niewybredne żarty nie są na tyle ordynarne, by zamiast bawić żenowały. I choć rewelacji nie było, to zarówno film, jak Ed Helms, do którego miałam wielkie obawy, całkiem fajnie wypadli, więc fanom serii polecam, a wszystkich którzy nie widzieli poprzednich wersji szczerze zachęcam, bo są zdecydowanie lepsze od VACATION.
Moja ocena: 6/10

piątek, 23 października 2015

EVEREST [2015]




Tę tragiczną historię znam wyłącznie z doniesień prasowych. Na jej temat powstały filmy fabularne i dokumentalne, napisano książki i wiele publikacji. Wielu próbowało znaleźć wyjaśnienie. Zadawano sobie pytania: dlaczego, jak to możliwe i kto zawinił?! I choć odpowiedzi było wiele, nie da się ukryć, że odpowiedzialność za ten dramat ponoszą przewodnicy wyprawy i zarazem bohaterowie filmu Kormakura, Rob Holl i Scott Fisher.



EVEREST to opowieść o tragicznym wydarzeniu, które miało miejsce w maju 1996. roku podczas wspinaczki na najwyższą górę świata. W schodzących już alpinistów uderza burza śnieżna, wywołując dramat, którego skutków nikt nie mógł przewidzieć. Podczas tej wyprawy ginie dwóch przewodników, zaprawionych w bojach, zawodowych alpinistów. Jest to dowód na to, że w obliczu szalejącej, drapieżnej natury, ani rozum, ani umiejętności i doświadczenie nie gwarantują przeżycia.



Baltasar Kormakur, to reżyser, dla którego kino katastroficzne nie jest nowością. Przypomnijmy sobie jego NA GŁĘBINIE. To również historia oparta na faktach i również opowiadająca o walce ludzi o przetrwanie.
Kormakur nie miał ostatnio dobrej passy. Nie zachwyciło mnie NA GŁĘBINIE, a jego ostatni film 2 GUNS był totalną porażką. Zapaść filmowa Kormakura była dość dziwna, biorąc pod uwagę, że tworzył bardzo dobre kino. Nakręcone w rodzinnej Islandii BIAŁONOCNE WESELE, czy BAGNO to pozycje obowiązkowe każdego kinomana. I już się obawiałam, że zarobkowa emigracja reżyserowi nie posłużyła, gdy tymczasem wypuszcza naprawdę dobry EVEREST.



Pierwsze 50 minut akcji prowadzone jest ospale, jak to zwykle ma miejsce w tego typu kinie. Usypianie widza, po to, by zmiana akcji wywarła na nim odpowiednie wrażenie. Na szczęście w momencie zwrotu akcji poziom dramatyzmu jest na tyle silny, na tyle widoczny i odczuwalny, że wszelkie początkowe znużenie odchodzi w niepamięć. Film zbudowany jest z emocji. Obraz szalejącej burzy i walczących z żywiołem alpinistów imponuje, ale i przeraża. Kormakur zbudował dramatyzm tak, jak można sobie tego życzyć w filmach katastroficznych. Kiedy akcja się kończy, następuje rozwiązanie, a widz się cieszy, że w końcu wszystko wraca do porządku dziennego. 


Polecam z trzech względów. Pierwszy to oczywiście fabuła. Mocna i emocjonująca historia, która oby więcej się nie powtórzyła. Drugi powód to obsada. Plejada gwiazd i świetne aktorstwo. A na deser przekonujące efekty i bardzo dobre CGI.
Moja ocena: 7/10

czwartek, 22 października 2015

NIE YIN NIANG [2015]




Od kilku ładnych lat nie mogę zrozumieć, jakimi kryteriami kierowało się jury festiwalu filmowego w Cannes w wyborze nagrodzonych filmów. O ile mogą się znaleźć miłośnicy kilku godzinnych, mdłych filmowych wynurzeń Ceylana, czy Malika, o tyle nagrodzonego dziwadła o wujku Boonmee kompletnie nie pojmuję. Podobna sytuacja ma miejsce z chińskim "arcydziełem" ZABÓJCZYNI. Wprawdzie obraz nie otrzymał nagrody głównej w Cannes, jednak zdobył ją reżyser. Czy zasłużenie? Jest to mój pierwszy film Hsiao-Hsien Hou i nie wiem jaki poziom filmów prezentował wcześniej, ale może oceniono artystę za całokształt? Choć oceny ZABÓJCZYNI na portalach filmowych są zaskakująco wysokie, dla mnie ten film to pomyłka.



ZABÓJCZYNI to artystyczna odpowiedź na kino z gatunku wuxia. Większość z Was z pewnością kojarzy film PRZYCZAJONY TYGRYS, UKRYTY SMOK, czy DOM LATAJĄCYCH SZTYLETÓW. W filmach z gatunku wuxia akcja najczęściej toczy się w historycznych czasach chińskiego imperium, a fabuła hołduje sztukom walki. Filmy wuxia cechuje dynamika. I choć ZABÓJCZYNI jest filmem z tego gatunku, dynamiki nie posiada za grosz. Posiada natomiast nadmiar artyzmu, który w wydaniu Hsiao-Hsien Hou jest ciężkostrawny.



Akcja filmu toczy się w dawnych Chinach. Yinniang to młode dziewczę, które dzieciństwo spędziło pod bacznym okiem mniszki. Kobieta wyuczyła dziewczynę morderczego fachu. Gdy Yinniang osiągnęła dojrzałość, otrzymała zlecenie zabicia przywódcy potężnego klanu.



Film jest katorżniczy i nie da się tego ukryć. Ocenić go jednoznacznie też nie jest proste. ZABÓJCZYNI bowiem to artystyczne dzieło. Wizualny majstersztyk. Piękne cacuszko, które pod skorupą jest puste, miałkie i byle jakie. Oprócz malowniczych scenerii, cudownej scenografii, kostiumów, plastycznych ujęć, film jest makabrycznie nudny. Przeciągające się w nieskończoność ujęcia, pozbawione dialogów sceny, które nota bene można by wyciąć w cholerę, a sam film nic by na tym nie stracił. Sceny walki można zliczyć na palcach jednej ręki, a ich choreografia i złożoność jest mało widowiskowa, wręcz żałosna. I gdyby pozbawić ZABÓJCZYNIĘ zbędnych scen, prawdopodobnie trwałaby 40 minut. A tak, przez prawie dwie godziny trzeba znosić tę piękną wizualnie maliznę.
Moja ocena: 3/10 

środa, 21 października 2015

THE GENERAL [1998]




Są filmy, które mocno wryły mi się w pamięć mimo upływu czasu. Jednym z nich jest UWOLNIENIE z 1972r., Johna Boormana. Niezwykle intensywny film o grupie przyjaciół, dla których idylliczny spływ kajakowy stanie się życiową traumą. John Boorman nakręcił jeszcze jeden film, który zasługuje na miano kina epokowego. Z pewnością większość z Was słyszała o KRAWCU Z PANAMY z genialną kreacją Geoffreya Rusha. Jeśli nie, czym prędzej zachęcam do zapoznania się z tym filmem, jak i z filmem UWOLNIENIE.



W GENERALE John Boorman po raz kolejny spotyka się z aktorem Jonem Voightem. Gra on tu policjanta, który poluje na cwanego i przebiegłego złodziejaszka Martina Cahilla, zwanego pieszczotliwie Generałem. Film powstał na faktach, a Cahill wybitnie wsławił się w kryminalną historię Irlandii. 



Przez dwie godziny filmu obserwujemy poczynania Cahilla ujęte w konwencji czarno-białej, co może wydawać się nudne i zniechęcające. W przypadku GENERAŁA o znudzeniu nie ma jednak mowy. Boorman cudownie przewertował nam barwny życiorys złodzieja nr 1 Irlandii. Inteligentny typ spod ciemnej gwiazdy, który za nos wodzi system sprawiedliwości, jak i miejscowych policjantów. Boorman zobrazował nam Cahilla jako postać raczej sympatyczną. Mimo niecnej profesji to facet oddany zasadom, szczery do bólu i lojalny. I choć nie stroni od wyszukanych tortur, mordobicia i zastraszania, reżyser naszpikował jego postać tak wielką dawkę humoru, że wypada bardziej na słodkiego drania, niż bezkarną łajzę. 



Polecam ten film wszystkim fanom kina gangsterskiego. Genialna rola Brendana Gleesona, który idealnie oddał swoją postać. Charakterystyczna cecha Cahilla, którą było zasłanianie twarzy w miejscach publicznych tylko utwierdza nas w przekonaniu, że Cahill to cholerny cwaniak nie do przebicia.
Scenariusz jest wręcz naszpikowany humorem. Nie ukrywajmy, Cahill nie był mistrzem wyrafinowania. Jego "skoki" wypadają topornie, prostacko, wręcz tak idiotycznie, że aż nieprawdopodobne, że się udały. A Cahill niczym styrany życiem kocur zawsze wychodził z opresji cało. I albo facet był mego inteligentnym i przebiegłym przestępcą, albo miał więcej szczęścia, niż rozumu. Nie da się jednak ukryć, że postać Generała jest niezwykle barwna, a wątek z siostrami uznaję za jeden z bardziej zabawnych.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]


wtorek, 20 października 2015

BRING ME THE HEAD OF ALFREDO GARCIA [1974]




Sam Peckinpah, człowiek o ogromnym talencie, mający na swym karku masę filmowych klasyków [STRAW DOGS, CONVOY, PAT GARRETT & BILLY THE KID]. Nadmienić trzeba, że w swych filmach Peckinpah nie przedstawia nam miłej dla oka rzeczywistości. Większość jego produkcji to kino ciężkiego kalibru, przepełnione antypatycznymi bohaterami. Podobna sytuacja ma miejsce w filmie DAJCIE MI GŁOWĘ ALFREDO GARCII.



Przenosimy się więc do lat 70-tych. Historia, którą prezentuje nam Peckinpah opowiada o czterech, ciężkich dniach z życia zapijaczonego gringo Benniego, w tej roli genialny Warren Oates. Otóż Bennie to przygrywający amerykańskim turystom pianista w jednej z lokalnych spelun Mexico City. Pewnego dnia odwiedza go dwójka mężczyzn. Okazuje się, że Panowie szukają niejakiego Alfredo Garcii, faceta, który zapłodnił córkę miejscowego bonza, zwanego El Jefe i za którego głowę El Jefe wyznaczył nagrodę miliona dolarów. Alfredo Garcia okazał się niezłym bawidamkiem. Oprócz tego, że zapłodnił córkę El Jefe, romansował z dziewczyną Benniego. Na tę wieść, Bennie decyduje się odszukać Alfredo i przynieść mężczyznom to, czego szukają.



Akcja toczy się w Meksyku. Głównymi wykonawcami zadania zleconego przez meksykańskiego bosa będą amerykanie. Reżyser przedstawia nam dość marny ich obraz. Ludzie pazerni na pieniądz, do końca niezdający sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów. Te cechy charakteryzują również Benniego. Zaślepiony wizją szybkiej gotówki, podejmuje się zadania, które nie tylko go przerośnie, ale którego będzie szczerze żałował.
Peckinpah zarysował również bardzo surowy obraz Meksyku. Życie w tym kraju niewiele różni się od życia za czasów Dzikiego Zachodu. Każdy może wymierzyć sprawiedliwość, kiedy chce i jak chce. Oprócz prawa silnej ręki, wydaje się, jakby w tym miejscu żadne, cywilizowane prawa nie obowiązywały. 



DAJCIE MI GŁOWĘ ALFREDO GARCII przywołuje w myślach film Tommy Lee Jones'a TRZY POGRZEBY MELQUIADESA ESTRADY. Obaj bohaterowie tych filmów mają do wykonania dość nieprzyjemne zadanie, jakim jest przetransportowanie zwłok. Zanurzamy się więc w dość ponury obraz, duszny, gorący, czujemy wręcz smród potu i rozkładającego się ciała. Wszędobylskie muchy i zakrzepła krew, a wokół nieprzyjaźni ludzie. Oba te filmy buduje podobna atmosfera. Oba te filmy przepełnione są bólem i przemocą. Jednak Peckinpah w tym szaleństwie idzie dalej. Śmierć obudowana jest w tej historii bolesną miłością oraz pragnieniem zemsty. I dzięki temu ta jego opowieść o poszukiwaniu głowy Alfredo Garcii nabiera głębi i staje się wielowymiarowa. 
Moja ocena: 7/10