Strony

sobota, 31 marca 2012

GOON

Jestem ogromną fanką hokeja i już pierwsza scena filmu rozwaliła mnie całkowicie, ukazując pełną esencję tego co lubię w tym sporcie najbardziej...napierdalanie :-)) Na widok walających się na siebie z pianą w ustach kolesi na łyżwach, aż mi się ciśnienie podnosi. Sam miód :-)))
A poważnie, ten film to jedna wielka rozpierducha. Baruchel napisał genialny scenariusz, o wyalienowanym żydku, który wyłamał się z rodzinnej lekarskiej tradycji. Poza masą mięśni i obezwładniającym sierpowym nie ma wiele do zaoferowania. Aż pojawia się szansa i ze zwykłego knajpowego bramkarza zostaje hokeistą. I tu zaskakuje Seann William Scott z wyrazem twarzy "mongoła" i ilorazem inteligencji Foresta Gump'a :-))) Genialna kreacja. Boki zrywałam. Scena w figurówkach made my day !!! :-). Btw.film oparty na faktach.
Zdecydowanie wolę Baruchel'a jako scenarzystę, niż wychudzonego komika. Ale w tym wydaniu łykam dwa na raz :-) Zadbał o najmniejszy szczegół. Każda scena była dopracowana do granic możliwości tylko w jednym celu...miała być zabawna. I była. Cel osiągnięty.
Najlepsza komedia, jaką widziałam w tym roku i mam nadzieję, że Baruchel na niej nie spocznie.
Hokej, duma narodowa każdego porządnego Kanadyjczyka, nabrała nowego wymiaru. A takiego mordobicia na ekranie wieki całe nie widziałam. Czysty testosteron :-)
Moja ocena: 9/10


THE HUNGER GAMES

Pewnie nie przysłużę się zwolennikom Suzanne Collins, ale całkowicie mnie ten film nie rozwalił, mało tego wydał się przy długi, biorąc pod uwagę rozwlekanie mało istotnych scen dla fabuły.
Sama historia również jest oklepana i mało nowatorska. Turnieje polowań na ludzi popełniano już w takich filmach, jak THE TOURNAMENT, THE CONDEMNED, SURVIVING THE GAME, GAMER, RUNNING MAN, DEADLY PRAY. Jak widać sporo tego było, a pewnie znalazłoby się jeszcze z parę tytułów.
Jedno co mnie urzekło to fantastyczne ujęcia. Pierwsza scena rozpoczynająca igrzyska była naprawdę brutalna. Czuło się na plecach to ciśnienie i parcie na przeżycie wśród uczestników.
Piękne zdjęcia poparte oryginalną ścieżką dźwiękową. Pierwszy raz od dłuższego czasu zauważyłam, że cisza na ekranie ma o wiele więcej wyrazu, a muzyka byłaby wyłącznie zakłóceniem. Genialne wyczucie i manipulowanie emocjami widza.
Nie warto roztrząsać drugiego dna, czyli podtekstu. Przypomina mi się genialny V FOR VENDETTA, tylko ta pozycja skierowana było do znacznie poważniejszej części widowni. W przypadku THE HUNGER GAMES odnoszę wrażenie, że Collins pozazdrościła autorkom THE TWILIGHT, czy HARRY POTTER i postanowiła na bazie głębszego problemu stworzyć młodzieżowe love story. I tu, dla mnie, pies pogrzebany. Za stara jestem na takie tematy i bardziej do mnie przemawia kwestia wyzysku i manipulacji społeczeństwem, niż miętoszenie się w jaskini i jak to love conquers all.
Bardzo dobrze w filmie wypadła Lawrence, która w WINTERS BONE rozwaliła mnie swoją aktorską dojrzałością. To jest ogromny talent na miarę Meryl Streep, o ile dobrze pokieruje swoją karierą. Zaskoczyła mnie również Banks w roli głupiutkiej i próżnej Effie. I oczywiście genialny Tucci, który swoim zgryzem oświetlić mógłby dworzec centralny.
Było to bardzo dobrze zrealizowane filmowe widowisko. Problem w tym, że nie jestem targetem, ale wierzę, że większości może się ten film bardzo podobać.
Moja ocena: 6/10



środa, 28 marca 2012

BUCKY LARSON: BORN TO BE A STAR

Ekipa Sandler'a w natarciu.
Zupełnie beznadziejna komedia. Jedna z tych, które nie dość, że są głupie, to i mało śmieszne. Szczerze...na odstresowanie ostatnich przyciężkich seansów, taki gniot jest jak lekarstwo. Brakowało mi czegoś kompletnie głupiego. Fakt, można by powiedzieć, że powinnam sobie zapodać KAC WAWA. Ale niee... nie chciałabym się pociąć przed ekranem :-)
Fabuła zupełnie płytka i beznadziejna, jak całość. Koleś z siekaczami wielkości klawiszy fortepianowych, postanawia kontynuować schedę po rodzicach i zostać gwiazdą porno. Niestety w tym temacie nic nie przebije ZACK AND MIRI MAKE A PORNO, ale plus za dobre chęci ekipy :-). Btw.obsada fantastyczna.
Nie można zaprzeczyć, że wszystkie nominacje do tzw. anty-nagród są zupełnie zasłużone, bo wszystko tu jest złe. Jednak, jak złe by to nie było, jedno trzeba przyznać, widać że chłopcy mieli niezły ubaw na planie i to jest fantastyczne. 
Czekam, więc na kolejne filmy ekipy Sandler'a, a ilość Złotych Malin jest mi zupełnie obojętna.
Moja ocena: 2/10


wtorek, 27 marca 2012

THE COURIER

Jest to przykład filmu, który potwierdza tezę, że świetni, znani aktorzy nie są w stanie podźwignąć filmu, jeśli scenariusz woła o pomstę do nieba, a reżyser z montażystą spali na zajęciach z zawodu.
Film w dwóch słowach jest o zawodowych zabójcach. Czyli znów jeden z moich ulubionych podgatunków thrillera. Nie ma co jednak wymagać rozpierduchy, walających się trupów, czy tryskającej juchy. W zamian dostajemy całe mnóstwo bleblania, bez większego znaczenia dla fabuły. Jest to taka wersja THE EXPENDABLES, tylko ze zdecydowaną przewagą gadaniny :-)
Zabawny jest tu udział Rourke'a. Przez 3/4 filmu widać tylko jego potylicę i bujanie się na krześle. Cóż za wymagająca rola dla aktora z pierwszej ligi. Nie lepszy jest Dean Morgan. Nie wykorzystany staff aktorski można by odliczać. Til Schweiger, długo nie widziana Lili Taylor i Miguel Ferrer, o Mark'u Margolis nie wspominając. Cóż jednak wymagać od aktora, jeśli postać jest drewniana, jak leśna chata, a i tą ilością drewna można by ogrzać nie jedną wioskę.
Szkoda, potencjał ogromny, narzędzia w ręku reżysera również. Zabrakło po prostu talentu.
Moja ocena: 5/10


THE VOW

Filmy romantyczne nie są moim ulubionym gatunkiem. Może dlatego, że z natury są kliszami klisz, które powielając się w nieskończoność dążą ku jednemu... happy end. Są jednowymiarowe i przewidywalne do bólu. Postaci płytkie, raczej mało skomplikowane, które mają za zadanie rozbawić vel wzruszyć do łez. Piękne lokacje, najlepiej jak w słońcu, tudzież zimą w puchu śnieżnym, w malowniczej wsi lub metropolii skąpanej światłem neonów.
Ach....
Nuda....
Wydawałoby się, że skoro tą historię napisało samo życie, to znajdę w końcu oderwanie od wyżej wymienionych schematów. Nic bardziej mylnego. Są piękni ludzie, ful wypas love, piękne lokacje i prószący śnieżek. Do tego słodycz, tkliwość, małe potknięcie i ..... happy end.
McAdams na nieszczęście coraz bardziej monotematyczna. W moich oczach zawsze już zostanie panną od romansideł w stylu THE NOTEBOOK. Szkoda tylko, że z jakością coraz gorzej.
Zaskakuje mnie jednak Tatum. Każdy aktor musi przejść przez tę kategorię filmów, by nie dać o sobie zapomnieć rozhisteryzowanym małolatom. Ale chłopak się rozwija. Zauważył go Soderbergh, z którym kręci następne filmy, dzięki czemu osiągnie swój cel. Brawo!
Moja ocena: 5/10


poniedziałek, 26 marca 2012

GONE

Chyba autentycznie jestem zepsuta.
Bezdenna głupota sięgająca dna abchaskiej jaskini. Tam nie tylko światło nie dochodzi, ale i myśl ludzka się nie przedrze.
Dziwię się, że jeszcze w USA policjanci nie wyszli na ulicę. W żadnym innym filmie nie zrobiono z nich tak masakrycznych kretynów. Jakżeby inaczej... kiedy zwykły człowiek znajduje psychopatycznego mordercę w jeden dzień, a którego policja nie mogła znaleźć od kilku lat. Mało tego...uznała, że on istniał wyłącznie w wyobraźni ofiary. Więc zamiast ścigać podejrzanego, ścigano ofiarę, która ścigała podejrzanego. Czy ktoś coś z tego rozumie ? Nie warto.
Tak jak nie warto oglądać tego filmu.
Oczywiście wywalone gały pierwszej cnotki holyłudu przyćmiły cały aktorski światek. Ale i to nic nie dało. Nie złamała mnie na ten cielęcy wzrok od MAMMA MIA!, tak łatwo się nie poddam :-)
Moja ocena: 1/10 



niedziela, 25 marca 2012

INTRUDERS

Gdyby autorem tego filmu nie był Fresnadillo (28 WEEKS LATER), a w czołówce nie było Clive'a Owen'a, to nie byłoby takiego bata we wsi, który zagoniłby mnie przed ekran.
Przewracałam się na kanapie jak leniwiec na gałęzi. Próbowałam znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia na zachętę, ale im dalej w las, tym chętniej zbliżałam się ku końcowi.
Ani efekty, których de facto na lekarstwo, ani boski Owen nie sprawili, aby horror ten miał znamiona horroru, czyli postawił mi włosy w pion. Nie mówiąc, o zakończeniu, które totalnie mnie zawiodło. Już łudziłam się, sądząc, że jest sens w zamykaniu szafy przed snem i nie zamykaniu drzwi od sypialni, aż tu.... mój świat legł w gruzach. Nie ma potworów, są tylko choroby wyniesione z dzieciństwa :-)) Swoją drogą nie wiem co gorsze.
Moja ocena: 3/10





THE DOUBLE

Ostatnimi czasy nastąpił wysyp thrillerów szpiegowskich - TINKER TAILOR SOLDIER SPY, THE DEBT, PAGE EIGHT, czy L'AFFAIRE FAREWELL. 
W tym filmie mamy wszystkie motywy filmu szpiegowskiego, pod który można podpiąć THE DOUBLE. Agenci, Rosjanie vs.Amerykański wywiad, krety itp. itd. Lubię ten gatunek thrillerów i może dlatego też stawiam poprzeczkę zbyt wysoko. Jednakże, tytuł ten absolutnie mnie nie zachwycił, wręcz zdziwił swoją miernotą. 
Powielają się schematy, nie ma nic ze świeżości, która tak mnie ujęła w TINKER TAILOR SOLDIER SPY. Cóż z tego, że są tu świetni aktorzy, skoro scenariusz jest drętwy jak nieboszczyk pod taflą lodu. Jeśli do tego scenarzysta odkrywa nam wszelkie tajemnice na początku filmu, to nie mamy motywacji, aby seans kontynuować. Bo i po co, skoro element zaskoczenia prysł, jak z bicza trzasł. Wszystkie karty odkryte, a ja się już tylko zastanawiam, co jeszcze spieprzą by się pogrążyć.
Słabe to było, ale zbyt lubię Richard'a Gere, żeby sobie odpuścić ten tytuł.
Moja ocena: 4/10


sobota, 24 marca 2012

GHOST RIDER: SPIRIT OF VENGEANCE

Jest to zdecydowana zemsta producentów za pierwszą wersję GHOST RIDER'a.
O ile pierwszą część można było oglądać, ta jest koszmarem. Długo nie widziałam tak złej produkcji, nie licząc polskich filmów. 
Nie rozumiem, jaki przyświecał cel na wydanie takiej kasy na film, który nie tylko powiela błędy pierwszej części, ale tworzy masę innych. Tak właściwie to ta wersja jest błędem.
Scenariusz jest masakryczny. Skąd się wziął pomysł kręcenia w Rumunii i zatrudniania tamtejszych aktorów ? Czyżby gaża Cage'a, wyczerpała 3/4 budżetu. W sumie nie dziwię się. Jak mają na niego pluć w recenzjach, to przynajmniej niech wie za co :-) Jedno trzeba mu oddać, że bez niego ten film nie różnił by się niczym od produkcyjniaków klasy C. Nawet Hinds z podbitym okiem, gra tak, jakby dostał w pierdol po pijaku i z limem trafił na plan. Miernota nad miernotami.
Nie będę wspominać o ścieżce dźwiękowej, która jest tak wściekła, że swą zajadliwością może odstraszać komary z okolicy. Nie powiem już nic na temat montażu, dzięki któremu ta wersja GHOST RIDERA prześcignęła TWILIGHT w  kategorii "syf, który należy omijać wielkim łukiem".
Podsumowując, jest to przeogromna tandeta, przy której różowe flamingi, czy krasnale w ogrodzie są dziełem sztuki małej architektury.
Moja ocena: 1/10


czwartek, 22 marca 2012

WYMYK

Wbrew pozorom wygrany to nie zawsze ten, który cało wychodzi z opresji.

Jest jeszcze światło w tunelu dla polskiego kina. Bardzo solidna opowieść. Mocno osadzone postaci, nieoderwane od rzeczywistości, wręcz przyziemne. Bohaterowie są na tyle uniwersalni, że każdy z nas może się z nimi utożsamiać, każdy z nas może być świadkiem takiej sytuacji i może w niej brać udział. 
Lubię takie historie. Są jednocześnie proste, ale cholernie mocne w przekazie. Przewijający się temat winy i zaniechania, łączy się z bólem bycia tym "drugim", czytaj gorszym w oczach rodziców. Warto się czasami zastanowić, nad płodzeniem kolejnych dzieci, czy będziemy na tyle umiejętnie prowadzić je przez życie, aby żadne z nich nie poczuło się gorsze, czy mniej kochane. W całej tej historii, moim zdaniem, ten właśnie problem leżał u podstaw tragedii.
Może nie było tu aktorskich fajerwerków, ale Więckiewicz, jest na tyle doświadczonym aktorem, że potrafi unieść nawet najbardziej gównianą postać, do rangi "ponadprzeciętnej" (patrz: BABY SĄ JAKIEŚ INNE). Nawet główny bohater, mimo swojego zachowania, nie jest tak do końca postacią negatywną, przecież przez cały czas nasuwa się pytanie, co ty byś zrobił będąc w takiej sytuacji ? Bardzo rzadko potrafimy "wejść w buty innych", a "empatia" stała się niewygodna i stresogenna. 
Na szczęście tematyka obojętności tak łatwo nie staje się anachronizmem jak słowotwórstwo, więc liczę na więcej takich historii.
Moja ocena: 7/10

środa, 21 marca 2012

HAYWIRE

Najsłabszy film w dorobku Soderbergha. Gdyby nie to nazwisko i cała masa świetnych aktorów, to naplułabym sobie w twarz za te stracone 90 minut.
Ręka boska nade mną czuwała, że wstrzymała mnie od wydania kasy na taką porażkę.
Nie wiem od czego zacząć, bo suchej nitki na tym filmie nie zostawię.
Fatalna fabuła z filmów klasy D. Tysiąc wątków, żaden bez większego, sensownego uzasadnienia. Raz jesteśmy w Barcelonie, raz Dublinie, a raz w aucie z gnojkiem, który cudem przeżywa akcje rodem z TERMINATORA. Dobrze, że znane aktorskie twarze na ekranie, bo jak boga kocham, nie wiedziałabym kto z kim, gdzie i kiedy, taka pulpa.
Okropny scenariusz. Nie wiem, czy był pisany na kiblu przy kolejnym zatwardzeniu, czy zapłacono meksykanom w szkółce scenopisarstwa, ale to porażka jakaś. Postacie tak płytkie, że przy nich Krzysiu Ibisz wypada na skomplikowany obiekt psychoanalityczny.
I ta główna bohaterka - Gina Carano. Ja wiem, że Soderbergh zachwycił się młócką MMA i stwierdził why not, świetny materiał na film. Ale po co ? Ta Pani wypada jak XENA: WOJOWNICZA KSIĘŻNICZKA, jej twarz zabiera pół ekranu, a mięśnie przerażają nie jednego faceta. To kopnie, to przywali, to poddusi, a sama ani rysy na facjacie. Rozumiem wcześniejszą fascynację reżysera Sashą Grey w THE GIRLFRIEND EXPERIENCE, ale tu... Brakuje mi słów. Do tego cała lista świetnych nazwisk, których dialogi wymagają pamięci na góra 3 kwestie. Soderbergh zaczął odcinać kupony, bo jak inaczej uzasadnić udział takich gwiazd, w tak słabym projekcie.
Jedynie ścieżka dźwiękowa (Holmes, jako jedyny nie zawiódł) trzyma jeszcze poziom, bo nawet mięsień piwny Banderasa poddał się już grawitacji :-)
Moja ocena: 3/10


wtorek, 20 marca 2012

DAAS

Jestem w pełni zaskoczona. Już skazałam ten film na porażkę, nastawiając się, że z pewnością będzie to kolejna historyczno - martyrologiczna kostiumowa farsa na miarę ŚLUBÓW PANIEŃSKICH, czy PANA TADEUSZA,  o BITWIE WARSZAWSKIEJ nie wspominając.
Tu autor, debiutant, nieskalany syfem polskiego kinematograficznego bagienka, w 360 stopniach odstępuje od gnomów filmowych produkcji polskiej i tworzy oryginalny suspens osadzony w XVIII wieku. Nie można przy tym ekipie zarzucić braku odwagi. Porywać się w dzisiejszych czasach na film kostiumowy, gdy wokół królują głupiutkie produkcyjniaki TVN ? - trzeba mieć albo jaja, albo skłonności do hazardu :-)
Na uwagę zasługują oczywiście świetne kreacje aktorskie i kostiumy. Wprawdzie scenografia nie urzeka zamkami znad Loary, ale trzeba przyznać, że ekipa starała się, aby całość (lokacje) wyszły na tyle autentycznie, że Polska wierzba jest Polska, a okazałe kamienice - wiedeńskie .
Gratulacje Panie Panek. Mam nadzieję, że sukces nie zrobi Panu wody z mózgu i nie zawiedzie nas Pan następnym razem.
Moja ocena: 6/10


poniedziałek, 19 marca 2012

PARKED

Słodko - gorzka opowieść o przyjaźni dwóch mężczyzn, których więcej dzieli niż łączy. Ta przepaść między nimi nie jest spowodowana wyłącznie kwestią wieku, ale światopoglądu, postawy społecznej, korzeni z których wyrośli. Jedna rzecz, która ich połączyła to dno, od którego trudno im się odbić. 
Zadziwia, że w tak przygnębiającej sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie, jest jeszcze jakaś radość i optymizm. W o wiele mniej radykalnym położeniu większość z nas ma doła wielkości Rowu Mariańskiego. 
Całości pikanterii nadają świetne role aktorskie. Tak, de facto jest to film dwóch aktorów. Genialny Meaney i utalentowany Morgan, który gra ćpuna, wygląda jak ćpun i nawet bełkocze, jak ćpun :-)
Akcja toczy się leniwie, ale tu nie o fajerwerki chodzi, raczej o interakcje, które rozwijają się w miarę upływu czasu. Taką kropką nad "i" są przepiękne zdjęcia.
Mimo tych "ochów i achów" szczena mi nie opadła. Może dlatego, że Anglicy w kinie społecznym podnieśli poprzeczkę tak wysoko, że trzeba niezwykłego talentu, by się przez tak znane nazwiska, jak Leigh, Loach, czy Andrea Arnold, przebić.
Moja ocena: 6/10


niedziela, 18 marca 2012

BEYOND THE BLACK RAINBOW

Totalny, psychodeliczny odlot. Od ilości czerwieni i migającego światła można dostać epilepsji.
Fabuła jest równie zakręcona, jak cały film. Całość utrzymana w klimacie filmów sci-fi z lat 80-tych, świetnie oddaje najlepsze czasy Kubrick'a, czy Lucas'a.
Na szczególną uwagę zasługuje aktor Michael Rogers. Jego twarz przypomina Christiana Bale z AMERICAN PSYCHO, czy Voldemort'a z HARRY POTTER'a :-)) Niesamowicie elektryzująca twarz.
Jak na debiut, Cosmatos stworzył bardzo oryginalny i unikatowy projekt, w którym wszystko jest spójne - muzyka, scenografia, zdjęcia. Przywołuje najlepsze wspomnienia z czasów, w których filmy sci-fi były czymś więcej, niż prześciganiem się w efektach komputerowych. Coś czuję, że jeszcze o tym Panu będzie głośno.
Moja ocena: 7/10



L'APOLLONIDE (SOUVENIRS DE LA MAISON CLOSE)

Historia upadku burdeli, na przykładzie paryskiego domu publicznego u schyłku XIX wieku.
Autor przedstawia dość tragiczne historie mieszkanek publicznego przybytku. Jedna jest ofiarą scyzorykowego adoratora, druga umiera na chorobę zawodową, trzecia popada w nałóg narkotykowy. A cała reszta godzi się ze swym marnym żywotem.
Wszytko fajnie. Choć lokacyjnie ubogo (raz tylko reżyser przenosi nas w plener), zadbano jednak o przepiękną scenografię i stroje, które zresztą krytycy uznali za wyjątkowe. Ogromny plus za ilość golizny, którą można zobaczyć wyłącznie w kinie europejskim. W Stanach kobiecą nagość można podziwiać wyłącznie od tyłu i to od pasa w górę :-)). Na tym się jednak kończy moje wzdychanie.
Całkowicie nie przejęła mnie historia tu opowiedziana. Szczerze... mam w dupie dylematy osób, które świadomie ryzykują lub podejmują działania, które są z natury niewygodne. Widziały gały co brały, więc takie mazgajstwo w tym przypadku uważam za czysty objaw hipokryzji lub głupoty.
Moja ocena: 5/10


WE BOUGHT A ZOO

Po raz kolejny spełnił się amerykański sen. Tym razem jednak można zaryzykować stwierdzeniem - od zera do bohatera. Jakżeby inaczej... główny bohater (Damon) traci ukochaną żonę i stojąc w obliczu kryzysu rodzinnego, rzuca się w akcie desperacji z motyką na słońce i.... kupuje Zoo. Cóż bardziej oryginalnego na scenariusz filmowy, który de facto powstał na kanwie bestsellerowej książki.
Nie ma co się rozpisywać, ten film jest niczym bardziej niż megatycznych rozmiarów, wyciskaczem łez.
Ckliwe, rodzinne filmidło, które, nie ma bata, musi wzruszyć. Jednym się to spodoba, inni z nadmiaru słodyczy padną trupem. Ale, co tam, mi lajk it. Mimo wszystko... lekkie to było i przyjemne, a że usmarkałam się parę razy...trudno, rękawy pralka wyczyści.
Oczywiście, jak to u Crowe, nie obyło się bez świetnej muzy, a jak dodamy do całości ścieżkę dźwiękową Jonsie, to sukces murowany. Szkoda jednak, że mając tak świetnych aktorów na drugim planie, pozostawiono ich jako narzędzia do sprzątania kup i poklepywania głównego bohatera po ramieniu. Btw.anielskie siostry Fanning są już jak zaraza, wszędzie.
Zadziwiające, że jak na tak lukrowaną masę, jaką jest ta historia, ma się jeszcze ochotę na coś słodkiego...
Moja ocena: 7/10 (w tym plus za muzę i świetny drugi plan, aczkolwiek zupełnie niewykorzystany)


INTO THE ABYSS

Uwielbiam Herzoga. Jest najbardziej pozytywnie zakręconym frikiem, jakiego znam. Fakt, że przy okazji kręci niezłe filmy, zupełnie nie przeszkadza, wręcz pomaga. Jego problem tkwi w tym, że jest cholernie nierówny. Jak uzasadnić takiego gniota, jak THE BAD LIEUTENANT, po fascynującym RESCUE DAWN.
I znów zachodzę w głowę, jak autor takich dokumentów, jak genialny ENCOUNTERS AT THE END OF THE WORLD, czy mega oryginalny CAVE OF FORGOTTEN DREAMS, mógł pchnąć się na temat tak drażniący, jak kara śmierci i nakręcić przy tym zupełne nieporozumienie INTO THE ABYSS.
Ten dokument jest pomyłką. Zarówno ideologiczną, jak i realizatorską. Autor na samym początku stwierdził, że absolutnie, żaden człowiek nie zasługuje, w jego mniemaniu, na karę śmierci. Problem w tym, że po takim przedstawieniu skazańców, aż ciśnie się na usta "do piachu gnoje !!!" :-) Nie mówiąc o tym, że sposób prowadzenia widza, przez historię, jest nudny, przydługi (1.48 min.), a Herzog momentami, jakby był upalony, zadaje zupełnie z dupy wyciągnięte pytania :-)
Szacunek wielki dla Herzoga mam, ale na pewno nie za ten dokument.
Moja ocena: 2/10



sobota, 17 marca 2012

TAKE SHELTER

Ostatni film, który zrobił na mnie tak ogromne wrażenie to WE NEED TO TALK ABOUT KEVIN.
Genialne produkcje od całej reszty odróżnia to, że po seansie cały czas zastanawiasz się i rozkładasz film na części pierwsze.
Do tej pory nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy ostatnia scena była obłąkaniem, czy faktycznym spełnieniem wizji apokaliptycznych głównego bohatera. 
Cały czas też zastanawiam się, czy Curtis grany przez Shannon'a stał na skraju schizofrenii, czy też proroctwa. Także brawo Panie Nichols za genialny scenariusz i reżyserię. Wyrobił Pan normę w 200% :-).
Dziękuję Panu również, za zatrudnienie Shannon'a. Tak właściwie to TAKE SHELTER jest filmem jednego aktora, cała reszta równie dobrze może robić za scenografię. Shannon ma wyraz twarzy szaleńca - mordercy i niewiele musi w tym temacie robić, żeby wypaść autentycznie. W filmie 13 dał temu pełen dowód. Niewiele mówił, a ten wzrok, pamiętam do dziś. Także czekam na jego rolę Rysia Kuklińskiego w THE ICEMAN i już odkładam kieszonkowe na bilety :-). Mam nadzieję, że zostanie doceniony i w końcu ktoś go nominuje do Oscara.
Jeśli do całości dorzucimy przepiękne zdjęcia i przeszywającą ambientową ścieżkę dźwiękową, to mamy pełny, kompletny film, który w każdym aspekcie zasługuje na podziw i uwagę. 
Trzeba oddać reżyserowi, że ma oko do ludzi. Zarówno z Shannon'em i Adamem Stone (zdjęcia) spotykają się po raz drugi - SHOTGUN STORIES. I niech tak zostanie.
Moja ocena: 9/10


czwartek, 15 marca 2012

LES EMOTIFS ANONYMES

Cała historia jest równie słodka, jak produkowane przez parę bohaterów czekoladki.
Niewiele można powiedzieć na temat tej głupiutkiej komedyjki romantycznej. Z pewnością nie jest ona pozbawiona uroku, ciepła i słodyczy.
Bohaterowie są może nazbyt niezdarni w swoich zapędach, przez co nieco irytujący. Ale mimo wszystko potrafią ująć, takiego niewrażliwca jak ja :-)
Trzeba przyznać autorowi, że mimo tych słodkości całość nie mdli, a to już duży plus.
Moja ocena: 6/10


środa, 14 marca 2012

THE HUNTER

Patrząc powierzchownie na film, można go uznać za dzieło proekologiczne. Ale nie wydaje mi się, żeby takie było założenie reżysera. Przynajmniej, ja tego tak nie odbieram.
Postać grana przez Defoe, tytułowy myśliwy, którego zadaniem jest odszukanie dla korporacji wymarłego gatunku wilka tasmańskiego, jest na swój sposób tragiczna. Tak jak tragiczne, moim zdaniem jest zakończenie. Bohater uzmysławia sobie, że lepiej jest zginąć nagle, niż świadomie i powolnie egzystować na drodze ku śmierci. Nie pozostawiając po sobie nic i nikogo. I może dlatego postanawia zmienić swoje dotychczasowe zachowanie - samotnika, egoisty. Wie dobrze, że jest, jak to zwierzę, na prostej ku wyginięciu.
Sam film sączy się, jak dobre wino. Powoli i ze smakiem. Piękno przyrody Australijskiej jest po prostu niewyobrażalne (cóż za szczęściarze). A jednak.... denerwuje mnie postać Defoe. Nie do końca rozumiem jego nagłą zmianę. Ludzie nie są aż tak nieprzewidywalni. No chyba, że są wariatami. 
Nie czuję też do końca przekazu. Albo jest to zamierzone działanie reżysera, albo sam nie do końca umiejętnie poprowadził historię. Musiałam czekać praktycznie przez cały film, by dojść do wniosków, których nie jestem w 100% pewna :-))) Albo to szczyt geniuszu scenarzysty z reżyserem, albo ze mnie durna blondynka....cóż, bywa :-)
Moja ocena: 5/10


wtorek, 13 marca 2012

THE HAMMER

Amerykanie lubują się w historiach, w których bohaterowie niczym superheros z komiksów przełamują wszelkie możliwe bariery i osiągają sukces.
Tu superbohaterem jest zapaśnik, który jako pierwszy niesłyszący wygrywa zawody zespołów uniwersyteckich.
Nie powiem, lubię historie o fajterach. Jak osiągają zamierzony cel i są do bólu konsekwentni. Jednak odnoszę wrażenie, że ostatnio trochę za dużo tego typu historii pojawiło się w kinach. THE FIGHTER,  THE WRESTLER, FIGHTING, WARRIOR, you name it. Czuję przesyt. Zdecydowanie.
Film ten jest banalny. Ot opowiedziana historia życia jednego chłopaka. Nic nadzwyczajnego, a jednak lekko się go ogląda. Bez znużenia i zniecierpliwienia.
Trzeba przyznać, że amerykanie potrafią dbać o swoich obywateli, jacy by oni nie byli. Cały system stypendiów, niezależny od upośledzenia...cóż, miejmy nadzieję, że skoro nie my to może nasze dzieci... no dobra, wnuki dożyją takich czasów u nas.
Póki co, jest to kawał dobrego filmu "życiowego", ale dupy nie urywa :-)
Moja ocena: 6/10


poniedziałek, 12 marca 2012

THE SITTER

Z cyklu kolejna komedia dla kretynów. 
Miało być śmiesznie, wyszło żałośnie. Film - klisza. Bohater, który jest aseksualny, niczym mątwa, zrobi wszystko, żeby zaimponować swojej lasce, która ma na niego totalną zlewkę. Nie ważne, że traktuje go jako zmywaka do patelni (sic!), ważne że na bezrybiu i rak ryba. Dokładamy do tego gromadę rozwydrzonych bachorów. Małego Toma Cruise'a, który nie wyszedł jeszcze z szafy, Paris Hilton, dla której słowo "hot" znaczy tyle samo, co hotdog i hottie razem wzięte i adoptowany latynos, który i tak kiedyś skończy jako carwasher, na podjeździe swoich przybranych rodziców. To wszystko zmieszamy nabuzowanym sterydami dilerem narkotyków i mamy mega gówno, które zwą komedią.
Największym mankamentem jest brak zabawnych dialogów. Kilka wyświechtanych wstawek wiosny nie czyni, a szkoda...bo zupełnie nie wykorzystano potencjału Hill'a. Btw. Hill'a, dzięki wielkie, za wersję supersize. Tej wychudzonej, anorektycznej mordy z MONEYBALL bym nie przeżyła.
Najbardziej idiotyczna ze wszystkich, jest jednak rola Sam'a Rockwell'a, który gra znudzonego życiem bandziora od koki i hery. Ja pytam się, czemu ??? I wyję, jak wilk do księżyca. Czyżby, aż taka bryndza w holyłudzie ? Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda.
Dziwi mnie, że autor takich filmów, jak  SNOW ANGELS, czy PINEAPPLE EXPRESS, tak bardzo zjechał z jakości. Może brak pomysłu na film ? Może brak pomysłu na siebie ? Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej. 
Moja ocena: 3/10 (za super fajny oldschoolowy hiphop)


niedziela, 11 marca 2012

TOMBOY

Francuskie kino przechodzi niesamowitą metamorfozę. Dotąd uważałam, że to Kanada i Australia wymierza nowe kierunki w kinie światowym, tworząc wspaniałe i oryginalne produkcje. 
W każdym bądź razie, początek roku należy do francuzów i takie tytuły, jak THE ARTIST, CAFE DE FLORE, czy INTOUCHABLES powinny być obowiązkową "lekturą" każdego kinomaniaka.
TOMBOY jednak odchodzi poziomem od wyżej wymienionej trójki. Tak w ogóle, to zastanawiam się, czy tak przedstawiona problematyka akceptacji własnej seksualności, może kogokolwiek wzburzyć, wzruszyć, czytaj: wywołać jakiekolwiek emocje. Kiedy porównamy sobie ten tytuł, choćby z argentyńskim XXY to równie dobrze, powinniśmy wystawić rachunek reżyserowi TOMBOY za stracony czas i elektryczność.
Nie uważam jednak, że był to całkowicie stracony czas.  Myślę, że problem tu poruszony jest na tyle poważny, na ile się o nim mówi. A skoro nie mówi się wcale, to czemu nie nakręcić na ten temat filmu. Szkoda tylko, że reżyser przejechał się po temacie, jak ferrari po cienkim lodzie.
Moja ocena: 5/10


SPECIAL FORCES

Świetny film propagandowy. Jak dodamy do tego wątek romansu, możemy czuć się wzruszeni. 
Bardzo słaby początek. Zlepki urywających się scen. Nie wiadomo co, gdzie, z kim i dlaczego. Zupełny chaos na ekranie.
Dopiero wątek akcji komandosów wybudził mnie z letargu. Świetne sceny akcji i robiące ogromne wrażenie zdjęcia. 
I oczywiście, cały problem, z powodu głupiej blondynki. Jedni powiedzą głupiej, drudzy szlachetnej. Jak zwał tak zwał, ale postać grana przez Kruger jest wkurwiająca.
Dobrze, że zatrudnili Magimel'a inaczej nie byłoby na kogo popatrzeć ;-) Jednakże porównania do BLACK HAWK DOWN uważam za mocno przesadzone.
Moja ocena: 6/10


CALIGOLA

Kaligula utkwił mi w pamięci z jednego powodu...na jego seansie w TVP w latach 80-tych rodzice kazali mi wyjść z pokoju :-)))  I jak się dzisiaj okazało, słusznie :-)
Za sprawą Tinto Brass'a obraz jest przesiąknięty okrucieństwem i pornografią. Najgorsze jest to, że sceny te łączą się i przeplatają nawzajem bez logicznego uzasadnienia.
Film rozłożyłam na trzy części. Zbyt intensywny przekaz i czas (2.36 min.) były mówiąc kolokwialnie, nie do ogarnięcia.
Nie wiem ile prawdy, ile fałszu jest w scenariuszu, ale biorąc pod uwagę "Żywoty cezarów" Swetoniusza, nie wiele odbiega od opisu. I może to właśnie boli najbardziej. Liczę tylko na to, że Swetoniusz w swym dziele, był mocno nieobiektywny :-).
Film broni się jednak genialnymi rolami aktorskimi. Jest młody McDowell i Mirren, O'Toole i Gielgud. O ile ci ostatni zagrali role raczej epizodyczne, o tyle McDowell i Mirren mieli większe pole do popisu. Jak szpetna rola Kaliguli by nie była, szaleństwo w oczach McDowella jest wręcz namacalne. Nie sposób go lubić, czy nie lubić, on po prostu, naturalnie przekazuje pełną odrazę do Kaliguli, jako człowieka. I nad tym nie trzeba się zastanawiać, to po prostu widać.
Moja ocena: 6/10


czwartek, 8 marca 2012

THE AWAKENING

Nie mam ostatnio szczęścia do horrorów. THE INNKEEPERS, THE WOMAN IN BLACK, czy wreszcie THE AWAKENING, to zaledwie marna trójka tzw.ghost horrors, które udało mi się zobaczyć w tym roku. I niestety po seansie, człowiek przestaje wierzyć w jakiekolwiek duchy. A muszę przyznać, że to mój ulubiony gatunek horrorów. Do dziś na myśl o LŚNIENIU ciarki przechodzą po plecach, a napis REDRUM przeraża bardziej, niż wizja zbliżającej się, kolejnej apokalipsy :-)

O ile początek zapowiada się całkiem przyzwoicie, o tyle scenariusz jest mało oryginalny. Ot mamy Panią ducho-detektyw, która bada wszystkie możliwe metody przekrętów spirytystycznych, a sama wiarę w duchy uważa za obrazę jej dobrze wyedukowanego intelektu. Dopóki... i tu oczywiście fabuła nieco zbacza z toru, inaczej mielibyśmy kolejny odcinek z opowiadań Conan Doyle'a, czy Edgara Alana Poe.
Niestety druga połowa filmu ma dziury w fabule, niczym ser szwajcarski. Jest zawiła, nudna i kończy się psychodramą.
Może na dużym ekranie film ten lepiej wypada, ale jak pomyślę o wydaniu 20 zł, to scyzoryk sam się w kieszeni otwiera.
Moja ocena: 5/10


środa, 7 marca 2012

YOUNG ADULT

Jest to zdecydowanie najbardziej dojrzały scenariusz w dorobku Diablo Cody, a współpraca z Raitmanem zdecydowanie jej służy. Jak dodamy do tego piękną Theron, to nawet jej kompletne zblazowanie nie przeszkadza. Świetnie gra mega zagubioną sucz, która żyje we własnym wyimaginowanym świecie z powieści dla nastolatek. Co chcę to mam, a jak nie dostanę potupię nóżkami. Nie ważne, czy wyjdę na idiotkę,czy nie, kac moralny nie jest w jej stylu, a problemy spływają jak po kaczce.
Scenariusz jest świetny, postacie raczej antypatyczne. Nawet matkowatość i tatusiowatość niektórych postaci jest tu drażniąca. Brakuje mi jednak dynamiki. Niektóre sceny ciągną się jak makaron, ale całość tchnie świeżością (biorąc pod uwagę ostatnie rozdanie Oscarów).
Moja ocena: 7/10