Czyli holenderski sposób na oswojenie się z Arabami. Swoją drogą, ciekawa jestem, czy holenderscy nacjonaliści rzucali zgniłymi jajami w ekran :-))
Jeśli o mnie mowa, to dla mnie rewelacja. Choć i tak ten film nie zmienił mojego przekonania, że Arab to leń i brudas :-))). Jednak sposób w jaki zostali przedstawieni trzej główni bohaterowie zdecydowanie pozwala utożsamić się z tymi ludźmi i bardziej ich zrozumieć.
Jest to klasyczny film drogi. Trzej kolesie wybierają się przez Europę do Maroka, tytułowego Rabatu, by tam jeden z nich poznał swoją przyszłą żonę. Trzy różne osobowości, trzy stereotypy Araba, ale ukazane w niesamowicie pozytywny sposób. Tych kolesi po prostu nie da się nie lubić. To co przeżywają w drodze do Maroka można uznać jako esencję problemów, które na co dzień spotykają typowego arabskiego muzułmanina. Mamy tu, jak w pigułce, agresję, tą ukrytą i tą uzewnętrznioną, brak tolerancji i zaufania. Wszystko to spowodowane wyłącznie narodowością i kolorem skóry głównych bohaterów. Momentami można wyczuć ich tęsknotę za krajem ojczystym, za korzeniami, za miejscami, z których może nie wyrośli, ale w których wyrosły ich rodziny. Za tożsamością.
Jest to też typowy film o wchodzeniu w życie dorosłe. Bohaterowie nagle stają przed wyborem, nonszalanckie bujanie w obłokach, czy twarde stąpnie po ziemi. Każdy z nich w czasie tej drogi dojrzewa do podjęcia trudnych dla siebie decyzji. Decyzji, które zmienią ich dotychczasowe życie.
Oczywiście, jak to w filmie drogi bywa, nie obyło się bez pięknych obrazów. Bohaterowie nie tylko wizualnie, ale i muzycznie zabierają nas w krainę multikulturowej Europy. I to jest piękne, oryginalne i niepowtarzalne.
Bardzo pozytywny film.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))